Fabio Cannavaro orbituje wokół stanowiska selekcjonera reprezentacji Polski. Przyleciał do Warszawy. Odbył półtoragodzinną rozmowę z Cezarym Kuleszą. Zaprezentował swój pomysł na przygotowanie Biało-Czerwonych do meczów barażowych o katarskie mistrzostwa świata. I na razie tyle, takie są fakty. Czy to realna kandydatura, czy jedna wielka zagrywka promocyjna obu stron? To już inna sprawa.
Czy jednak Włoch jest godny miana potencjalnego trenera polskiej kadry? Czy to dobry fachowiec? Co zostawił po sobie w Guangzhou Evergrande? Dlaczego nie polubił go Faisal bin Turki bin Nasser w Al-Nassr? Czemu nie wyszło mu z reprezentacją Chin? Jak to możliwe, że z kolejnych projektów wymiksowywał się gadką o „problemach rodzinnych”? Oto dotychczasowe trenerskie podboje Fabio Cannavaro.
Europejskie podchody Cannavaro
Fabio Cannavaro komfortowo czuje się wśród kamer, blasku flaszy, dziennikarzy. Nigdy tego nie ukrywał, nigdy się tego nie wstydził, choć przecież niektórzy mistrzowie z poprzednich dekad obsesyjnie cenią sobie prywatność i z dystansem podchodzą do ekshibicjonistycznego świata mediów społecznościowych. „Nie zamierzam funkcjonować w bańce, lubię wiedzieć, co dzieje się wokół mnie, co ludzie o mnie mówią”, opowiadał Włoch w „Tencent Sport”. Cannavaro doskonale zdaje sobie więc sprawę z faktu, że niekiedy wystarczy jeden nagłówek, jeden cytat, jeden artykuł, żeby przypomnieć o sobie środowisku, dlatego też od dobrych kilku lat regularnie uzewnętrzniał treść swoich celów i marzeń.
Grudzień 2019, Sky Sport Italia: „Moim najważniejszym celem jest powrót do Europy. Już nie jako piłkarz, a jako trener z doświadczeniem zdobytym w lidze chińskiej. Chcę mierzyć się z najlepszymi”.
Maj 2020, Khel Now World Football: „Bardzo chciałbym zdobyć europejskie doświadczenie. Najchętniej widziałbym się w roli menadżera w Premier League”.
Październik 2021, El Pais: „W jakiej europejskiej lidze widziałbym się na ławce trenerskiej? W tej chwili chyba w lidze angielskiej, ponieważ uczą się tu moje dzieci. Następnie w lidze hiszpańskiej, bo spędziłem tam parę lat i dobrze poznałem te rozgrywki. Na powrót do Włoch, po sześciu latach spędzonych w zagranicznych klubach, może być trochę za wcześnie”.
PZPN ma dwóch zagranicznych kandydatów na selekcjonera
Fabio Cannavaro na zainteresowaniu reprezentacji Polski może tylko zyskać. We włoskich mediach jest zresztą przedstawiany w pozycji negocjacyjnej siły. Gianluca Di Marzio podawał, że Polski Związek Piłki Nożnej zaproponował mu dwuletni kontrakt na bardzo dobrych warunkach finansowych, a Alfredo Pedulla z „La Gazetta dello Sport” doprecyzowywał, że Włoch jeszcze nie przyjmuje oferty, bo potrzebuje namysłu w obliczu możliwości przepracowania zaledwie kilku dni z polską kadrą przed barażowym meczem z Rosją. Czy to prawda? Cezary Kulesza mówi wprost: „Cannavaro jest jednym z kandydatów, ale nie faworytem”. Żadne konkrety i propozycje nie padły, a rekrutacja trwa.
Trenerskie szlaki mistrzów świata z 2006 roku
Ale Cannavaro dopiął swego. Przypomniał o sobie w światku wielkiego futbolu. Mistrz świata i zdobywca Złotej Piłki z 2006 roku. Il capitano. Stutrzydziestosześciokrotny reprezentant Włoch. Były piłkarz Juventusu, Interu, Napoli czy Realu. Były podopieczny Arrigo Sacchiego, Marcello Lippiego, Carlo Ancelottiego, Fabio Capello czy Claudio Ranieri. Utytułowany, inteligentny, lubiany i ceniony, już z pierwszymi sukcesami trenerskimi na koncie, nagle wskakujący na karuzelę trenerską na Starym Kontynencie i do tego firmowany przez Piniego Zahaviego. Czyli tego po prostu nie możesz przeoczyć, bo zaraz może się dziać. Taki przekaz poszedł w eter. I o to właśnie w tym wszystkim chodzi.
