Reklama

10 młodzieżowców, którzy rozczarowali jesienią

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

23 grudnia 2021, 14:02 • 8 min czytania 18 komentarzy

Kilka dni temu wybraliśmy najlepszych młodzieżowców rundy jesiennej. Poszliśmy za ciosem i wyłuskaliśmy też dziesiątkę młodych piłkarzy, którzy jesienią najbardziej nas rozczarowali. Po kim spodziewaliśmy się znaaaacznie więcej?

10 młodzieżowców, którzy rozczarowali jesienią

DAWID KOCYŁA (Wisła Płock)

To mogła być jego jesień. Mogła, a nawet powinna. Kocyła miał w miarę ugruntowaną pozycję w Płocku. Już w poprzednich rundach postrzegano go jako topowego młodzieżowca, który zwyczajnie musi grać. A czas powinien działać tylko na jego korzyść. Przy swoich ekstraklasowych początkach miał dziwną przypadłość – liczby oferował akurat wtedy, gdy grał z Koroną Kielce (3 gole w sezonie 19/20). Gdy ekipa z województwa świętokrzyskiego spadła, upatrzył sobie Zagłębie Lubin (2 gole i wywalczenie karnego w zeszłym sezonie na „Miedziowych” w 20/21). Teraz? Zanim zdążył zdecydować się, kogo będzie trafiał, Maciej Bartoszek odstawił go od składu.

I to nie tak, że zdolna młodzież z Wisły szczególnie naciskała. Błachewicz się nie do końca obronił. Cielemęcki także. Dopiero Gerbowski – według tej hierarchii czwarty do grania – zaczął oferować ekstraklasowy poziom. A Kocyła… No cóż, na boisku raczej zawadzał. Złośliwi powiedzieliby, że wreszcie złapał regularność. Bo wcześniej przeplatał przebłyski z drętwymi meczami, teraz od początku do końca uprawiał przeciętniactwo. Pewnie będzie do niego wracać zainteresowanie Borussii Dortmund, które było swego czasu bardzo poważne. Na ten moment Niemcy cieszą się, że nie utopili pieniędzy.

XAVIER DZIEKOŃSKI (Jagiellonia Białystok)

W przypadku młodych zawodników zwykle jest tak, że dostają szansę w momencie, gdy wykazują już gotowość do gry w Ekstraklasie. Tymczasem w przypadku Dziekońskiego wygląda to trochę tak, jakby… Jaga za bardzo chciała widzieć w nim gotowego bramkarza na już teraz. Może Dziekoński potrzebuje jeszcze czasu? Może powinien okrzepnąć na jakimś wypożyczeniu? No bo na poziom najwyższej ligi w Polsce jeszcze się nie nadaje.

Reklama

Dziekoński dostał szansę bronienia od początku sezonu, po czterech kolejkach usiadł na ławce na sześć spotkań. Wrócił, gdy Pavels Steinbors doznał urazu. Znów został posadzony na ławce, znów pojawił się, gdy Łotysz nie mógł bronić. Ireneusz Mamrot odstawiając go mówił, że robi to, by poprawić komunikację pomiędzy bramkarzem a defensywą. Jak słyszymy, nie chodzi tylko o to, że Steinbors jest głośniejszy i jaśniej artykułuje swoje komunikaty. Dziekoński po prostu nie do końca dogaduje się ze starszyzną.

Boisko? Zakończył jesień ze średnią obronionych strzałów na poziomie 50%. Oznacza to, że co drugi strzał, który leciał w jego bramkę, kończył się golem. To słabiutki wynik. By nie powiedzieć mocniej, bo to w sumie istna beznadzieja. Dziekoński sam czasem pomagał strzelcom – choćby Damianowi Gąsce, któremu podał piłkę, a potem pozwolił się przelobować czy Łukaszowi Zwolińskiemu w Pucharze Polski, gdy futbolówka wyślizgnęła mu się z rąk i wpadła do siatki. Zawalał. Nie gwarantował żadnej pewności między słupkami. Nie wybronił żadnego meczu.

