Nieprawdopodobnie łatwym celem jest obecnie Dariusz Mioduski i nieprawdopodobnie łatwo jest dzisiaj wszystkie jego działania lekceważyć. Natomiast jeśli prawdą są zapowiedzi, towarzyszące wyznaczeniu Jacka Zielińskiego na nowego dyrektora sportowego klubu – to być może dla kibiców Legii Warszawa w tym ciemnym tunelu, którym jadą już od dłuższego czasu pojawia się światełko.
O tym, do jakiego miejsca zadryblował Mioduski, najlepiej świadczą trudności, jakie miałem z napisaniem tego krótkiego wstępu. No bo jak tu właściwie zacząć? Kibice Legii Warszawa mogą się cieszyć, bo w klubie jest nowy dyrektor sportowy? Nie, taki początek jest wykluczony, bo przecież Legia ma długą historię różnorakich roszad po wszystkich stanowiskach – ostatecznie przecież i tak decyzje podejmował Mioduski, wraz ze swoimi zaufanymi ludźmi jak Radosław Kucharski czy Tomasz Zahorski. Pamiętam, że wieszczyłem dobre chwile Legii już po zatrudnieniu Czesława Michniewicza – a potem okazało się, że wpływy tych samych osób, które latami trwoniły potencjał Legii, wcale nie uległy zmianie.
Ta wiadomość jest cenna razem z tłem, zarysowanym przez dziennikarzy pozostających blisko klubu. Według ich informacji – Jacek Zieliński naprawdę ma mieć wolną rękę i naprawdę nie będzie miał nad sobą żadnego bezpiecznika, który w odpowiednim momencie stwierdzi: po co ci Mateusz Bogusz jak możesz mieć takiego fajnego Ihora Charatina. Ta wolna ręka ma być zagwarantowana poprzez dwie ważne zmiany – pierwsza to zmiana miejsca pracy przez Radosława Kucharskiego, druga to zmiana podejścia Dariusza Mioduskiego, który ma przestać się wtrącać do pionu sportowego. Mioduski ma się zająć wizerunkiem, organizacją klubu, kwestiami sponsorskimi – sport ma budować wyłącznie Jacek Zieliński.
Chciałbym to wszystko po prostu pochwalić, dobra decyzja, za sprawą doświadczenia i CV Zielińskiego mam wrażenie, że będzie prowadził Legię w odpowiednim kierunku, Mioduskiemu odpoczęcie od piłkarskich obowiązków wyjdzie na dobre – zwłaszcza, że przecież za wiele swoich błędów następnie płaci z własnej kieszeni. Ale no nie da się, po prostu się nie da postawić tutaj kilkunastu gwiazdek.
„Jeśli prawdą są zapowiedzi”. To jest dobra formułka, którą sobie zapiszę gdzieś z boku laptopa, przyda się przy kolejnych tekstach o Legii Dariusza Mioduskiego. Przypomnijmy – cały czas mamy rok 2021. W roku 2021 Legia Warszawa miała już:
- model z silnym trenerem, który funkcjonuje jednak w ramach ściśle określonej wizji wyznaczanej przez dyrektora sportowego Radosława Kucharskiego oraz właściciela
- model z silnym trenerem, który ma wpływ na wszystko, ale pod warunkiem, że Marek Papszun sam sobie załatwi odejście z Rakowa Częstochowa
- model z na ten moment nieznanym trenerem, który funkcjonuje w ramach ściśle określonej wizji wyznaczanej przez dyrektora sportowego Jacka Zielińskiego
Można tu dowolnie żonglować nazwiskami, bo w Legii tak naprawdę wszystko stoi w ostatnim półroczu na głowie. Kto miał decydować, do kogo miał należeć ster okrętu? No raczej nie Michniewicz. Wydawało się, że Kucharski, ale potem już w sumie niekoniecznie. Może Kucharski z Tomczykiem i Papszunem, może po prostu Papszun z Tomczykiem, może Vuković z Kucharskim, a może Kucharski z Zielińskim. Trudno jest dzisiaj uwierzyć, że Dariusz Mioduski tak po prostu oddaje władzę w ręce fachowca, skoro sam wypalił, że lubi ludzi hardych i broniących własnego zdania, o ile ich zdanie pokrywa się z jego własnym. Trudno jest dzisiaj uwierzyć, że Mioduski podejmuje decyzję na lata, skoro przed momentem:
- gwarantem jakości na lata miał być Radosław Kucharski
- gwarantem jakości na lata miał być Marek Papszun
Jednego i drugiego nie ma w Legii, za to jest Jacek Zieliński, wcześniej rzucany między stanowiskami jak fajny i sympatyczny człowiek, ale jednak – trzymany w klubie przede wszystkim z sentymentu. Można oczywiście teraz sprzedawać te banały, że był bardzo istotną postacią dla akademii, ale nie po to zatrudniasz Richarda Grootscholtena, uchodzącego za jednego z głównych architektów w Lubinie, by pomagał Jackowi Zielińskiemu. No nie, Mioduski w pewnym momencie uwierzył, że Grootscholten będzie lepszy od Zielińskiego, mówiło się nawet, że z czasem Grootscholten może z czasem zluzować Kucharskiego. I co? Mioduski właściwie zrobił to, co zawsze – wyskoczył z takim rozwiązaniem, którego nie dało się przewidzieć.
Zresztą, co tu się produkować, najlepiej mówi o tym sam Jacek Zieliński, w rozmowie z TVP.
– Rozstanie z Legią było blisko?
