Na początku była cisza.
Potem skandowanie „Ole”, gdy piłkarze Legii wymieniali podania.
Nie zabrakło też pozdrowień dla prezesa Mioduskiego, który złapany w kamerze wyglądał jak najbardziej zmęczony, najbardziej rozczarowany faktem istnienia człowiek świata; a może tylko rozczarowany tym, że całe zarządzanie futbolem nie polega na tym samym, co brylowanie przy barze sałatkowym w ECA.
Pamiętam, gdy przekładano ten mecz. Ot, jakieś tam spotkanie z Zagłębiem, wyrzucane na środek grudnia, na pasztetowy termin. Nikt, absolutnie nikt nie byłby w stanie przewidzieć, że będzie to mecz o takim ciężarze gatunkowym, bo tak trzeba powiedzieć o meczu, na którym atmosferę dało się kroić nożem.
Futbolowi chyba nigdy nie znudzi się przypominanie, że zawsze umie zaskoczyć, i to wyciągając naprawdę scenariusz nawet nie z rękawa, co z lewej buta.
Nie chciałbym deprecjonować efektownego 4:0 z Zagłębiem Lubin, szczególnie, że zostało klepnięte w godzinę. Moim zdaniem tak szybkie załatwienie sprawy – no, może po wyjątkowo kiepskim kwadransie, gdzie były spętane nogi – to jednak jest zasługa Vuko. Rozdzielajcie wpływy na stan mentalny legionistów jak chcecie, ja ufam tym źródłom, które kładą nacisk na kontakt Vukovicia z piłkarzami. Na naprawdę konkretną reakcję w szatni. Na przemowę przedmeczową, która do nich dotarła. No i na te relacje, które między Vuko a niejednym piłkarzem Legii były – tu wspomnijmy choćby pochwalonego po meczu Lopesa, którego Vuko dobrze zna.
Można wiele powiedzieć o Vukoviciu, w swojej krótkiej dość trenerskiej karierze zaliczył już kilka wtop. Były Omonie, Dudelange. Były słabe wejścia w sezon.
Ale na pewno jest trenerem spójnym w tym, co robi.
Być może to będzie ograniczeniem, być może przyczynkiem do przypięcia mu pewnej łatki motywatora, która oznacza w polskiej piłce raczej rewiry dołu tabeli i funkcji strażaka. Ale jest w Vuko coś, co sprawia, że im ktoś lepiej zna Legię, tym bardziej uważa, że to najlepszy człowiek na ten trudny czas. I cokolwiek zdarzy się dalej, z kim Legia za Vuko nie przegra, dla niego szacunek. Dla pieniędzy na pewno w to nie wszedł – kontrakt leciałby bezstresowo i bez tego. Robotę bez ładowania się w ten bałagan też w lidze by znalazł.
Ale też ręce na kołdrę, sezon jest długi, a problemy Legii głębokie. No i trzeba pamiętać, że to tylko Zagłębie Lubin. Zagłębie, któremu poświęciłem już jeden cały felieton, bo jest to drużyna po prostu daremna. Wstyd dla całych rozgrywek. Wstyd dla Lubina. Degrengolada niebywała, a mówimy o ekipie, która była o jedno zwycięstwo z Wisłą Płock na koniec sezonu od – tak tak – pucharów. Dla mnie synonim przypadkowego zespołu, gdzie widać różne rodzaje zmęczenia:
Jedni się męczą, bo są młodymi Polakami z perspektywami, mogliby znaleźć ciekawy klub.
Inni się męczą, bo ich Guldan tu sprowadził, nie wiadomo po co.
***
Swoją drogą, muszę wrócić do historii, a nawet do lat dziewięćdziesiątych, bo zostałem przymuszony.
Dawno, dawno temu, w sezonie 93/94, Włókniarz Pabianice grał na zapleczu Ekstraklasy (tak, wiem jak to absurdalnie brzmi). Otóż Włókniarz Pabianice ówczesną wiosną miał do tej pory najciekawszą sytuację trenerską, o jakiej słyszałem. Za znanym i lubianym portalem „SkładyFutbol”:
- – Zbigniew Lepczyk od początku sezonu do 4 kwietnia
- – Jerzy Rutkowski od 5 kwietnia do 28 kwietnia
- – Paweł Szałecki od 29 kwietnia do 8 maja
- – Andrzej Słomiński od 9 maja do 17 maja
- – Paweł Szałecki od 18 maja do 24 maja
- – Zbigniew Lepczyk od 25 maja do 30 maja
- – Paweł Szałecki od 30 maja do, najwyraźniej, 30 maja
- – Krzysztof Baran od 31 maja do 12 czerwca
- – Dariusz Sowiński od 12 czerwca do końca sezonu
Kiedyś dowiem się co tam dokładnie zaszło i dam wam znać – uprzedzając pytania, Włókniarz, z tym tornado zmian trenerskich, spadł, ale tylko o punkt.
