Może mistrzostwa świata na krótkim basenie to nie najważniejsza z imprez w pływackim kalendarzu, ale swój prestiż ma. Zresztą, biorąc pod uwagę sytuację naszego pływania w ostatnich latach, to nawet medale ze Spartakiady dla państw Grupy Wyszehradzkiej powinny nas cieszyć, bo na basenie dopiero odbijamy od dna. Dlatego dwa krążki – w tym jeden złoty – na MŚ to naprawdę pokaźny wynik. Dziś o brąz postarała się Katarzyna Wilk-Wasik, ale bohaterem dnia został Radosław Kawęcki, który po raz czwarty w karierze stanął na najwyższym stopniu podium mistrzostw świata.
Mistrz mistrzem, ale wątpliwości były
Złota po Kawęckim raczej nikt nie oczekiwał. Powodów było co najmniej kilka. Pierwszy to metryka – Polak, choć po zmianie trenera i wprowadzeniu nowych metod treningowych do przygotowań wyraźnie się odbudował, po prostu jest już stosunkowo stary jak na pływaka. Na karku ma trzydziestkę, a to wiek, w którym mało kto utrzymuje się na topowym poziomie. Jemu jednak nadal udaje się pływać szybko. Zwłaszcza, gdy basen jest krótszy, bo o ile na pięćdziesięciometrowym radzi sobie różnie, o tyle na tym o połowę krótszym zmienia się w prawdziwą gwiazdę pływalni.
Dowód? Najprościej będzie po prostu napisać, że od 2012 roku – gdy po raz pierwszy zdobył medal MŚ na krótkim basenie – nie zszedł z podium na 200 metrów stylem grzbietowym, swoim koronnym dystansie. W tym czasie (nie licząc jeszcze dzisiejszego medalu) zdobył trzy złota i były to… wszystkie złote medale w historii występów Polski na tej imprezie. Kawęcki w pojedynkę ciągnął nas w górę historycznej tabeli medalowej. Jak się okazuje – robi to nadal.
Ale wróćmy do wątpliwości. Do Zjednoczonych Emiratów Arabskich “Kawa” leciał kilka tygodni po świetnym występie na mistrzostwach Europy, gdzie zdobył złoto. To była zapowiedź znakomitej formy, ale zauważyć trzeba było, że po pierwsze – w Kazaniu, gdzie odbywały się ME, brakowało kilku niezłych rywali, a poza tym w międzyczasie pojawiły się u naszego pływaka dodatkowe problemy. – Nie lubię dzielić skóry na niedźwiedziu. Dlatego powiem, że moim celem jest pobić własny rekord Polski na 200 metrów grzbietem. Ma już siedem lat i wystarczy. Forma? Mam mieszane uczucia, bo byłem niedawno chory. Z powodu przeziębienia nie trenowałem przez tydzień i nie wystartowałem w mistrzostwach Polski w Bydgoszczy – mówił “Super Expresowi” przed wylotem do Abu Zabi.
Dodatkowo głowę zaprzątał mu też czteroletni synek, który od dwóch tygodni chorował, ale nie wiadomo było, co mu właściwie dolega. Mimo tego Kawęcki ruszył na mistrzostwa. I dobrze zrobił. Bo choć jeszcze w eliminacjach zajął ósmą lokatę i do finału wszedł z ostatnim czasem, to w wyścigu o medale popłynął wprost fantastycznie.
Kawa po raz czwarty!
– Po ME w Kazaniu daliśmy Radkowi tydzień odpoczynku. Później przyplątała się ta infekcja, która sprawiła, że przygotowania do MŚ trochę nam się rozjechały. Plan został zrealizowany w większości, ale nie w stu procentach. Radek trochę przeżywał, że start na 200 m grzbietem jest ostatniego dnia, ale ja się cieszyłem. Dostaliśmy kilka dodatkowych dni na trening. Setkę na mistrzostwach też potraktowaliśmy w ten sposób – mówił jeszcze przed startem Kawęckiego jego trener, Paweł Wołkow. Stąd ósme miejsce w eliminacjach traktowaliśmy w kategoriach pewnego przetarcia. I liczyliśmy, że w finale “Kawa” pokaże, na co go stać.
