To, co dzieje się w ostatnich tygodniach przy Łazienkowskiej 3, spokojnie mogłoby być kanwą filmu o roboczej nazwie „Legia Warszawa Parano”. Weźmy tylko zamieszanie z pozycją trenera, bo nie wiemy, czy coś takiego polska piłka kiedykolwiek widziała.
Po zwolnieniu Michniewicza, trener Gołębiewski dostaje słowa pełnego zaufania, ma nie być trenerem tymczasowym. Wkrótce okazuje się jednak, że jest trenerem tymczasowym. W międzyczasie, gdy Gołębiewski pracuje, Marek Papszun okazuje się – de facto – trenerem z niezwykle mocną pozycją jak na klub, w którym nawet nie pracuje. Przed rewanżem ze Spartakiem prezes Mioduski mówi, że trzeba z Rosjanami „zagrać takiego Michniewicza”. Po kolejnej porażce ligowej Gołębiewski rezygnuje. Legia decyduje się na trenera, którego ma na etacie, choć nie pracuje tutaj od ponad roku; trenera, z którym rozstanie było burzliwe i który tylko w ostatnich tygodniach nie szczędził krytycznych słów Mioduskiemu. Papszun gdzieś tam, wciąż w blokach, ma niebawem dać znać.
Długofalowa wizja na plakatach, totalne szaleństwo w praktyce. Życie jednak toczy się dalej i serial Legia również: najbliższy akt – praca Vukovicia, który został niedawno ścięty i o co miał duży żal, a teraz wrócił by ratować klub – zapowiada się na pewno nie mniej ciekawie. My przyjrzeliśmy się jak wyglądała współpraca Mioduskiego z Vukoviciem.
ROZDZIAŁ PIERWSZY. BRAK WIARY
„Vuković jest częścią Legii, jej sercem. Ale ja potrzebuję głowy” powiedział w kwietniu 2018 roku Dariusz Mioduski, tłumacząc dlaczego Jozaka zastąpił Klafurić, nie Vuković.
Tak. Klaf w tym zestawieniu funkcjonował jako głowa. Klaf zwolniony ostatnio ze Slavena Belupo Koprovnica (0.71 punktu na mecz), Klaf który przed Legią prowadził tylko zespoły kobiece i w paru spotkaniach HNK Gorica.
Cóż, nie będziemy się pastwić nad Dariuszem Mioduskim, ale to kolejny przykład jego wyjątkowego osądu w sprawach trenerskich.
Fakt, że ostatecznie rok później, w analogicznej sytuacji – gdy poleciał Sa Pinto – Mioduski postawił na Vuko, też dodaje smaczku. Oczywiście są i inne zmienne: Vuković był wówczas w trakcie kończenia papierów UEFA Pro. Choć znając życie, rok wcześniej też by dostał warunkową licencję do końca sezonu.
Z jednej strony, Vuković został zatrudniony, bo był po prostu dyżurnym tymczasowym, otrzymującym tę robotę już trzeci raz. Z drugiej strony, Mioduski nawet ostatnio przyznawał, że często w trenerach szedł od ściany do ściany. Tak na przykład po miękkich Jozaku i Klafuriciu, postawiono na twardego Sa Pinto. Po Sa Pinto, który lekceważył pracowników Legii, samą Legię, a nawet na Mioduskiego potrafił się wydrzeć, drugim biegunem był właśnie Serb. Szczerze zakochany w Legii, emocjami jakich już się dzisiaj w środowisku praktycznie nie spotyka. Gotowy oddać wszystko za klub, mający wielki szacunek do barw i wszystkich zatrudnionych w klubie.
Warto natomiast pamiętać, że w ostatnim wywiadzie przed zatrudnieniem Vuko, w Sekcji Piłkarskiej, Mioduski wcale nie był przekonany. Mówił, że to raczej będzie Vuković, ale zostawiona była także inna furtka.
Przypomnijmy, że Vuković zaczął od czterech zwycięstw. Potem jednak zaczęły się schody. Od 32. kolejki do końca wygrał już tylko jeden mecz, finiszując porażką z Piastem, porażką z Jagiellonią i remisami z Zagłębiem i Pogonią. Mistrzostwo zostało przegrane na rzecz Piasta.
Vuković nie był głównym winowajcą – źle skonstruowana kadra, chaos, szaleństwa Sa Pinto. Ale na pewno nie okazał się zbawcą czy wygranym tego finiszu. W naszym rankingu trenerów za tamten sezon, ulokowaliśmy go nawet poniżej Sa Pinto. Pamiętajmy, że przed Sa Pinto Vuko był tymczasowym i przegrał ważny mecz z Dudelange.