Niemniej, muszę przyznać, sytuacja w Legii zadziałała ciut kojąco na nieustannie gorejącą ranę, jaką jest niewiedza odnośnie sytuacji w szacownym Włókniarzu wiosną 1994 roku. Bo oto bowiem:
- – Czesław Michniewicz zwolniony po wykręceniu kuriozalnego bilansu: awans do Ligi Europy, tu dwa zwycięstwa, co daje Legii według wyliczeń 97.5% na dalszy awans; jednocześnie porażka goni porażkę w Ekstraklasie
- – zastępuje go Marek Gołębiewski, który ze swoim nikłym CV wygląda na trenera tymczasowego
- – Legia odważnie, kategorycznie, słowami samego dyrektora sportowego Radosława Kucharskiego, zapewnia, że Gołębiewski to nie trener tymczasowy
- – Legia szybciutko wycofuje się rakiem ze słów, których nikt po niej nie oczekiwał
- – Gołębiewski jeszcze prowadzi klub, a już prezes Mioduski otwarcie wręcza klucze od Legii Warszawa trenerowi Rakowa Częstochowa, Markowi Papszunowi
- – Potem prezes występuje w programie, w którym powiedział, że te klucze dla Papszuna, owszem, ale jeśli urządzić będzie wszystko chciał po myśli prezesa
- – nikt nie pamięta sytuacji, kiedy ostatnio trener klubu X miałby tak mocną pozycję w klubie Y
- – Papszun się zastanawia, tymczasem Legia dalej przegrywa i Gołębiewski składa dymisję
- – W tle rozmów z trenerem klubu, który – w przeciwieństwie do Legii – ma szansę na mistrzostwo Polski w tym sezonie, Legia musi szukać trenera
- – blisko był Ojrzyński, ale niewykluczone, że zmianę wymusił incydent z atakiem na piłkarzy
- – Więc ostatecznie Legia stawia na trenera, który lepiej zna szatnię, a któremu i tak musiała płacić, bo latem 2020 podpisała z nim dwuletni kontrakt, by niedługo później go wyrzucić; trenera, który za to otwarcie krytykował klub i prezesa
Uff. Mówcie co chcecie, ale nudy nie ma. Brakuje jeszcze tylko, by do końca grudnia Legię poprowadził jakiś – strzelam – dyrektor uznanej akademii, któremu zamarzyło się potrenować, szkoleniowiec słynący z dobrej pracy z kadrą kobiet, a także warczący na wszystko i wszystkich Portugalczyk. Ale nawet bez tego to chyba największy – za przeproszeniem – cyrk z trenerami jaki widziałem. A przecież jeszcze są szczegóły, jak Papszun, odkąd Mioduski wrzucił go publicznie na konia, radzi sobie raczej gorzej niż lepiej w Rakowie. A to darcie tabeli Gołębiewskiego. Mioduski przed ostatnim meczem w Lidze Europy, już po zwolnieniu Michniewicza, mówi, że trzeba zagrać takiego Michniewicza.
Był kiedyś taki brytyjski serial z wymyślonym klubem Premier League, Harchester United. W Harchester, generalnie, działo się wszystko. gdzie piłkarz ginął uderzony w głowę kałamarzem, na argentyńskiego gwiazdora prezes klubu organizuje zamach ze snajperką, a talenciaki – konkretnie Lee Presley – prosto ze spacerniaka trafiają do Premier League, choć wciąż czasem coś kradnąc, bo tak. Myślę jednak, że nawet w Harchester pokiwaliby z uznaniem dla absurdu, jaki odstawiła Legia.
Ewentualnie dodaliby za Tyrionem z „Gry o tron”, że można to usprawnić już tylko osłem i plastrem miodu.
***
Piłkarze i trenerzy często obrywają za frazesy w stylu „wyciągniemy wnioski”, „teraz będziemy mądrzejsi”, „wrócimy silniejsi”. Cóż, za największy tego typu frazes – i najbardziej szkodliwe niedopatrzenie – od tej pory nie będę miał jakiegoś meczu na Kaukazie, tylko tego jak Legia wyciągnęła wnioski po sytuacji za Jozaka.
2017: „Legia będzie dalej wnikliwie analizowała wszystkie fakty związane z incydentem i na podstawie wyciągniętych wniosków podejmie wszelkie możliwe działania, aby zapewnić zawodnikom i wszystkim pracownikom klubu pełne bezpieczeństwo”.
2021: „Podjęliśmy także natychmiastowe decyzje mające na celu dodatkowe zwiększenie środków bezpieczeństwa w ramach i wokół klubowych obiektów. Naszym priorytetem jest pełne wyjaśnienie sprawy i zapewnienie wsparcia oraz poczucia bezpieczeństwa wszystkim zawodnikom i pracownikom Klubu”.
Droga Legio. Oby tym razem nie brakło wnikliwej analizy, nie mówiąc o wszelkich możliwych działaniach.
***
Pytacie w listach: czy dałbym piętnaście milionów za będącego na wylocie z Herthy Krzysztofa Piątka?
Otóż nie dałbym.
Ale może Gaziantepspor da. Jedną trzecią. A potem będą problemy z płatnościami.
Życzę Piątkowi dobrze – bo czemu miałbym życzyć źle – na pewno na transferze do Berlina zarobił. Ale jego transfer do Herthy prawie na pewno będzie po latach przykładem po prostu błędnej decyzji.
Leszek Milewski