Może polskie skoki ostatnimi czasy nie rozpieszczają rodaków pod względem wyników, ale to nie znaczy, że w każdym sporcie zimowym jest bryndza. Wczoraj i dziś niezłe wyniki osiągnęli nasi łyżwiarze szybcy. Andżelika Wójcik, Kaja Ziomek i Karolina Bosiek zostały mistrzyniami Europy w wyścigu drużynowym kobiet, a dziś panowie w składzie Marek Kania, Damian Żurek i Piotr Michalski wywalczyli brązowy krążek w tej samej konkurencji. A mogło być jeszcze lepiej, bo w sprincie indywidualnym Andżelika Wójcik była o krok od wywalczenia brązowego medalu.
Zacznijmy chronologicznie oraz od sukcesu najbardziej okazałego. Nasze panczenistki zostały mistrzyniami Europy i chwała im za to, brawo dziewczyny. Biało-czerwone wyraźnie wygrały nad drugimi Białorusinkami, meldując się na mecie o niemalże cztery sekundy szybciej. Mało tego, to pierwszy złoty medal mistrzostw Europy w historii polskiego łyżwiarstwa szybkiego. Normalnie byłoby to gigantyczne osiągnięcie.
Tylko że żyjemy w nie do końca normalnych czasach. W tej konkurencji startowały zaledwie cztery drużyny. Poza Polkami były to wspomniane Białorusinki, Norweżki oraz Niemki. Możecie się domyślić, dlaczego nie zobaczyliśmy Holenderek, pomimo że mistrzostwa odbywają się w Heerenveen. Drużyny na tych zawodach są zdziesiątkowane przez koronawirusa. Naszych dziewczyn również to nie ominęło, gdyż w ostatniej chwili ze składu wypadła Natalia Czerwonka. Z tego względu wystartowała Karolina Bosiek, która normalnie nie występuje na dystansach sprinterskich. A takim właśnie jest bieg na 500 metrów.
– Cały czas rozważam na jakich dystansach startować. Po moim ukierunkowaniu widać, że średnie dystanse są moimi koronnymi i na nich pozostanę – odpowiedziała bardzo kurtuazyjnie Bosiek w wywiadzie dla TVP Sport, już po wywalczonym mistrzostwie Europy.
Oczywiście można powiedzieć, że wśród zaledwie czterech startujących zespołów trudniej było medalu nie zdobyć, niż go wywalczyć. Ale mówimy tu przecież o złocie. Fakt, że dwie najmocniejsze ekipy – Holenderki i Rosjanki – nie wystartowały. Ale przecież nasze zawodniczki nie miały na to wpływu. Zresztą one same nie wystąpiły w optymalnym składzie.
Natomiast dziś brązowy medal do dorobku polskiego łyżwiarstwa szybkiego dołożyli panczeniści w sprincie drużynowym. Każdy z trójki zawodników Marek Kania, Damian Żurek i Piotr Michalski pojechał dobrym, równym tempem, a ich czas – 1.20.541 – przełożył się na trzeci wynik i dał nowy rekord Polski. Zatem nasi panowie również mają powody do zadowolenia – ulegli tylko faworyzowanym Holendrom oraz Norwegom. Choć w przypadku rywalizacji panów drużyn było więcej, bo sześć, to i tutaj nie obyło się bez absencji. Broniący tytułu Rosjanie nie wystartowali, gdyż w ich zespole wykryto zakażenie koronawirusem.
Ale dobrze, zostawmy już kwestie związane z wirusem. Jeżeli w tym momencie zastanawiacie się, czy wobec takiej postawy naszych drużyn panczenistów możemy mieć większe szanse na zdobycze medalowe w Pekinie, to niestety – nie. Sprint drużynowy jest młodą konkurencją, która jeszcze nie została wprowadzona do programu olimpijskiego. Jedyną rzeczą, jaką możemy o niej powiedzieć w kontekście potencjalnych medali igrzysk jest to, że mamy w niej spory potencjał. Gdyby w przyszłości zdecydowano się rozszerzyć program olimpijski, nie będziemy zaczynać od zera.
Jednak nie znaczy to, że dziś emocje związane ze startami polskich zawodników zakończyły się wyłącznie na sprincie drużynowym mężczyzn. Do boju w sprincie – tym razem indywidualnie – ruszyły nasze świeżo upieczone trzy złote medalistki. Karolina Bosiek ukończyła zawody na dziewiątym miejscu na osiemnaście startujących zawodniczek. Jak na łyżwiarkę, która sama przyznaje że lepiej czuje się na nieco dłuższych dystansach, a w dodatku została ściągnięta do kadry awaryjnie, to niezły rezultat.
Tego samego niestety nie możemy powiedzieć o Kai Ziomek. Wydawało się, że Polka poradzi sobie w parze z Anną Nifontovą. Dodajmy, że w sprincie indywidualnym zawodniczki ścigają się ze sobą parami, ale osiągane czasy są porównywane do wyników wszystkich panczenistek i to na ich podstawie tworzy się tabela miejsc. Zatem Kaja miała bardziej ścigać się z czasem, niż z rywalką. Tymczasem Białorusinka dość łatwo ją ograła, a nasza zawodnicza ukończyła rywalizację na ósmym miejscu.
Jednak najbardziej swojego występu może żałować Andżelika Wójcik. Ścigała się w dziewiątej – czyli ostatniej – parze z Rosjanką Darją Kaczanową. I wystartowała świetnie, uzyskując najlepszy czas otwarcia spośród całej stawki. Gdyby tylko wytrzymała nadane przez siebie samą tempo, byłoby pięknie… Niestety, dała się wyprzedzić zawodniczce z pary i ostatecznie zajęła najgorsze dla sportowca czwarte miejsce. Szkoda, do medalu brakowało naprawdę niewiele, gdyż to właśnie Kaczanowa zgarnęła brąz. Zwyciężyła fenomenalna Femke Kok, zaś drugie miejsce zajęła Angelina Golikowa.
Pomimo braku medalu indywidualnego, polscy panczeniści mają spore powody do zadowolenia. Tak, kolejny raz podkreślmy – zdajemy sobie sprawę, że zawody drużynowe mocno oberwały przez pandemię i nie każdy kraj zdołał wystawić swoją ekipę. Ale mimo wszystko, dwa medale mistrzostw Europy – w tym jeden złoty – każdy fan łyżwiarstwa w Polsce wziąłby w ciemno. Szkoda, że zostały wywalczone akurat w konkurencjach, które nie są włączone do programu igrzysk, ale na to przecież Polacy nie mają na to wpływu. Pozostaje nam tylko jeszcze raz pogratulować sukcesu i trzymać kciuki za to, że wyrośnie z niego coś trwałego.
Fot. Newspix
Przeczytaj także: