Reklama

Dlaczego Chińczycy przestali szastać forsą?

redakcja

Autor:redakcja

06 stycznia 2019, 17:22 • 9 min czytania 0 komentarzy

Gdy w 2017 Oscar szedł z Chelsea do Chin, Antonio Conte powiedział:

Dlaczego Chińczycy przestali szastać forsą?

„Chiny są zagrożeniem dla każdego klubu na świecie”.

Oczywiście nie mówił o tym, że Guangzhou Evergrande za chwilę będzie prać 5:0 wspólną reprezentację Realu i Barcelony, ale finansowe rękojmię w dzisiejszym korpofutbolu było argumentem nie do przecenienia. Zakusy na Cristiano Ronaldo nie brzmiało jak mrzonki, skoro najlepiej zarabiającymi piłkarzami świata zostawali idący do Chin najemnicy, a Chinese Super League potrafiła przebić wszechbogatą Premier League w wyścigu na to kto wyda więcej w danym okienku.

Coś rzadko jednak słyszeliście ostatnio o hitowych transferach w okolice Pekinu, prawda?

***

Reklama

Jeśli jeden z najpotężniejszych ludzi świata ma marzenie, to ma większe szanse jego realizacji niż zwykły zjadacz chleba.

Jeśli prezydent Chin, Xi Jinpeng, chce uczynić ze swojego kraju futbolową potęgę, to ma więcej narzędzi niż ty na uczynienie z Motoru Lublin potęgi w Football Managerze.

Jest jasne, że jeśli ktoś robi selfie z Aguero, zaprasza do siebie Infantino, odbiera koszulkę od Beckhama i chętnie chodzi na mecze, to zasada spalonego nie jest mu obca. Może być Jinpeng szczerym fanem kopanej, ale jeśli jest się prezydentem kraju, w którym mieszka dwadzieścia procent mieszkańców świata, to nawet w hobby wodza należy doszukiwać się drugiego dna.

Drugim dnem najprawdopodobniej jest zarządzanie morale narodu. Nie da się spełnić wszystkich oczekiwań mieszkańców, to nierealne w żadnym kraju, czysta utopia. Ale sport nieprzypadkowo nazwano opium dla mas. Jest sposobem na to, by wlać w rodaków poczucie dumy narodowej. Więcej – często prostym skrótem psychologicznym sukcesy sportowe przyklejają się do rządzących lepiej niż udana reforma w ważnym sektorze działalności państwa.

Sukcesy sportowe dają namacalne i intensywne emocje tu i teraz, u praktycznie każdego mieszkańca. Rzecz nie do zbagatelizowania.

Dlatego Pekin nie tylko zorganizował Igrzyska Olimpijskie, ale dołożył wszelkich starań, by je wygrać. Pamiętacie? Zawody pływackie czy gimnastyczne, a tu nagle pojawiają się zawodnicy i zawodniczki z Państwa Środka, nawet nieklasyfikowani w rankingach, a jednak bezkonkurencyjni. Chiny wyprzedziły USA, wygrały wszystko, ku chwale ogólnonarodowej dumy.

Reklama

Screen Shot 01-06-19 at 05.01 PM

Ale to futbol jest najpopularniejszą dyscypliną świata, to futbol daje największe korzyści powyższego gatunku, o czym prezydent Chin wie doskonale, bo faktycznie zna się na kopanej. Dlatego cel pozostaje jasny:

Mistrzostwo świata najpóźniej w 2050.

Chiny mają być potentatem futbolowym, grającym na równi z Brazylią, Niemcami, Francją, Argentyną, Anglią.

