Reklama

Co przejście Papszuna do Legii oznaczałoby dla Rakowa?

redakcja

Autor:redakcja

04 grudnia 2021, 10:03 • 10 min czytania 32 komentarzy

„Albo ktoś zapłaci 30 mln zł, albo mówię definitywnie nigdy w życiu. Ręce precz od Papszuna. EOT” – takie słowa napisał w październiku 2018 roku na Twitterze Michał Świerczewski. Łączono wtedy Marka Papszuna z Wisłą Płock, Jagiellonią Białystok, Zagłębiem Lubin – Miedziowi mieli nawet zaoferować milion złotych za trenera. W tej układance wszyscy nie docenili rosnącego projektu Świerczewskiego. Bo trzydzieści baniek było wówczas oczywiście sarkazmem właściciela Rakowa, ale wydaje się, że nawet gdyby ktoś teoretycznie je wpłacił, Papszun podziękowałby.

Co przejście Papszuna do Legii oznaczałoby dla Rakowa?

Raków i tak pewnym krokiem szedł na Ekstraklasę.

A w tamtych klubach byłby… cóż, byłby zdolnym trenerem pierwszej ligi, który dostał szansę w ESA, więc powinien się czuć, jakby złapał Pana Boga za nogi. Podziękować, a po każdej porażce grzecznie przeprosić wszystkich związanych z nowym klubem.

Wyobrażacie to sobie? Marek Papszun na zwykłej ligowej karuzeli, wchodzący w istniejący taki czy śmaki układ? Mający ulepić coś z graczy, którzy tam są, ale którzy nie pasują do koncepcji? Papszun na niestabilnym stołku? Papszun bez większego wpływu na kreację zespołu? A z czasem, powiedzmy, Papszun strażak?

Reklama

Oczywiście to jest do wyobrażenia, bo czemu nie. Ale łapiemy się na tym, że takiego Papszuna nie znamy. Znamy tylko trenera z niepodważalną pozycją, tak w gabinetach, jak w szatni. Z najmocniejszą pozycją trenerską w Polsce.

Dużo mówi się o tym, co przejście Papszuna znaczyłoby dla Legii. Ale co znaczyłoby dla Rakowa?

PAPSZUN I ŚWIERCZEWSKI – KLUBOWA MITOLOGIA

Michał Świerczewski jest człowiekiem niezwykle wymagającym. Pewnie na tym w dużej mierze oparł swój sukces: wymaganie najpierw od siebie, potem wymaganie od innych. I niektórych w środowisku mogło wręcz dziwić, jak często Świerczewski powtarzał, że polska piłka ma niedobory w jakości, ale niekoniecznie tylko na boisku. Bo był rozczarowany rekrutacjami do Rakowa. Dużo dłużej niż myślał musiał szukać osób, które dzisiaj składają się na stronę organizacyjną Rakowa. Mowa choćby o znalezieniu kogoś takiego jak Wojciech Cygan. To też opowieść o szukaniu dyrektora sportowego.

Ale pierwszym przykładem tak udanego połowu był Papszun.

Reklama

Proces wyboru Marka Papszuna jest już dziś częścią mitologii Rakowa. Pamiętajmy, że Raków był wtedy drugoligowym klubem, a jednak Papszun został wyskautowany. Nie polecony, a wyskautowany. Przynajmniej wstępnie, bo to był tylko przyczynek do kilkugodzinnej rozmowy, na której został prześwietlony pod każdym względem. Omawiali kilkadziesiąt zagadnień. Całe spojrzenie na futbol, ale też – w gruncie rzeczy – spojrzenie na świat. Z  jednej strony przy rozmowie była psycholog. Z drugiej Papszun był pytany o profil ofensywnego pomocnika, jakiego chciałby w zespole.

To nie była przygoda, która od razu zakończyła się sukcesem. Nie wpadli sobie w ramiona. Owszem, na kilkadziesiąt podpunktów różnili się tylko w trzech kwestiach, co należy uznać za sukces. Ale Papszun był wtedy, po pierwsze, za twardy, po drugie, zbyt bezkompromisowy jeśli chodzi o taktykę, po trzecie, nie zostawiał suchej nitki w wywiadach, czyli znowu: za twardy. Było bardzo obiecująco, ale jednak wybrano inne opcje. Być może ostatecznie dlatego, że Papszun miał też problem z licencją trenerską.

Co warte podkreślenia – dopiero drugie podejście zaowocowało współpracą. I za drugim razem Papszun, choć pracował poziom niżej, w III lidze, opierał się. Nie chciał zostawiać Świtu Nowy Dwór, nie chciał rzucać projektu, który zbudował. A przecież Raków to nie była tylko II liga. To także sponsor, którego stać było na ściąganie trenerów o wiele bardziej markowych, niż wyróżniających się trzecioligowców.

Za swoich rządów w Rakowie, Michał Świerczewski miał za sobą współpracę z kilkoma trenerami. Profile bardzo różne. Z jednej strony, Jerzy Brzęczek. Niedługo po skończeniu kariery, ale przede wszystkim: tuż po uratowaniu klubu wspólnie z Krzysztofem Kołaczykiem. Pożegnanie Brzęczka było potężnym bagażem emocjonalnym, bo Brzęczek naprawdę zrobił wiele, by Raków nie upadł. Angażował własne finanse, własny czas, uwagę. Żył tym klubem. Natomiast w tamtym momencie po prostu nie szło, nie szło długo i konsekwentnie, decyzja sportowo się broniła.