– Miałem takie przekonanie, że zostanę w Legii. Wiedziałem, że planowana jest reorganizacja klubu, działu sportowego i wierzyłem, że znajdzie się rola, w której będą mógł dać więcej Legii. Jednocześnie pojawiła się propozycja rozmowy z Jagiellonią. Powiedziałem prezesowi, że jest taka sytuacja i chcę pojechać do Białegostoku. Lojalnie o tym informowałem, ale dałem też słowo, że przyjadę na Podlasie. Miałem nadzieję, że zostanę w stolicy, ale druga opcja również się otwierała.
Przed momentem atrakcyjna dla Zielińskiego mogła się stać Jagiellonia, która jest pogrążona w stagnacji, a patrząc na kadrę i ogólną sytuację organizacyjną – czekają ją lata chude. A tu nagle jak królik z kapelusza (już się nauczyłem, nie kapelusz z królika) wyskakuje Dariusz Mioduski z połową królestwa i ręką mistrzyni Polski. Tak, w strefie spadkowej, ale gdzie Legia, a gdzie Jagiellonia?
Pozostają jednak te pytania: na jak długo Zieliński będzie tym, który ma budować DNA Legii? Kiedy właścicielowi znów się odwidzi? Gdy okaże się, że jednak Jacek Zieliński jest hardy i broni własnego zdania, ale jest to zdanie niezgodne z opiniami samego właściciela? Gdy okaże się, że w tym roku już nie uda się zdobyć mistrzostwa Polski?
Szef Rozwoju Karier Indywidualnych i Wypożyczeń rozwija kariery indywidualne i wypożyczenia. Dyrektor Sportowy mimo zmasowanej krytyki ze wszystkich stron ciszy się pełnym zaufaniem właściciela, mówi się nawet o rozszerzeniu jego władzy. Mijają trzy tygodnie. Szef Rozwoju Karier Indywidualnych i Wypożyczeń staje się Dyrektorem Sportowym Forte, stary dyrektor sportowy odchodzi z klubu. Natomiast być może najbardziej wstrząsający jest fakt, że… to ruchy logiczne, uzasadnione i dające pewną nadzieję na lepszą przyszłość.
W jakim miejscu znalazła się Legia Warszawa, gdy takie wygibasy dają nadzieję na przyszłość? I to wciąż z tym tragicznym, ale ważnym zastrzeżeniem: o ile się prezesowi nie odwidzi?
***
O Sousie napisałem szerzej W TYM MIEJSCU, natomiast muszę się jeszcze ustosunkować do ważnej kwestii. Moim zdaniem nie ma żadnego sensu się oszukiwać, że „wszyscy wiedzieliśmy”, że „można to było przewidzieć”. Owszem, wielu ostrzegało, że styl rozstań Sousy z Bordeaux, Basel czy Maccabi zostawiał sporo do życzenia. Wielu widziało, że to momentami trener uparty i przywiązany do własnych idei, co momentami wpędza w śmieszność (vide Stawowy, który na długie lata stał się w lidze niemalże memem). Ale jednak – generalnie daliśmy się nabrać. W najlepszym wypadku – uznaliśmy, że zyski będą wyższe niż ewentualne straty.
Część dała się nabrać już na wstępie, gdy Sousa robił wrażenie swoim CV, konferencjami, ogólną elegancją. Część nieco później, gdy istotnie sposób grania reprezentacji Polski uległ zmianie. Remisy z mocniejszymi to już nie była murarka i fart bramkarza, ale całkiem rozsądne odgryzanie się przeciwnikom. Można było pomyśleć – okej, z porównywalnymi rywalami wygląda to średnio, zwłaszcza w defensywie, ale jednak – sami chcieliśmy czegoś nowego, chcieliśmy sprawdzić, jak to się wszystko układa, gdy mamy trenera preferującego ofensywną grę.
Niektórych Sousa kupił Hiszpanią, niektórych Anglią. Jasne, było grono absolutnie nieprzejednanych krytyków, ale moim zdaniem – oni też nie do końca mieli rację. Bo faktycznie – kadra nie była żenująca, ta kadencja nie była ścieżką hańby. To nie było tak, że Sousa wszystko robił źle. Takie spłycanie jego kadencji i dzisiejszy triumfalizm to też błąd.
Zastanawiam się, co nam przyniesie ta cała lekcja na przyszłość, w tym tę najbliższą, gdy trzeba będzie zatrudnić kogoś do poprowadzenia reprezentacji w barażach mundialowych. Nie ma kandydatów bez wad, na kogokolwiek postawimy – będzie można mu wytknąć rzeczy porównywalne do tego, co zarzucaliśmy Sousie – choćby przy stylu rozstania z Bordeaux. Nawałka? No w Lechu nie oczarował. Michniewicz? Jak rozstał się z U-21 na korzyść Legii? Probierz? Z Cracovii chciał uciec. Mamrot? No dobra, bez przesady i bez znęcania się, zwłaszcza, że po ludzku współczuję trenerowi okoliczności zwolnienia z Jagi.
Chciałbym, by następnego selekcjonera wybrać, a potem oceniać przede wszystkim bez wpadania ze skrajności w skrajność i – co chyba ważniejsze – bez zestawiania go z Sousą. Niestety, mam wrażenie, że tak się nie stanie, a już opcja z zagranicznym szkoleniowcem – choćby miał to być i sam Jurgen Klopp – odpadła na długie lata. I nie jestem przekonany, że to dobra wiadomość.