Dawno nie oglądaliśmy równie mało porywającego konkursu Pucharu Świata. Chcielibyśmy też powiedzieć, że dawno nie widzieliśmy tak słabego występu polskich skoczków. Ale niestety – zaczynamy się już przyzwyczaić do mizernej formy ekipy Michala Doleżala. Dzisiaj w Wiśle z – powiedzmy – przyzwoitej strony pokazał się tylko Kamil Stoch, który zajął 11. miejsce. Do drugiej serii awans wywalczyli też Piotr Żyła oraz Aleksander Zniszczoł. I to by było na tyle.
Jakie mieliśmy oczekiwania przed niedzielnym konkursem w Wiśle? Zawody drużynowe dały sygnał, że Polaków stać na niezły występ, w porównaniu do tego, co działo się w poprzednich tygodniach. Oczywiście – trudno było spodziewać się, żeby jeden z naszych reprezentantów powalczył o podium, może poza Stochem. Ale liczyliśmy, że jednak kilku polskich skoczków wywalczy awans do trzydziestki, a potem pokusi się o solidną zdobycz punktową do klasyfikacji Pucharu Świata.
Ale niestety – rewelacji dzisiaj nie było. A na dodatek – sam konkurs, z perspektywy bezstronnego widza, nie był szczególnie porywający.
Stęskniliśmy się za Kuusamo
Wiemy, jak specyficzną skocznię mamy w Wiśle. Wiemy, jak decydujący potrafi na niej być wiatr – to znaczy, kiedy nie powiewa pod narty, trudno odlecieć. Takiego scenariusza, jaki miał miejsce w pierwszej serii niedzielnego konkursu się jednak nie spodziewaliśmy. Można śmiało powiedzieć, że żaden skoczek… nie oddał dobrego skoku. Naprawdę.
Zaledwie pięciu zawodników przekroczyło „punkt K”, czyli skoczyło powyżej 120 metrów. Najlepszy w stawce – Jan Hoerl – prowadził po próbie na 121 metr. Można było mieć pretensje, że jury nie podwyższyło belki, co mogłoby podnieść atrakcyjność zawodów. Z drugiej strony – mimo delikatnego wiatru w plecy, konkurs był w miarę sprawiedliwy i przede wszystkim – bezpieczny dla skoczków. Tylko, że kibicom oglądało się go źle.
Szczególnie polskim kibicom, bo mimo że aż jedenastu naszych skoczków zameldowało się na starcie – żaden nie dostarczył nam specjalnych powodów do zadowolenia. Swoje zrobił Stoch, który zajmował dziewiąte miejsce (117 metrów), ale wiadomo, że stać go było na więcej. Do finałowej trzydziestki, oprócz najrówniej skaczącego Polaka, awansowali jeszcze Piotr Żyła (26. miejsce, 115 metrów) oraz Aleksander Zniszczoł (27. miejsce, 116.5 metrów).
Przełamanie, ale nie Polaka
W drugiej serii jury faktycznie zdecydowało się podwyższyć belkę. To było nie bez znaczenia dla odległości, bo Lovro Kos, który przecież nie należy do czołówki Pucharu Świata, osiągnął 128 metrów. Niedługo potem w tych okolicach lądowali też Robert Johansson oraz Killian Peier. Kiedy ten drugi „niebezpiecznie” zbliżył się do granicy 130 metrów… belka poszła znowu w dół.
I konkurs oczywiście zaczął wiać nudą. Mało imponująco wyglądały próby kolejnych skoczków, w tym Kamila Stocha, który zaliczył 116.5 metrów i wypadł z pierwszej dziesiątki. Ponad przeciętność wybił się dopiero Karl Geiger. Jego 123 metrów sprawiały, że zaczęliśmy się zastanawiać, czy aby Niemiec tego konkursu nie wygra.
ODBIERZ PRAWDZIWY CASHBACK NA START! 50% DO 500 ZŁ W FUKSIARZ.PL
Ostatecznie na ósmego po pierwszej serii lidera Pucharu Świata znalazło się trzech lepszych zawodników. Świetnie pokazał się Marius Lindvik (124 m), nie zawiódł solidny w ostatnim czasie Stefan Kraft (123 m). Ale najlepszą próbę oddał ten, który w ostatnim czasie spalał się psychicznie i nie potrafił skakać w drugich seriach. Czyli Jan Hoerl. 23-letni Austriak zanotował aż 128 metrów. I pewnie wygrał niedzielną rywalizację.
Co nam z tego?
Miło obserwować radość skoczka, który mógł wreszcie odetchnąć. Hoerl, zawodnik o naprawdę sporym potencjale, po raz drugi w karierze stanął na podium Pucharu Świata. I pierwszy raz odniósł zwycięstwo. Nie mamy wątpliwości, że – o ile problemy z głową nie powrócą – Austriak może być jedną z głównych postaci tego sezonu.
On się zatem przełamał, ale nie przełamał się Piotr Żyła, formy z lata nie może złapać Klemens Murańka, a formy z poprzedniego sezonu Andrzej Stękała. Nic nie pokazała dzisiaj polska młodzież, w tym Jan Hadbas, o którym mówiło się ostatnio sporo. Niepocieszony po dzisiejszej rywalizacji musi być też Stoch.
Źle się dzieje w polskich skokach, i to w sezonie olimpijskim – musimy sobie to jasno powiedzieć. Być może dobrym pomysłem – dla naszej czołówki (choć może nie dla Stocha, któremu do najlepszych nie brakuje aż tak wiele) – byłoby odpuszczenie konkursów w Klingenthal i spokojne treningi w Polsce. Na pewno trzeba szukać jakiś rozwiązań.
Fot. Newspix.pl