I pokazał. W fantastycznym stylu.
Zaczął spokojnie. Od początku płynął w środku stawki, nie forsował tempa. Wiedział, że musi zostawić siły na drugą część dystansu, lata doświadczenia robią w końcu swoje. Gdy więc rywale stopniowo opadali z sił, on przyspieszał, powoli przesuwając się do przodu. 50 metrów przed końcem był trzeci. 25 metrów przed końcem walczył o zwycięstwo. 10 metrów przed końcem prowadził. I ściany też dotknął pierwszy. W czasie całego wyścigu wyglądał fenomenalnie, choć tak właściwie… mało było w tym faktycznego stylu grzbietowego. Na oko co najmniej połowę dystansu pokonał pod wodą, fenomenalnie nawracając. To pozwoliło mu odrabiać straty do rywali i dało kolejny tytuł mistrzowski. Pierwszy od 2016 roku.
https://twitter.com/sport_tvppl/status/1473316192030965764
Z tyłu zostawił między innymi Christiana Dienera, swojego wielkiego rywala, czy Shaine’a Casasa, który długo przewodził stawce. Nie wyszło mu tylko jedno – nie poprawił rekordu Polski, zabrakło mu do tego dobrze ponad sekundy. Ale co z tego, skoro czas 1:48,68 dał mu złoto? Złoto, dodajmy, historyczne. Raz, że Kawęcki nadal pozostaje jedynym w historii naszego pływania zawodnikiem, który na MŚ na krótkim basenie zdobył medal takiego koloru. Dwa, że dzisiejszym wyczynem zapisał na swoim koncie szósty medal tej imprezy. A to nasz rekord – do tej pory przewodził tej klasyfikacji wraz z Alicją Pęczak (pięć medali, ale żadnego złotego, w latach 1995-2000). Teraz jest jej samodzielnym liderem.
To złoto ma też jeszcze jeden bardzo ważny aspekt – psychologiczny. Kawęcki w tym sezonie pływał naprawdę dobrze, zwłaszcza w jego drugiej części. A to, jak wspomnieliśmy, rok zmian, na czele z nowym trenerem. Medalu z igrzysk – którego zresztą się po nim nie spodziewano – nie przywiózł, ale wyniki takie jak dzisiejszy pokazują, że jeszcze sporo może w swojej karierze osiągnąć. Jeśli będzie w stanie zejść na poziom rekordów życiowych, może walczyć o medale nawet największych imprez na długim basenie.
Kasia dołożyła brąz
Mniej więcej pół godziny po starcie Kawęckiego, mogliśmy cieszyć się z drugiego (i ostatniego) polskiego medalu na tych mistrzostwach. Brąz w rywalizacji na 50 metrów stylem dowolnym zdobył Katarzyna Wilk-Wasick. I to, podkreślmy, wielki sukces, bo “pięćdziesiątka” jest zawsze piekielnie mocno obsadzona, właściwie każda z zawodniczek w finałowej stawce gotowa jest zdobyć medal. Polka jednak dobrą formę pokazywała od początku – na 100 metrów była piąta, do podium straciła ledwie siedem setnych sekundy. W sprincie, swoim koronnym dystansie, w świetnym stylu przeszła za to eliminacje, wygrywając wyścig półfinałowy i do finału wchodząc z drugim czasem z całej ósemki.
Czekaliśmy więc na to, co pokaże w rozgrywce o medale.
I pokazała klasę – tak to trzeba nazwać. Przegrała tylko z wielką faworytką, którą niezmiennie jest Sarah Sjoestroem (ustanowiła dziś rekord mistrzostw), i znajdującą się w bardzo dobrej formie Ranomi Kromowidjojo z Holandii. Tym samym zdobyła swój przełomowy medal – jeszcze nigdy wcześniej nie miała takiego ze światowej imprezy, krążki zdobywała jedynie na europejskiej arenie. A przecież nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Bo choć też swoje lata, jak na pływaczkę, ma (w marcu świętować będzie 30. urodziny), to akurat ona zdaje się z sezonu na sezon tylko rozkręcać. I oby tak było.
Fot. Newspix