Masz potencjał ludzki rzędu półtora miliarda ludzi – ktoś tu musi mieć predyspozycje, trzeba tylko stworzyć odpowiedni system. Poszła więc niekwestionowana ofensywa: dziesiątki tysięcy boisk i dziesiątki tysięcy akademii w całym kraju. Guangzhou Evergrande odpaliło kompleks, który przypominał bardziej Hogwart niż szkółkę piłkarską, a myśl szkoleniową otrzymywał dzięki współpracy z Realem Madryt. Systemowy nacisk na futbol podczas lekcji wychowania fizycznego pokazuje rozmach projektu. Niemożliwe, żeby z tego nie urodziło się coś trwałego.

A przecież wszystko zostało poparte niekwestionowanym awansem wagi chińskiej ligi. Uznano, że jest zdecydowanie za słaba jak na aspiracje. Oczywiście Xi Jinpeng nie wyjął swojego portfela, ale taki facet ma sposoby, by odpowiednio zmotywować poważnych biznesmenów do zaangażowania. Dlatego transfer Teveza może tylko na pierwszy rzut oka wydawać się kosztowny – być może za kulisami pomógł ugrać taką lub inną ulgę, względnie samą sympatię rządzących, która w Chinach może być bezcenna.

Chińczycy zaczęli więc wyciągać coraz poważniejszych zawodników. Ofensywa transferowa bez precedensu, naprawdę poważni piłkarze, którzy spokojnie mogliby robić dalej karierę na wysokim europejskim poziomie.

Mieli być nauczycielami. Przywieźć swoje umiejętności, ciągnąć resztę w górę. Chińscy piłkarze z bliska, na każdym treningu, obserwowali gwiazdy i uczyli się od nich – tak wyglądała teoria.

Praktyka inaczej.

Tevez dzięki Chinom przez pewien czas był najlepiej opłacanym piłkarzem świata. Z tym, że ani na chwilę nie zamierzał udawać, że gra w Azji go interesuje. Był wręcz przerysowanym symbolem najemnika – nie przemęczał się na treningach, otwarcie mówił, że jest tutaj tylko dla pieniędzy i nic więcej nie ma dla niego znaczenia. Oczywiście byli też piłkarze, którzy przykładali się, a przynajmniej potrafili odegrać swoją rolę bez niesmaku, ale kibice zaczęli się zastanawiać: czekajcie, budujemy mu złoty pomnik, a on na niego, za przeproszeniem, leje? Czy to na pewno najlepiej wydane pieniądze?

Czysta teoria: futbol miał dać prezydentowi Chin i rządzącym propagandowe zwycięstwo. Tymczasem jedyne, co zaczął przynosić w pierwszych latach swojej rewolucji, to oburzenie obywateli na słono opłacanych legionerów, którzy nie dość, że często się nie sprawdzają, to jeszcze popisują się lekceważeniem. Do tego cała ekonomia Chin zwalnia, co według prognoz ma się utrzymać, a jeśli futbol dalej będzie szokował kwotami bez jednoczesnego sukcesu kadry, to będzie to kłuło obywateli w oczy jeszcze bardziej.

Mocna liga nigdy nie była celem samym w sobie, celem nadrzędnym, a tylko pomocniczym przy uczynieniu reprezentacji poważną siłą o zasięgu globalnym. Najwyraźniej w Chinach są dość niecierpliwi, bo aktualnie podejście do rozgrywek – a przede wszystkim finansów – drastycznie się zmieniło, co widać po znacznie mniejszym szumie transferowym.

Po pierwsze, ograniczono liczbę miejsc dla obcokrajowców. Aktualnie w każdej drużynie na boisku może pojawić się trzech, a nie czterech jak wcześniej. Przymus gry wystawienia zawodnika U23 też pokazuje jaki kierunek naprawdę przyświecał wszystkim tym wydatkom. Ale trenerzy potrafili wszystko obejść, czasem w komicznym stylu: młodzieżowiec był wpuszczany na chwilę w końcówce, a czasem jeszcze… i tak dostawał wędkę.