ROZDZIAŁ DRUGI. SPRZĄTANIE
19 maja 2019 roku. Legia kończy sezon fatalnym meczem z Lubinem. Obrywa się Mioduskiemu, obrywa się Vuko, obrywa się wszystkim. To klęska.
Vuković na konferencji prasowej odpina wrotki i wykracza daleko poza komentarz dotyczący meczu. Mówi wprost, że szatnia jest przegniła:
Zakończenie sezonu świadczy o tym, że wszystko w drużynie funkcjonuje nie najlepiej, nie ma mentalności. Mimo że część zawodników ma odpowiednią mentalność, są pewne rzeczy, które powodują, ze nie widać tego na boisku. Ja mam obraz, jaki jest naprawdę i wiem co trzeba zrobić, i to zrobię. Ktoś będzie zaskoczony, zawiedziony, ale zrobię tak, żebym ja, ani żaden trener po mnie już nie był zakładnikiem, tylko trenerem. Nie będę wymieniał po nazwisku, kto jest na czarnej liście. Przyjdzie czas, to wszyscy zobaczą, kto zostanie zawodnikiem Legii, a kto będzie grał gdzieś indziej. (…) Odpuściliśmy największego legionistę w zespole, bo nie jest legionistą ten, który się klepie po sercu i co się uważa, bo go wszyscy k…a uważają za legionistę. Ja jestem w szatni i ja widzę więcej niż przeciętny kibic na trybunach. (…) Rozumiem rozgoryczenie, złość. Przypomnę tylko, że poprzednie mistrzostwa nie powodowały, ze klub robił jakiekolwiek postępy. W tym roku też byśmy zdobyli mistrzostwo szczęśliwie, psim swędem. Przeskoczyliśmy Lechię, która była liderem, ale przecież był jeszcze Piast. Nie chcę zabrzmieć jak mój poprzednik, który k…a tylko liczył kogo przeskoczyliśmy. (…) Są już pewne przemyślenia w klubie na ten temat. W pewnych kwestiach jesteśmy zgodni z ludźmi z klubu, w innych mamy nieco inne zdanie, ale wiem, kogo absolutnie nie będzie w drużynie, jeśli ja tu zostanę. To nie ma żadnego związku z umiejętnościami.
Można założyć, że Vuković wtedy ze swoją diagnozą wpisał się w przemyślenia szefostwa, bądź je zainspirował. Bo mówiąc szczerze, gdyby brać pod uwagę inne kwestie? Na boisku było słabo. Tak istotny dla Mioduskiego i jego świty wizerunek? Vuković był „pozdrawiany” z trybun. Kto inny po prostu latem zostałby zastąpiony i tyle w temacie. Ciekawy nawet w tym kontekście jest moment przedłużenia kontraktu z Vuko, już oficjalnie zrywającym z łatką tymczasowego:
10 maja, już po 0:1 z Piastem Gliwice.
Powyższa narracja, o tym, że klub, mimo mistrzostw, nie rozwijał się, też brzmi jak coś, co mogło trafiać do Mioduskiego.
Kuba Majewski, od lat blisko związany z Legią, a obecnie dziennikarz Meczyki.pl, mówił nam w reportażu o sile trenerów za Mioduskiego: – Szczególnie na początku cieszył się zaufaniem, wierzono w niego. Chciano dać mu pole pod to, by w Legii urósł. Pamiętajmy, że to za jego rządów odeszli Kuchy, Malarz i Radović. Chodziły głosy, że Rado zostanie w klubie jak Inaki Astiz, będzie łącznikiem, a Vuko go już nie chciał. Nie wstawił się za nim, więc podejmował też mocne decyzje. Pamiętamy też historię Carlitos-Kulenović. Carlitos, ligowa gwiazda, król strzelców. Ale Vuko go odstawił i doprowadził do jego odejścia.
Vuko powiedział później w Przeglądzie Sportowym: -Najtrudniej było rozstać się z Michałem, plan był taki, żeby został. W tej kwestii decydowałem ja. Kuchego cenię i szanuję za to, co zrobił i kim jest dla Legii. Ale w swoim sumieniu byłem przekonany, że dla drużyny najlepsze będzie rozstanie. Istotne było ustalenie nowej hierarchii w szatni. To była trudna decyzja, ale byłem do niej przekonany.
Latem, co prawda, pojawiało się sporo nazwisk w kontekście objęcia Legii. Ale wszystko pozostało tylko w sferze spekulacji.