Ancelotti, Klopp, del Bosque… Ranking najlepszych trenerów w historii (część 2.)
Bo Fabio Cannavaro ma świadomość tego, że w jego ojczyźnie „włoskich trenerów zaczynających pracę w egzotycznych zagranicznych ligach uważa się za niewystarczająco cenionych na własnym rynku”. Dlatego też asekurował się w rozmowie z El Pais, dlatego też w podobne tony uderzał w wywiadzie dla AS-a. Ale, co niezwykle istotne, Cannavaro nie jest wcale jedynym włoskim mistrzem świata z 2006 roku, weryfikowanym przez rynek szkoleniowy po zakończonej karierze piłkarskiej. Ba, raptem kilku ówczesnych podopiecznych Marcello Lippiego przynajmniej na razie nawet nie spróbowało wcisnąć się w trenerski garnitur.
Jedni osiągają większe sukcesy, drudzy mniejsze, ale to drugorzędne. Przyjrzyjmy się temu, gdzie poszczególni mistrzowie świata z 2006 otrzymali pierwsze samodzielne pełnoprawne trenerskie posady. Zaznaczmy: nie wliczamy prac w roli asystentów, trenerów bramkarzy, ale też grających-trenerów, bo wtedy lista byłaby dłuższa (Daniele de Rossi pracuje w sztabie reprezentacji Włoch itd.), ale to jednak inny ciężar gatunkowy, inny gatunek literacki.
Siedmiu z dwunastu dostawało pierwszą samodzielną posadę we włoskim klubie, pięciu z dwunastu w zagranicznym klubie. Fabio Cannavaro zalicza się do drugiej grupy, więc musiał pogodzić się z mniej atrakcyjną – we własnym odczuciu – drogą trenerskiego rozwoju. Czy ma czego żałować?
Lippi namaszcza Cannavaro
Wszystko zaczęło się od miłości Marcello Lippiego, który przegrał mistrzostwa świata w 2010 roku i wyjechał z Europy do Azji, żeby budować rosnącą potęgę Guangzhou Evergrande. Lippi uwiarygadniał nową chińską miłość. Lansujący się na wielkiego zapaleńca futbolu Xi Jinping, prezydent Chińskiej Republiki Ludowej, wyznaczył kierunek myślenia, a za jego wolą podążyli miliarderzy, milionerzy i cała reszta – kraj miał zrobić wszystko, żeby do 2050 roku zostać mistrzem świata w piłce nożnej. Xi Jinping, razem ze swoimi najbliższymi doradcami, opracował drobiazgowy plan w pięćdziesięciu konkretnych punktach. Zmiana nawyków i przyzwyczajeń narodu, kompleksowe wyszkolenie milionów młodych piłkarzy, wybudowanie wielopoziomowej infrastruktury, atrakcyjna i pełna gwiazd liga piłkarska, silna reprezentacja…
Machina ruszyła.
Marcello Lippi zachwycał się i uśmiechał od ucha do ucha. Doskonale rozumiał się z dwójką inwestorów klubu – Xu Jiayinem i Jackiem Ma. Kontrowersyjni, ekscentryczni właściciele Guangzhou Evergrande reprezentowali najbogatszą część chińskiego społeczeństwa, która bez żadnej żenady deklarowała: „nie znamy się na futbolu, płacimy za rozrywkę”. Xu Jiayin i Jack Ma przebyli drogę od pucybutów do bogaczy i nie zamierzali sobie folgować. Lippi mógł wszystko. „Powiedziałem szefostwu, że ktokolwiek z trójki Cristiano Ronaldo, Leo Messi, Mario Balotelli będzie w porządku”, śmiał się Włoch, pobierając grube pieniądze i otrzymując kolejnych uznanych rynkowo piłkarzy. W międzyczasie, pod okiem specjalistów z całego świata z hiszpańskimi magami na czele, rosła spektakularna akademia Guangzhou Evergrande, zwana piłkarskim Hogwartem, szkoląca i ucząca dziesiątki tysięcy młodych adeptów piłki nożnej, z których docelowo kilku miało zostać wielkimi gwiazdami piłki nożnej.