Najpotężniejszym ciosem był jednak STUPROCENTOWY PODATEK od zawodników zagranicznych, którzy kosztowali ponad siedem milionów euro. Podatku dało się uniknąć, jeśli klub udokumentował, że jest zyskowny, ale wielkie zaskoczenie: ŻADEN chiński klub z Chinese Super League sam w sobie zysków nie generuje, zwykle wisząc na czyimś portfelu. Pomnóżcie więc niemal każdą kwotę transferową, jaką musiały wysupłać w ostatnich latach chińskie kluby i jasne stanie się, do jakich absurdów by doszło (a raczej, że transfery po prostu by się nie odbyły). Do tego ma jeszcze za chwilę dojść Salary Cap, czyli ściślejsze regulowanie zarobków zawodników, także astronomicznych.

Inna sprawa, że rynek, przy ścisłych ograniczeniach wystawiania obcokrajowców, trochę się nasycił, w lidze nie ma znowu tak wielu miejsc dla stranieri, a ci którzy są, mają zazwyczaj długoletnie kontrakty.

Słynny był w Chinach przykład Cedrika Bakambu. Chcąc ominąć nowe prawo, Sinobo Guan próbował część wydatków ominąć poprzez Third Party Ownership, ale władze pogroziły palcem – transfer byłby okupiony karą finansową i ujemnymi punktami. Ostatecznie zakup doszedł do skutku, Bakambu strzela aż miło, ale trzeba było na niego sięgnąć znacznie głębiej do kieszeni.

Jest to jednak zaskakująca polityka, jeśli pamiętać, że dopiero co inwestorzy byli zachęcani do wchodzenia w futbol. Ale jeśli się przyjrzeć, w teorii czytelnym i stanowczym planem rozwoju chińskiej piłki rządzi chaos i niecierpliwość.

Zmiany, do jakich dochodzi w prostej koncepcji, są dość zdumiewające.

Najpierw ultrakontrowersyjny pomysł, według którego reprezentacja Chin U20… grałaby w niemieckiej czwartej lidze. Chińczycy mieli w ten sposób przygotować się do Igrzysk Olimpijskich w Tokio. Każdy z niemieckich zespołów, który zagrałby przeciwko chińskiej kadrze, otrzymałby 15 tysięcy euro. Plan się wysypał, mimo początkowego entuzjazmu ze strony DFB: kluby zacięcie protestowały, podobnie kibice. Zamiast ścisłej współpracy niemiecko-chińskiej, po której związek wiele sobie obiecywał, walkowery, schodzenie z boiska, flagi Tybetu na trybunach.

Jeśli myślicie, że to jest kontrowersyjne, to co dopiero organizacja obozu wojskowego dla 55 graczy U25? W trakcie trwania finiszu ligi?

Gdy SIPG walczył o tytuł mistrza Chin, dwóch jego zawodników, Lin Chuangyi i Lei Wenjie, musiało wyjechać do Tai-an, wspólnie z kilkudziesięcioma innymi zawodnikami z dwóch najlepszych lig chińskich. Obóz zorganizowano w górach na zachód od prowincji Shengdong. Media obiegły zdjęcia zawodników ubranych w stroje moro, a także z typowo wojskowymi fryzurami na zero. Taka centralizacja nie jest w Chinach czymś nowym, podobnie było z w połowie lat dziewięćdziesiątych z drużyną przygotowującą się do młodzieżowego mundialu w 1997, ale przecież tą strategię dawno porzucono. Na zdrowy rozsądek: co mogło dać więcej? Gra na finiszu rozgrywek czy bieganie po górach? Tylko dwóch graczy dostało dyspensę – zostali akurat powołani do… reprezentacji Chin.

Tak jest, Marcelo Lippi powoływał graczy prosto z kolonii.

Lippi swoją drogą jest aktualnie jednym z najlepiej zarabiających trenerów świata. To naprawdę nazwisko, które w świecie trenerskim znaczy wiele. Ale wyniki chińskiej kadry są po prostu żenujące.