ROZDZIAŁ TRZECI: ZAUFANIE
To, w połączeniu z powyższym zielonym światłem na mocne przewietrzenie szatni, stawia w interesującym świetle początek mistrzowskiego sezonu Vukovicia. Bo przyznajmy:
Był wyjątkowo kiepski.
Przygoda pucharowa? Rozpoczęta od 0:0 na Gibraltarze, wynik sam w sobie zawstydzający. Rewanż? Pamiętna oprawa: Dariusz Mioduski chowający twarz w dłoniach. Nie widzimy jej, choć pod zasłoną wypisana jest bezradność. Na głowie szefa Legii Warszawa dodatkowo wylądowała kolorowa bejsbolówka ze śmigłem. W połączeniu z pytaniem: „czy leci z nami pilot?”, przekaz staje się bardzo wymowny. W ten sposób przemówiła Żyleta w trakcie meczu wicemistrza Polski z Europa FC.
Dalej były męczarnie z KuPS i 0:0 u siebie z Atromitosem. Dopiero wyjazdowe 2:0 w Grecji można uznać za satysfakcjonujące. Dwumecz z Rangers wyrównany, ale ostatecznie – Legia odpadła. W lidze natomiast Legia grała źle. 1:2 z Pogonią u siebie. 0:0 ze Śląskiem. Porażka z Wisłą Płock, porażka z Lechią, porażka z Piastem Gliwice. 6 października Legia była dawno poza europejskimi pucharami, w lidze miała raptem trzynaście bramek na jedenaście spotkań i miejsce w środku stawki. Plus był na pewno taki, że czołówka też gubiła punkty, nie było nikogo szczególnie regularnego, uciekającego. Niemniej sportowo, niewiele broniło Vukovicia. Może końcówka pucharów mogłaby, ale przecież w lidze nie było postępu.
Znowu pojawiały się pogłoski o poszukiwaniu następców. W tym dał taki sygnał Janekx89. Cóż, być może jakieś zakulisowe rozmowy się toczyły, natomiast Vuković wtedy:
- miał na koncie przegrane mistrzostwo Polski
- odpadnięcie z pucharów
- słabe wejście w sezon ligowy
Mało tego, zdarzały się też wypowiedzi Vukovicia, które wzbudzały szyderę kibiców i mediów. Vuković przesadzał z mówieniem o zapieprzaniu, a także czasem ubarwiał niektóre kiepskie mecze Legii, mówiąc, że były bardzo dobre. Cóż, inni mieli oczy, widzieli, że tak nie jest.
A mimo tego pakietu został. Vuković dziwił się, ile cierpliwości miał Mioduski wobec Michniewicza, ale w tamtym momencie też mógł spokojnie polecieć, a nie poleciał.
Tak czy inaczej, Mioduski w grudniu, gdy Legia złapała gaz, opowiadał w Przeglądzie Sportowym: – Ten trener ma spokój. Wiem, że za chwilę wszyscy powiedzą: „Skoro Mioduski wspiera Vukovicia, to pewnie za chwilę go wyrzuci”. Nie. Vuko wie i rozumie, w którym kierunku powinna iść Legia. Wpisuje się w zespół, który na to pracuje. Pojedynczy wynik meczu nie jest najważniejszym kryterium oceny. Czasem Vuko może robić rzeczy, które nie są optymalne tu i teraz, ale są odpowiednie z punktu widzenia rozwoju klubu i przyszłości (…) Zawsze wiedziałem, że jest mądrym facetem, że ma charyzmę, że jest otwarty. To są te cechy, których szukałem jeśli chodzi o trenera. Vuković wykazuje się jeszcze większą mądrością niż się spodziewałem, jeśli chodzi o rozumienie klubu, rozumienie szatni, sposób podejścia do zawodników, empatię i taką sprawiedliwość oraz umiejętność zidentyfikowania kwestii, które muszą być rozwiązane. Ma zadatki na naprawdę wielkiego trenera.
Na ile można tym słowom ufać? Wiadomo, że w przypadku Mioduskiego to zaufanie wobec słów ma prawo być ograniczone. Legia nie miała perfekcyjnej końcówki roku, były porażki z Zagłębiem i Pogonią, ale też 7:0 z Wisłą, wygrana z Widzewem w Pucharze Polski, ofensywny rozmach. Co więcej, za Vuko stały trafione w dziesiątkę decyzję, bo to przecież on stał za wymyśleniem Karbownika na lewą obronę (owszem, trochę to była decyzja z przymusu, ale jednak, może się podpisać pod ryzykownym pomysłem), przestawieniem Luquinhasa na dziesiątkę, na której w tamtym momencie został bodaj najlepszym piłkarzem w lidze. Niektórzy wrócili u niego do formy, by wspomnieć choćby Jędzę czy Antolicia.