Napompowane kasą Guangzhou Evergrande zaczęło dominować na chińskiej scenie. Wróciło do elity i brało wszystko, za Lippiego osiągało historyczne sukcesy z potrójną koronę na czele: liga, puchar, azjatycka Champions League. Dość powiedzieć, że Guangzhou Evergrande wygrywało ligę chińską aż siedem razy z rzędu w latach 2011-2017. Marcello Lippi robił się jednak coraz starszy i choć pieniędzy nigdy za mało, to w pewnym momencie wymyślił sobie następcę, swojego dawnego podopiecznego, który skończył piłkarską karierę i udzielał się w roli trenera-asystenta w Al-Ahli Dubai Club – Fabio Cannavaro.
Marcello Lippi kręcił. Zdobył czwarte mistrzostwo Chin i na triumfalnej konferencji prasowej przebąknął, że potrzebuje częstszych spotkań z rodziną. Dziennikarze ciągnęli go za język.
– Nie uśmiecha mi się widywać rodziny co sześć miesięcy. Ale nie, wcale nie rzucam zespołu. Pozostanę dyrektorem technicznym i kimś w rodzaju głównego trenera drużyny, tylko po prostu nie będę codziennie pojawiał się na treningach – deklarował doświadczony Włoch i dodawał: – Zasugerowałem więc zarządowi klubu, że zespół powinien znaleźć nowego trenera, którego obecność pozwoli mi częściej odwiedzać rodzinny dom.
Do Chin zawitał Fabio Cannavaro.
Cannavaro lubi pływać w basenie i nie płaci podatków
I na starcie przerżnął Superpuchar Chin z Shandong Taishan po serii rzutów karnych.
Ale dramatu nie było.
Jego Guangzhou Evergrande zajmowało pierwsze miejsce w tabeli ligi chińskiej i awansowało do ćwierćfinału azjatyckiej Ligi Mistrzów. W połowie 2015 roku Cannavaro mógł legitymować się całkiem przyzwoitą średnią na poziomie 1.77 punktu na mecz – jedenastoma wygranymi, sześcioma remisami i pięcioma porażkami. Kontynuował myśl Lippiego. Opierał zespół na talentach Elkesona i Ricardo Goularta, a także nadzwyczaj godnie opłacanych Chińczykach z legendarnym Zhi Zhengiem na czele. To były inne czasy. Państwo Środka dopiero zachłystywało się swoimi możliwościami, cieszyło się z każdego zagranicznego piłkarza z choć trochę ciekawym nazwiskiem i liczyło na więcej. Ale Fabio Cannavaro miał na głowie swoje problemy…
Równocześnie z działalnością piłkarską stał na czele firmy, zajmującej się wypożyczaniem luksusowych jachtów. I wszystko byłoby pięknie i cudownie, gdyby nie to, że firma FD Service, prowadzona przez przedstawicieli zdobywcy Złotej Piłki z 2006 roku, bawiła się w kreatywną księgowość i na przestrzeni pięciu lat nie uregulowała podatków o łącznej sumie miliona euro. Działalności Włoch przyjrzał się urząd skarbowy, machlojki finansowe wyszły na jaw, prokuratora zarekwirowała jeden z jego jachtów i ściągnęła niemałą sumkę z konta Cannavaro, który… nie bardzo wiedział, jak sobie z tym wszystkim poradzić.
W ramach postępowania dochodzeniowego zajęty został także jego dom, a on sam otrzymał sądowy zakaz przekraczania jego progu. Problem w tym, że nic sobie z tego nie robił i wraz z rodziną wparował do willi, żeby popływać sobie w basenie, co zostało uznane za złamanie prawa. Czy to jakieś wielkie przestępstwo, jakiś wielki grzech? Nie, ale kłopoty z prawem trzymały się świeżo upieczonego włoskiego sternika Guangzhou Evergrande, co miało wcale nie podobać się władzom klubu, które – na domiar złego – w czerwcu 2015 roku podziękowały mu za relatywnie krótką współpracę, żeby zatrudnić w jego miejsce Luiza Felipe Scolariego, który jeszcze w tym samym roku sięgnął po mistrzostwo Chin i azjatycką Ligę Mistrzów.