Lippi ostatnio tak słaby bilans punktowy (średnio 1.28 na mecz) notował w Lucchese na początku lat dziewięćdziesiątych, będąc nieznanym jeszcze nikomu szkoleniowcem, a przecież Chiny powinny być azjatyckim potentatem. Tymczasem za trwającej od 22 października kadencji Włoch zdążył przegrać grę o mundial, zremisować z Koreą Północną, wyłapać 0:6 od Walii, przegrać z Irakiem, zremisować z Indiami, Palestyną czy z Bahrajnem, przegrać z Katarem. Zespół w drugiej połowie roku wygrał tylko jeden mecz na siedem. Chińska kadra, jak zwykle, jest źródłem narodowego wstydu i w Pucharze Azji nie stawia na nią nikt.

Inne kadry? Chiny U20, które nosiły na plecach taką presję, nawet nie wyszły z grupy podczas azjatyckich mistrzostw. Obejrzały plecy Tadżykistanu i wróciły do domu.

Mało tego: turniej o prymat w kategorii U23 Chiny nawet organizowały. Rezultat? Odpadnięcie po fazie grupowej, oglądając plecy Kataru i Uzbekistanu.

W obliczu skali projektu, takie wyniki to zwyczajna potwarz.

Adam Błoński, specjalista od azjatyckiej piłki twierdzi: – Chiny są w rozkroku. Robią dwa kroki do przodu, a trzeci do tyłu. Poza tym są też poważne problemy z mentalnością. W Polsce pokutuje zabobon, że w Chinach istnieje kult pracy. Błąd – tam jest kult przeżycia. Jeśli wywodzisz się z wioski, gdzie jadło się dwie miski ryżu dziennie, a prąd włączony jest na dwie, trzy godziny dziennie, i uda ci się wyrwać… Powiem tak: kiedyś Bogdan Zając mówił, że grając w Chinach widział niejeden wielki talent. Ale jak tylko taki chłopak dostał kontrakt, mieszkanie, solidne pieniądze – basta. Jemu to wystarcza. Nie ma ciśnienia na rozwój. To i tak jest dla nich bardzo dużo, więcej nie potrzebują. A co ciekawe, od 18 do 24 roku mają lepszą fizjonomię, budowę ciała, ale odpuszczają. Mental w Korei czy Japonii jest o wiele lepszy.

Jeśli chodzi o rewolucję szkoleniową w terenie, to najczęściej wskazuje się braki jakościowe treningów. Ogólne założenia sobie, ale nie ma tam faktycznie usystematyzowanej pracy u podstaw, tylko każdy sobie rzepkę skrobie, prowadząc równie słabe zajęcia co wcześniej, tylko ewentualnie na lepszym boisku.

Do 2050 daleko, wiele można osiągnąć przez trzydzieści lat, ale na ten moment chińska piłka jest niesłychanie niekonsekwentna. Ogólne założenia są interesujące, ale wiele wskazuje na to, że władzom Chin może brakować cierpliwości. Jeśli jest to projekt obliczony na budowanie narodowego morale, to narodowe wkurwienie zwyczajnie wyciągnie wtyczkę.

Mało to już w piłce meldowało się ludzi z zewnątrz, którzy wierzyli, że wytrą światem futbolu podłogę, bo udało się w innych dyscyplinach bądź dziedzinach, a potem okazało się, że futbolowi bogowie nie cierpią pyszałków?

Z okazji rozpoczętego wczoraj Pucharu Azji w cyklu „Kierunek Azja” będziemy w najbliższych tygodniach prześwietlać azjatycką piłkę. Już teraz zapraszamy.

Leszek Milewski

Najnowsze

1 liga

Media: Alvaro Raton opuści Wisłę Kraków po sezonie. Zainteresowanie z Hiszpanii i Portugalii

Piotr Rzepecki
1
Media: Alvaro Raton opuści Wisłę Kraków po sezonie. Zainteresowanie z Hiszpanii i Portugalii

Komentarze

0 komentarzy

Loading...