Początek wiosny był podobny – czasem Legia przegrała, jak choćby znowu z Piastem u siebie, ale generalnie wygrywała dostatecznie regularnie, by wszystko przykryć.
ROZDZIAŁ CZWARTY. PODPALENIE
To paradoksalne, ale w sumie dla absurdalnej Legii ostatnich lat dość symboliczne: Vuković miał bodaj mocniejszą pozycję w Legii, gdy we wrześniu 2019 przegrywał mecze, niż latem 2020 gdy wygrywał mistrzostwo Polski.
Być może wzięło się to stąd, że podczas pierwszych miesięcy chciano, aby przebudował szatnię, wprowadził nowego ducha w drużynie i inne tym podobne, nie do końca sportowe kwestie. Natomiast po roku w siodle Mioduski oczekiwał już pewnego zakończenia sezonu.
Inna sprawa, to czy tak właśnie nie było?
Legia w rundę mistrzowską wchodziła z siedmiopunktową przewagą.
Po 3.2 kolejce miała już jedenaście punktów przewagi. Było de facto pozamiatane na ładnych kilka kolejek przed końcem sezonu. Legia obniżyła loty, swój ostatni mecz wygrała w 31. kolejce, ale jej mistrzostwo nie było zagrożone.
Gorąco zrobiło się natomiast po półfinale Pucharu Polski z Cracovią. 0:3, faktycznie dotkliwe, ale też czy Puchar Polski był tak istotny w tamtym momencie? Natomiast tamta porażka, wspólnie ze słabym finiszem ligowym, za kulisami okazywała się prawdziwym tąpnięciem, rzutującym na mistrzostwo. Ponownie Kuba Majewski: – To był już początek końca. Słaby styl dojechania do tytułu. Przegrana w Pucharze Polski 0:3 z Cracovią, która została bardzo źle odebrana w klubie. Zaczęły się wątpliwości. Z Vuko jechano też w internecie, a w Legii bardzo zwraca się uwagę na opinię publiczną, na to co kibice piszą. To jest aż nieprawdopodobne jak są na to wyczuleni.
To o takich meczach jak z Cracovią Vuko mówił, że w Legii często jedna porażka wystarczy, by się podpalić. By ją wyolbrzymić. Zakrzywić rzeczywisty obraz.
Vuković po czasie mówił też, że na grę Legii wpływała pandemia. Ta, rzecz jasna, dotyczyła wszystkich w lidze, ale Vuko mówił, że do stylu Legii, polegającym na dominacji na całej przestrzeni boiska, te braki fizyczne były bardziej odczuwalne.
Latem jego słabsza pozycja była wyczuwalna także przy transferach. Rok wcześniej dano mu sporo narzędzi pod to, by mógł ułożyć szatnię. Jej zbudowanie, tego nikt nie podważy, faktycznie się udało, co pokazała też solidarność grupy po zwolnieniu Vuko. Natomiast ciosem była sprawa Antolicia – Vuković obiecał Antoliciowi i Jędrzejczykowi, że po udanym sezonie przedłużą kontrakt. Do podpisania kontraktu z Antoliciem jednak nie doszło, o co Antolić miał żal. Vuko, w pewnym sensie, został – można tak założyć – przymuszony przez władze do złamania słowa. Względnie przeliczył się, ile waży jego opinia na temat tego, czego potrzebuje szatnia. Co więcej, zamiast tego dostał Joela Valencię.
Wspominał Adam Dawidziuk: – Takim momentem przełomowym było wciśnięcie Valencii. Vuko wtedy mocno się zdenerwował. Dla niego priorytetem było przedłużenie kontraktów z Antoliciem i Jędrzejczykiem. To nie tak, że Valencii całkiem nie chciał, ale priorytety były inne. Już Czerczesow powiedział po transferze Hamalainena, że chciał telewizor, a sprowadzili mu drugą lodówkę. Tu podobnie to wyglądało. Vuko najpierw chciał spełnić złożone obietnice o przedłużeniu kontraktów.
Kuba Majewski: – Decydująca u Vuko była Omonia. Ta porażka sprawiła, że uaktywnili się ci, którzy szeptali Mioduskiemu o zbyt małym doświadczeniu Vuko. Mówili, że końcówka sezonu mistrzowskiego była słaba i widać to dalej. Ta przegrana z zespołem Berga, który pozbierał kilkunastu podstarzałych Portugalczyków i Hiszpanów, bardzo zabolała. Zegar zaczął tykać.