Media swoje wiedziały, ale władze Guangzhou Evergrande tłumaczyły oczywiście, że za zmianą na ławce trenerskiej stoi tylko i wyłącznie walor sportowy i niepodważalne doświadczenie Luiza Felipe Scolariego.
Prince nie lubi włoskiego mąciciela
Fabio Cannavaro musiał obejść się smakiem. Przełknąć gorzką pigułkę pierwszego trenerskiego niepowodzenia, ale nie zamierzał też zbyt długo siedzieć na bezrobociu. Potrafił żyć jak VIP, komfortowo czuł się na Bliskim Wschodzie, więc łatwo znalazł pracę w Arabii Saudyjskiej, w Al-Nassr FC. Włoch chyba jednak nie wiedział, co może go czekać. W mediach chwalił klub, chwalił ligę, a wystarczyło spojrzeć w historie poprzedników, żeby zrozumieć, że pełna przepychu rzeczywistość Al-Nassr potrafi w mig przeobrazić się w niskiej jakości cyrk. Wszystko to za sprawą Faisala bin Turkiego bin Nassera, który miał w zwyczaju zwalniać szkoleniowców na wszystkie możliwe absurdalne sposoby świata.
Faisal bin Turki bin Nasser inwestował w klub i rościł sobie prawo do wszystkiego. Uczestniczył przy treningach, przy odprawach, przy wyborach składów na poszczególne mecze. Po porażkach – wpadał w szał. Po zwycięstwach – ozłacał bohaterów. Józef Wojciechowski w wersji premium. Hiszpan Caneda został zwolniony po dziewięciu zwycięstwach i jednej porażce, bo tak i koniec pytań. Urugwajczyk Jorge da Silva poleciał, bo ciutkę gorzej zaczął sezon, choć wcześniej osiągał dobre wyniki. A ich następca, Cannavaro…
Oddajmy głos Adrianowi Mierzejewskiemu, który grał wówczas w Al-Nassr i widział wszystko na własne oczy. Fragmenty wywiadu przeprowadzonego przez Jakuba Białka.
Przyszedł Fabio Cannavaro, ale on za bardzo chciał stawiać na swoim. Chciał wprowadzić większy profesjonalizm, mocne treningi i to po dwa dziennie – wiadomo, pewny siebie, sporo widział w piłce. Przez to się nie spodobał. Wytrzymał cztery miesiące, ale w zasadzie już od początku było tylko czekanie na wpadkę.
Wydawałoby się, że taki gość jak Cannavaro powinien dostać ogromny kredyt zaufania.
Nie za bardzo chciał konsultować swoich decyzji z Princem. Myślał, że po to jest ściągnięty, by samemu poukładać te klocki. Kończył karierę w Emiratach, został tam asystentem trenera i było zupełnie inaczej, dali mu dużo czasu. Na stopie koleżeńskiej opowiadał mi, że przemeblował tam szatnię, zrobił siłownię – w sumie jak Franek Smuda w drugiej lidze niemieckiej – i klub stał się bardziej profesjonalny. Nawet wygrali ligę. Myślał, że w Al-Nassr też będzie mógł wszystko pozmieniać, ale w Arabii wszystko chcą na teraz. Musisz wyjść z kryzysu od razu. A Fabio: – Spokojnie, najpierw muszę wprowadzić swoje metody.
Z Fabio przyjechał trener od przygotowania fizycznego z przeszłością w Realu i Atletico, ale za chwilę komuś strzeliła dwójka, ktoś nagle zerwał krzyżowe… Zawodnicy poszli od razu poskarżyć się do Prince’a, że jest trochę za mocno. Fabio też wiedział, że przesadził, bo zrobił nam obóz przygotowawczy w środku ligi. Zawodnicy mówili w koło, że nie wygrywamy, bo są zmęczeni, więc – jak mówiłem – od początku było czekanie aż wyleci. Jako człowiek Fabio jest bardzo w porządku. Taki kolega. Opowiadał historie z Juve, Realu, reprezentacji. Mieszkaliśmy na tym samym osiedlu, czasami dzwonił o pomoc czy wpadał w odwiedziny. Nie, że ja wygrałem Złotą Piłkę, więc się wożę. Jako trener też jest kumaty, musi tylko dostać trochę czasu.