KAMIL KRUK (Zagłębie Lubin)

Sami nie wiemy, która twarz Kamila Kruka jest prawdziwa. Ta z wiosny, gdy przebojem wdarł się do składu Zagłębia, blokował strzały, dobrze się ustawiał, okazał się idealnym zastępstwem dla Lubomira Guldana? Czy może ta z obecnych rozgrywek, gdy…

Ujmijmy to tak. W każdym klubie jest jakaś hierarchia. Starsi są nie tylko po to, by dawać jakość na boisku, ale też by pokazywać młodym pewne wzorce, niejako przyuczać ich do zawodu. No i po Kruku widać, że jest pojętnym uczniem, bo szybko zsolerował/zpanticiował/zsimiciował.

Oczywiście, młodemu obrońcy jest łatwiej, gdy jest częścią solidnej formacji. A w Zagłębiu żaden z jego partnerów poziomu nie podwyższa, wręcz przeciwnie, a i boki nie wyglądają szczególnie dobrze. To pewne usprawiedliwienie dla młodego wychowanka Zagłębia, bo gdy dajesz się non stop spychać do defensywy, łatwiej o błędy. Ale też Kruk nie może czynić z tego wymówki, bo jesień miał po prostu słabą. Gdy przez pierwsze cztery mecze nie znajdował uznania Dariusza Żurawia – w Zagłębiu, które masowo zaczęło stawiać na młodych! – trochę się dziwiliśmy. Był przecież najlepszym młodzieżowcem “Miedziowych” na wiosnę. Teraz, po rundzie, rozumiemy, dlaczego trener „Miedziowych” mógł mieć wątpliwości.

FILIP MARCHWIŃSKI (Lech Poznań)

Spory talent. Zawodnik, jakich polska piłka nie produkuje. Od lat szef w młodzieżówkach. Gdybyśmy nie słyszeli tego dziesiątek razy, pewnie nie zastanawialibyśmy się, dlaczego Marchwiński wciąż nie odpala. Za nim kolejna stracona runda. 86 minut w Ekstraklasie. Zero błysków. Zero impulsów. Jego ostatnią udaną akcją w dorosłej piłce wciąż jest siatka założona zawodnikowi Benfiki, po której zresztą stracił piłkę.

Reklama

I nie można stawiać sprawy tak, że w tym Lechu – przy Amaralu, Ramirezie, Karlstroemie, Tibie, Kwekweskirim i Murawskim – żaden młody z środka pola by sobie nie pograł. Skorża wpuszczał czasem Marchwińskiego na końcówki, ale ten nie dawał żadnych argumentów, by zostać w składzie na dłużej. I trochę dziwimy się, że Lech nie wypożyczy go do pierwszej ligi, by podążył drogą Jóźwiaka, Modera czy Puchacza. Podobno temat wypożyczenia był, ale tylko wtedy, gdy zgłosi się ktoś z Ekstraklasy. No i cóż – nikt Marchwińskiego nie chciał, więc został w Poznaniu. Młodzieżowiec Lecha cały czas buja się na łatce talentu, którego wciąż nie jest w stanie potwierdzić.

DANIEL SZELĄGOWSKI / WIKTOR DŁUGOSZ (Raków Częstochowa)

Śmiano się, że pomiędzy Częstochową i Kielcami trzeba będzie zaraz wybudować autostradę. W krótkim odstępie czasu do Rakowa trafili nie tylko Daniel Szelągowski i Wiktor Długosz, ale też Iwo Kaczmarski czy Marcin Cebula. Innymi słowy – kto w Kielcach potrafił prosto kopnąć piłkę, to podebrał go Raków. W zeszłym sezonie młodzieżowcem pierwszego wyboru był Kamil Piątkowski, z którym trudno było konkurować. Toteż dwóch byłych koroniarzy nie pograło zbyt wiele. Obaj wchodzili zazwyczaj na końcówki.