Porażka z Omonią, jakkolwiek o wiele bardziej dotkliwa, bolesna w konsekwencjach niż Cracovia, w oczach Vuko była Cracovią bis. Czymś rozdmuchanym, co się zdarza. Z drugiej strony, rok wcześniej szło gorzej, a wytrzymano ciśnienie. Wtedy dostał zaufanie, rok później nie – brak tutaj tej osławionej konsekwencji, w którą tak chciałby uderzać Mioduski, a tak często jej Legii brakuje.
Trudno nie sądzić, że wtedy faktycznie wygrała jakaś opcja doradcza, by zrobić wynik tu i teraz. Vuković na pewno w takie podejście nie wierzył i publicznie krytykował skład, jakim wyszła Legia na Karabach.
O zwolnieniu Vuko najpierw dowiedział się od dziennikarzy. Rozgoryczony mówił dla Legia.net: – Nie, ani z prezesem, ani z dyrektorem nie rozmawiałem. Dopiero w niedzielę dostałem sygnał od dziennikarzy, że jest temat mojego zwolnienia. A gdy jeszcze dostałem z klubu telefon, że mam się stawić na Łazienkowskiej w poniedziałek rano, stało się dla mnie jasne, że jest już pozamiatane. Szybko poszło, wręcz błyskawicznie. Gdybym odpadł w meczach o Ligę Europy, nie miałbym prawa powiedzieć nawet słowa. Ale nie powinno być tak, że jeden mecz decyduje o ocenie twojej pracy przez kilkanaście miesięcy. Odbieram to jako niesprawiedliwe. Wiem, że w klubie była forowana taka narracja, że drużyna potrzebuje – tu i teraz – zmian taktycznych i personalnych w składzie. Między innymi wystawienia większej liczby nowych, dopiero co sprowadzonych do klubu zawodników. Skończyło się to wszystko brakiem awansu do Ligi Europy, a trzeba było tylko być konsekwentnym i pozwolić drużynie bez wstrząsów przygotować się do najważniejszych meczów z Dritą i Karabachem.
To z kolei wypowiedź Vuko dla Cafe Futbol: – To, co mnie razi, to wrażenie, że w pewnym momencie pojawił się brak zaufania do mnie. Zamiast tego – do ludzi niebędących w klubie na co dzień. Nie jest tajemnicą, ze wokół prezesa zawsze jest sporo osób.
Mioduski z kolei argumentował na konferencji tak: – Wiem też, że jest oraz pozostanie prawdziwym Legionistą i zawsze tak będziemy go w Klubie traktować. Dzisiaj musieliśmy jednak podjąć trudną decyzję, która wynika z faktu, że nadrzędnym celem Legii jest realizacja celów sportowych, w tym awans do pucharów europejskich. Uznaliśmy, że zmiana na stanowisku trenera pozwoli na szybszą poprawę gry naszej drużyny, co jest niezbędne ze względu na nadchodzące mecze decydujące o awansie do fazy grupowej Ligii Europy.
Nadrzędnych celów wtedy nie udało się zrealizować, aż tak szybka poprawa się nie udała. Idźmy dalej: relacja z Kucharskim? Dyrektor sportowy mówił, że Vuković miał piłkarzy, nie miał drużyny. Vuković kategorycznie odpowiadał, że przez tyle lat widział niejedną szatnię Legii i z ręką na sercu może powiedzieć, że tak zjednoczonej jak tej ostatniej nie widział.
Topór wojenny na pewno nie został zakopany. W relacjach Mioduski/Kucharski – Vuković jest wiele złej krwi i uzasadnionych frustracji. Na pewno Vuković jest człowiekiem, który może wzbudzić ducha szatni. Z drugiej strony, problem, z którym bierze się za barki w tym momencie, jest o wiele głębszy, bardziej wielopoziomowy, a i szatnia nie wie jaka jest faktycznie siła przebicia Vukovicia. Mogą podejść do niego też na zasadzie:
OK Vuko, lubimy cię, ale co z tego, skoro na długą metę i tak tu nie będziesz?
Ale takie kwestie to tylko kolejny dowód bałaganu, jakim jest dziś Legia.
Fot. FotoPyK
CZYTAJ TAKŻE:
- WOJOWNIK NA CZAS WOJNY. CO OZNACZA POWRÓT VUKOVICIA
- STANOWSKI O MIODUSKIM: CZŁOWIEK NIEBEZPIECZNY DLA OTOCZENIA
- ILE ZNACZY TRENER W UKŁADANCE MIODUSKIEGO