On w ogóle ma parcie na bycie trenerem? Dziwna kariera, wydawałoby się, że z takim nazwiskiem nie miałby problemów by zacząć we Włoszech.
Właśnie to jest największa zagadka. Nie wiem, czy on nie ma propozycji, czy nie chce. Dobrze mu się ułożyło, w Al-Ahli przebył naturalna drogę: zawodnik, trener, dyrektor. Później Lippi wziął go do Chin na asystenta, gdzie po czasie został pierwszym. Miało to ręce i nogi. Nasz Książe miał dobre kontakty z Salgado, który otwierał szkółkę w Emiratach, kiedyś nawet przyjechał do nas na trening do Arabii i chyba tą drogą się porozumieli. Nie wiem, czy Cannavaro nie miał ofert, czy akurat ta była aż tak dobra. Mówi, że w Chinach jeśli chodzi o podejście piłkarzy, pracujesz z małymi żołnierzykami. Finansowo tam miał co chciał.
Druga trenerska fucha, drugie zwolnienie, druga nieoczywista porażka.
Cannavaro zbudował siłę, której nie podtrzymał Sousa
– Niecałe pół roku później wrócił do Chin, żeby objąć TJ Quanjian i tam dopiero pokazał swój prawdziwy piłkarski potencjał. Wchodził na naprawdę wysokiego konia. Niby w drugiej lidze chińskiej, ale przejmował zespół po Wanderleiu Luxemburgo, czyli po kimś, kto na piłce zjadł sobie zęby. I poradził sobie bardzo dobrze – mówi nam Kamil Lewandowski z Piłkarskiego Państwa Środka.
TJ Quanjian to projekt eksperymentalny. Drugi człon nazwy klubu odnosił się do firmy Quanjian, giganta na chińskim rynku tradycyjnych leków tworzonych na bazie ziół. Koncern ten w 2015 roku przejął drugoligowy Tianjin Songjiang, zmienił mu nazwę i szybko wzniósł na wyższy poziom, również za sprawą Fabio Cannavaro, który schował dumę do kieszeni i nie zważając na to, że przejmuje ósmą drużynę drugiej ligi chińskiej, ekspresowo poprawił wyniki i wprowadził TJ Quanjian do ekstraklasy, do czego wydatnie przyczynił się ekskluzywny – jak na rangę rozgrywek – skład z takimi postaciami jak Luis Fabiano, Jadson czy Geuvanio na czele.
Fabio Cannavaro nie próżnował. Znalazł się na fali i nie zamierzał zdejmować nogi z pedału gazu. Namówił więc dzianych właścicieli klubu, żeby sięgnęli głęboko do kieszeni i tak przed startem zmagań w chińskiej elicie sprowadzono mu Axela Witsela za 20 milionów z Zenitu, Alexandre’a Pato za 18 milionów z Villarrealu, Anthony’ego Modeste z FC Koeln i całą rzeszę reprezentantów Chin. Skończyło się trzecim miejscem i awansem do azjatyckiej Ligi Mistrzów. Fabio Cannavaro dostał nagrodę dla trenera roku 2017 roku w Chinach i propozycję powrotu do Guangzhou Evergrande. Zgodził się, a jego następcą został Paulo Sousa, którego kadencja okazała się kompletną klapą. Raz, że sponsor klubu pogrążył się we własnych problemach. Dwa, że gwiazdy nachapały się grubej kasy i rozeszły się na kilka stron. Trzy, że Paulo Sousa nie potrafił nic wyczarować, kłócił się ze wszystkimi dookoła siebie, a na koniec orzekł, że „Chińczycy tylko wykonują rozkazy, a w ogóle nie rozumieją piłki nożnej”.