W tym? Los napisał dla nich idealny scenariusz, który był jednocześnie nieszczęściem kolegi. Ben Lederman wypadł w pierwszym meczu pucharowym na trzy miesiące. Marek Papszun uparł się, że będzie stawiał akurat na tego piłkarza, ale w obliczu absencji pomocnika musiał szukać innych opcji. Długosz? Nie wypalił. A już na pewno nie w porównaniu do Frana Tudora, prawdopodobnie najlepszego prawego wahadłowego ligi. Szelągowski? W zeszłym sezonie miał chociaż firmową akcję, gdy swoim dryblingiem zezłomował Lecha Poznań. W tym… Anonim. Trener Rakowa uznał w końcu, że nie ma sensu stawiać na Długosza bądź Szelągowskiego i odstawił bohatera pierwszej fazy sezonu, Vladana Kovacevicia, by zrobić miejsce dla innego młodzieżowca – Kacpra Trelowskiego. Częstochowsko-kieleckie chłopaki dostali na pewno kredyt zaufania. Ale też to zaufanie zawiedli.

PIOTR STARZYŃSKI / MATEUSZ MŁYŃSKI (Wisła Kraków)

Obaj dostali stosunkowo dużo szans od Adriana Guli, który wolał wystawiać na skrzydle młodzieżowców niż Dora Hugiego. Czy to się opłaciło? Chyba niekoniecznie. Młyński błysnął strzelając gola w pierwszej kolejce i na tym poprzestał. Starzyński? Zero goli, zero asyst.

Młyński przychodził do Wisły po pół roku bez grania w piłkę. Arka obraziła się na niego za to, że ten ośmielił się podpisać kontrakt z klubem z Ekstraklasy. I nie wiemy, czy to kwestia braków w regularnej grze, ale Młyński niczego szczególnego nie pokazał. Nie nawiązał do czasów ekstraklasowej Arki, gdzie nie był Bóg wie jak regularnym piłkarzem, ale oferował konkrety znacznie częściej. Starzyński? W imponujący sposób wszedł do drużyny i wiosną mówiło się, że w jego przypadku liczby na pewno przyjdą. No i cóż – wciąż nie przyszły. Obaj mają szczęście, że a) Wisła założyła mocne stawianie na młodych, b) wraz z końcem sezonu nie wygaśnie im status młodzieżowca.

CEZARY MISZTA (Legia Warszawa)

W Legii ewidentnie w niego wierzono. Dariusz Mioduski mówił publicznie o tym, że storpedował pomysł Czesława Michniewicza na ściągnięcie doświadczonego bramkarza, który mógłby stać się zmiennikiem Artura Boruca. Chciał, by szansę dostał ktoś z młodych. I faktycznie, Miszta sporo pograł, gdy Boruca zaczęły boleć plecy.

I jasne, mecz w Neapolu to naprawdę kozacka sprawa. Miszta wylądował we włoskich gazetach, w zasadzie w kontekście Legii mówiono po tym spotkaniu tylko o nim. Ale wychodzi na to, że to jedyny przebłysk na marnym jesiennym epizodzie. Już z Leicester puścił w zasadzie wszystko, co leciało w bramkę (4 strzały celne Anglików, trzy gole). Ze Stalą obronił jedno uderzenie, puścił trzy gole. Z Górnikiem prezentował bramki. Trzy razy po kolejce ligowej nominowaliśmy go do badziewiaków. A zagrał pięć spotkań. To chyba wymowne.

ADAM RATAJCZYK (Zagłębie Lubin)

Patrząc całościowo – jego pobyt w Lubinie to póki co pewna enigma. Chociaż w Zagłębiu mogą poszczycić się, że to jedyny zawodnik, który punktuje w Pro Junior System. Adam Ratajczyk trochę jedzie na opinii meczu z… Zagłębiem. Strzelił wtedy efektownego gola, grając jeszcze dla ŁKS-u, defensorzy z Lubina długo musieli się po tym tańcu odkręcać.

Ale już ten sezon? Jasne, nie był pierwszym wyborem, ale nie można też powiedzieć, że nie dostawał szans. Łącznie uzbierał 475 minut. Ile udanych? W zasadzie tylko wejście z ławki z Wisłą Kraków mu wyszło, gdy w niecałą połowę meczu wykreował kolegom trzy akcje bramkowe. To pokazuje, że drzemie w nim naprawdę spory potencjał. Jeśli Ratajczyk będzie go wykorzystywał tylko raz na rok, zaraz o nim zapomnimy. Bo w pozostałych spotkaniach był przeciętny łamane na słaby.

CZYTAJ TAKŻE:

Fot. FotoPyK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

18 komentarzy

Loading...