Paulo Sousa i przygoda w Chinach: rozczarowanie z okolicznościami łagodzącymi
Tylko ta pustawa gablota
Fabio Cannavaro, już jako trener Guangzhou Evergrande, czterokrotnie spotykał się z Paulo Sousą. Powstało z tych przedmeczowych uścisków dłoni parę ładnych fotek, na których obaj panowie szeroko się do siebie uśmiechają, ale na koniec tych rywalizacji śmiał się już tylko jeden z nich. W lidze – Cannavaro, bo jego Guangzhou Evergrande wygrało oba mecze z TJ Quanjian – 1:0 i 5:0. W azjatyckiej Lidze Mistrzów – Sousa, bo po remisowym dwumeczu (0:0, 2:2) do dalszej fazy przeszło TJ Quanjian. I tak też trochę wyglądała cała druga kadencja włoskiego mistrza świata z 2006 roku w Guangzhou pod względem wyników.
Niby udało mu się zdobyć Puchar Chin w 2018 roku.
Niby udało mu się zdobyć mistrzostwo Chin w 2019 roku…
Ale to wszystko mało, za mało. Tym bardziej, że rokrocznie odbijał się od azjatyckiej Ligi Mistrzów, a do tego pracował w klubie, który od 2011 roku tylko trzy razy nie zdobył mistrzostwa kraju i do tego trzy razy miało to miejsce za kadencji Fabio Cannavaro, który do tego mógł korzystać z dobrodziejstw talentu duetu Talisca-Paulinho, który w chińskiej lidze może poszczycić się zawrotnym bilansem: 88 goli, 24 asysty. Ale też Cannavaro przyszło pracować w bardzo specyficznym okresie futbolowej manii w Państwie Środka. W Chinach zaczęto bowiem uświadamiać sobie, że piłka nożna jest studnią bez dna, że czasami można zainwestować w nią setki milionów w jakiejkolwiek walucie i nie będzie się miało żadnej, ale to żadnej gwarancji zwrotu. I to nie tylko w pieniądzach. Nie, nie, nie, na to nawet nikt nie liczył.
Nagle okazało się, że piłkarze i trenerzy (sam Cannavaro zarabiał tak dobrze, że regularnie umieszczano go w pierwszych dwudziestkach najlepiej zarabiających szkoleniowców na świecie) z renomą w Europie przyjeżdżają tu jak na wakacje. Że im nie zależy, że mają wszystko w poważaniu, że nie zamierzają się przykładać, skoro zgadzają się okrąglutkie zera na kontach. Nagle okazało się, że lata inwestowania w akademie nie przyniosły żadnych efektów w postaci młodych, zdolnych piłkarzy, którzy zaczynaliby podbijać piłkarski świat. Chiny wciąż tkwiły na piłkarskiej pustyni, na pustkowiu i nie wiedziały, co z tym zrobić.
Dlaczego Chińczycy przestali szastać forsą?
Włoski buntownik
Zaczęto zaostrzać przepisy. Mniej przychylnie patrzono na obcokrajowców. Wprowadzono horrendalny podatek od transferów powyżej sześciu milionów euro. Wewnątrzklubowo przymuszano trenerów do czerpania z zasobów akademii. I takie zmiany nie podobały się Cannavaro, który twierdził, że w szkółce Guangzhou nie ma wystarczająco piłkarzy na odpowiednim poziomie. Tak opisywaliśmy to w szerokim tekście o krachu chińskiego futbolu:
– 2019 roku Guangzhou Evergrande podjęło wewnętrzne zobowiązanie, by delegować do gry maksymalnie dwóch obcokrajowców. Trener Fabio Cannavaro na finiszu sezonu złamał to ustalenie, kiedy jego zespół – walczący o mistrzostwo Chin – za wszelką cenę potrzebował trzech punktów. Został za to ostro skrytykowany. – Dla mnie Tyias Browning [urodzony w Liverpoolu obrońca o chińskich korzeniach] to Chińczyk! Nie wiem, o co tyle hałasu – bronił się Cannavaro.
– Cannavaro złamał zasady! Liczyło się dla niego tylko zwycięstwo – pisali dziennikarze Guangzhou Ribao.
Chiny ceniły nazwisko i pracę Włocha, ale coraz częściej było mu nie po drodze z borykającymi się z własnymi i pandemicznymi problemami właścicielami, którzy często podkopywali jego pozycję. W 2020 roku włodarze Guangzhou postanowili pomanipulować przy statusie klubowej legendy, Zhenga Zhi, którego mianowali równocześnie asystentem trenera i dyrektorem generalnym, żeby osłabić pozycję Cannavaro, który coraz częściej sam wspominał o tym, że chętnie zakończyłby swoją pracę w Chinach i wrócił do Europy.
– Cannavaro wszędzie potrafił zbudować świetny atak i niezłą defensywę. Ale w Chinach trzeba też gryźć się w język. Wielu dyrektorów, trenerów i piłkarzy unika kontrowersyjnych opinii, a Cannavaro zaskakująco regularnie wyrażał swoje niezadowolenie na konferencjach prasowych, w wywiadach, a nawet w mediach społecznościowych. Pozwalał sobie na krytykę i… wcale nie był skazywany na ostracyzm. Zdarzało się, że otrzymywał bury, ale często jego zdanie było po prostu głosem trenerskiego ogółu w lidze chińskiej.
Buntował się przeciw przepisowi o konieczności wystawienia młodzieżowca, czyli piłkarza do 23. roku życia. Sprzeciwiał się też limitowi obcokrajowców – najpierw na boisku mogło znajdować się trzech zagranicznych piłkarzy, a czterech mogło być zarejestrowanych, potem zwiększono ten limit o jeden – czterech na boisku, pięciu zarejestrowanych. Cannavaro narzekał, ale to była też dbałość o to, żeby liga promowała też chińskich zawodników. Żeby nie było sytuacji, w której gra dziesięciu zagranicznych piłkarzy z pola, bo tak życzy sobie pan Cannavaro czy ktokolwiek inny. Pilnowano, żeby nie było przegięcia. Inna sprawa, że Włoch też miał swoje racje, bo przez te limity i ograniczenia często musiał mieszać i kombinować ze składem – opowiada nam Kamil Lewandowski z Piłkarskiego Państwa Środka.
Włoch tłumaczył, że chińscy piłkarze potrzebują zagranicznych wzorów i pieklił się, kiedy z klubu odeszli Paulinho i Talisca.
Ofensywa czy defensywa?
Fabio Cannavaro udzielił zaskakująco mało wywiadów o swojej filozofii gry, ale nieco rąbka tajemnicy zdradził w rozmowie z El Pais.
– Mniej jest już dzisiaj posiadania piłki, więcej intensywności, fizyczności, kontrataków. To naturalna ewolucja gry, podążam w tym kierunku. Szkoła Pepa Guardioli była fenomenalna, rzutowała na całe lata w piłce klubowej i reprezentacyjnej, ale to normalne, że łatwiej znaleźć faceta o wzroście metr dziewięćdziesiąt – silnego fizycznie niż talenty takie jak Messi, Xavi, Iniesta… Oni byli wyjątkowi. Teraz, aby stworzyć zespół, łatwiej jest szukać tych silnych, szybkich, wybieganych, wytrzymałych zawodników, a to wcale nie jest takie trudne, często wystarczy zajrzeć za róg następnej ulicy. To następna era w tym sporcie. Z nią w parze idą czasy wielkiego postępu technologicznego. Wiesz wszystko o wszystkim. Wojna polega na przyswojeniu informacji i na ich selekcji. To ewolucja, w której wygrywa ten, kto najszybciej się do tego przyzwyczai.
W Chinach miałem silną drużynę fizycznie, ale z talentem piłkarskim. Potrafiliśmy mieć najlepszą obronę, najlepszy atak, najdłużej utrzymywać się w posiadaniu piłki na połowie przeciwnika. Uważam też, że nie można trzymać się jednej taktyki, jednej strategii, trzeba się dostosowywać, a nie umierać za własną filozofię…
I faktycznie drużyny Fabio Cannavaro:
a) rokrocznie dysponowały najsilniejszą ofensywą w lidze,
b) znajdowały się w pierwszej piątce najlepszych defensyw w lidze,
c) bardzo często dostosowywały formacje i ustawienia pod konkretnych rywali, przeskakując od wariacji z trójką lub piątką z tyłu, przez choinki i diamenty, po trzech napastników.
Zero nudy.
Klęska z reprezentacją Chin
Największym niepowodzeniem w trenerskiej karierze Fabio Cannavaro nie są jednak żadne klubowe wpadki, a dwumeczowa kadencja w roli selekcjonera reprezentacji Chin, na którego namaścił go… Marcello Lippi. No bo kto inny! Nestor włoskiej myśli szkoleniowej nie odnowił swojego kontraktu z chińską federacją po nieudanych finałach Pucharu Azji, a że nie było dużo czasu na poszukiwanie następcy poproszono o pomoc Fabio Cannavaro, który znał rynek, znał piłkarzy i znał realia.
Skończyło się 0:1 z Tajlandią.
I 0:1 z Uzbekistanem.
To był 2019 rok, a w Chinach ostatecznie uświadomiono sobie, w jak ciemnym zaułku urządził się futbol w tym kraju.
Cannavaro pewnie chciałby zapomnieć o tej krótkiej pracy, ale nie przywiązywałbym do tego wielkiej uwagi, nie trąbiłbym o wielkiej klęsce. To była Stajnia Augiasza. Dostał tę robotę tylko dlatego, że trenował Guangzhou Evergrande. Uważam, że było na to za wcześnie. Po wszystkim wrócił Lippi, czyli trener z większym doświadczeniem i co? Też nie sprawił, że Chiny weszły na jakiś inny poziom, że nagle zaczęło się kleić. Nie ma sensu dopatrywać się tutaj wielkiej winy trenera. Chiny znają swoje miejsce w szeregu. To jakieś siedemdziesiąte miejsce w rankingu FIFA. Oni nie są piłkarskim potentatem, również w Azji. Lippi sobie nie poradził, przegrał, zrezygnował. Wzięli Chińczyka. I co? To jest trudny temat, nie tylko Cannavaro, nie tylko Lippi sparzyli się na tej kadrze, ale też chociażby ich następca – Li Tie – opowiada nam Kamil Lewandowski z Piłkarskiego Państwa Środka.
Rodzina jest najważniejsza…
Fabio Cannavaro zrezygnował za pośrednictwem oświadczenia na portalu społecznościowym Weibo. „Naprawdę doceniam to, że Chiński Związek Piłki Nożnej i Evergrande chcą, żebym trenował jednocześnie dwie najważniejsze drużyny w Chinach, ale podwójne obowiązki odciągają mnie od mojej rodziny”, napisał i zaznaczył, że zamierza skupić się na pracy w klubie. Klasyczny Cannavaro, aż chciałoby się zakrzyknąć, bo Włoch dokładnie w ten sam sposób tłumaczył swoje odejście z Guangzhou jesienią 2021 roku.
48-letni trener rezygnował przy tym z piętnastomiesięcznej pensji i premii w wysokości dwudziestu czterech milionów euro. „Liga chińska jest świetna, w Guangzhou da się zbudować piłkę na dobrym poziomie, ale naprawdę chciałbym już pracować w Europie”, tłumaczył w swoim ostatnim wywiadzie w Chinach. Pierwszy cel – Polska.
Czy wobec tego wszystkiego Fabio Cannavaro jawi się nam jako dobry trener? Powiedzmy to sobie wprost: to ani nie pierwsza, ani nie druga europejska półka. Do trzeciej Włoch może aspirować, ale potrzebuje do tego uwiarygodnienia w silnym europejskim klubie lub reprezentacji. Kiedy mógł pracować w klubach z wizją i potencjałem, osiągał bardzo przyzwoite wyniki, nie schodził poniżej solidnego poziomu, a to już coś. Czy w tej chwili jednak tak wygląda zbawca reprezentacji Polski? Nie, ta kandydatura wciąż ma dziesiątki wad.
Czytaj więcej:
- JAK WYGLĄDA CHIŃSKA REWOLUCJA PIŁKARSKA?
- DLACZEGO CHIŃCZYCY PRZESTALI SZASTAĆ FORSĄ?
- JAK PANDEMIA WPŁYNĘŁA NA CHIŃSKI FUTBOL?
Fot. Newspix