Potem przyszedł Radosław Mroczkowski. Rządził rok między grudniem 2014 roku i październikiem 2015 roku. Dobrze pokazuje możliwości Rakowa, bo przecież Mroczkowski obejmował Raków tuż po ekstraklasowym Widzewie Łódź. A w Widzewie, w niezwykle trudnych warunkach, potrafił zrobić wyniki. W pełni docenione dopiero później – bez Mroczkowskiego Widzew z hukiem spadł z Ekstraklasy, potem z I ligi.

Po Mroczkowskim pojawiła się znowu opcja sentymentalna: Krzysztof Kołaczyk, wspierany przez Przemysława Cecherza. To za tej dwójki zdarzyło się 1:8 z GKS-em Tychy. Wszystko już przy nakładach Świerczewskiego, na II ligę bardzo dużych, i to nie jakiś pierwszy rok tych nakładów, tylko kolejny.

1:8 Rakowa z GKS-em Tychy to 9 kwietnia 2016 roku.

Papszun Raków objął dziewięć dni później.

Michał Świerczewski uczył się futbolu, zawsze miał do niej intuicję, która w ostatnich latach popłaciła choćby ściągnięciem Iviego Lopeza, będącego jego autorskim pomysłem. Ale wtedy przekonywał się o tym, o czym przekonywał się w polskiej piłce niejeden bogaty biznesmen:

Nie wystarczy zainwestować, by osiągnąć sukces.

Raków, gdyby mierzyć samymi możliwościami, powinien zrobić awans dużo wcześniej. Ale dopiero za Papszuna się udało. Jego filozofia idealnie pasowała nie tylko do celów Rakowa, ale też – co kluczowe – do samego Michała Świerczewskiego. Znalezienie Papszuna to największy skautingowy sukces właściciela Rakowa.

Od tamtej pory, przez pięć i pół roku, nie było potrzeby szukać szkoleniowca. Idealny dla Rakowa szkoleniowiec był na miejscu. Rozwijał się wraz z klubem, też się zmieniał, by powiedzieć choćby o podkreślanym przez Świerczewskiego „osłabieniu ręki”, niegdyś dużo mocniejszej wobec piłkarzy, choć wciąż twardej. Tylko oni sami wiedzą jak rozkładają się akcenty w tej relacji, ale pewne jest, że tak Papszun zawdzięcza mnóstwo Świerczewskiemu, jak Świerczewski Papszunowi.

Jeśli Papszun odejdzie, to odejdzie ktoś, kto budował ten obecny Raków w stopniu daleko wykraczającym poza to, co przy ławce w trakcie meczu i na boisku treningowym.

Odejdzie ktoś, kto część swojego charakteru przemycił już do rakowskiego DNA.

Ale dojdzie do rozpadu więzi, która wykracza daleko poza sport.

PAPSZUN I ŚWIERCZEWSKI – RZECZ OSOBISTA

Wojciech Cygan w jednym z wywiadów opowiadał, że gdy miał koronawirusa, pierwszą osobą, która do niego codziennie dzwoniła, był Michał Świerczewski. Pytał jak zdrowie, jak kuracja i tym podobne. Potem jeszcze dzwonił do znajomych Cygana, by dowiedzieć się, czy Cygan go tak tylko uspokaja, czy rzeczywiście zdrowieje i jest lepiej. Cygan mówił wręcz, że podczas kwarantanny z nikim nie rozmawiał tak często, co ze Świerczewskim, i to bynajmniej nie dlatego, że w klubie było coś do załatwienia.

Świerczewski na niektórych może robić wrażenie zdystansowanego, ale prawda jest taka, że angażuje się w relacje mocno. Trudno sądzić, by po tylu latach, wspólnych sukcesach, wzajemnych zasługach, inaczej było z Papszunem.

Łączy ich naprawdę mocny wzajemny szacunek. Papszun, gdy był pytany o współpracę ze Świerczewskim, w każdej wypowiedzi podkreślał tę personalną stronę relacji. Czyli, obok spraw typowo dotyczących działania klubu, zawsze wspomniał choćby o tym, że Świerczewski jest, po prostu, porządnym człowiekiem. Może ciężko trzeba zapracować na jego zaufanie, ale szanuje ludzi.

Ciekawi nas jaką ten czynnik osobisty odegra rolę w całej sprawie, bo może większą, niż ktokolwiek w Legii zakłada.

To nie tak, że Świerczewski nie był przygotowany na odejście Papszuna. Mówił nam wprost w wywiadzie, że jako właściciel musi być na to gotowy:

„Zawsze trzeba czynić takie przygotowania, bo później nie ma na to czasu. Przy czym muszę podkreślić, że nie robię tego za plecami trenera. Najpierw zapytałem Marka Papszuna, czy nie miałby nic przeciwko takim spotkaniom. Odpowiedział, że nie i z przymrużeniem oka dodał, że liczył, iż jednak popracuje trochę dłużej, ale działamy. Fajne jest to, że – przynajmniej takie mam wrażenie – trener Papszun zakłada dziś, iż zostanie w Częstochowie jeszcze dłużej, niż planował”.

No ale właśnie, ostatnie zdanie. W prawie każdym wcześniejszym pytaniu o Papszuna, gdy jeszcze jego odejście wydawało się science-fiction, gdzieś między wierszami dało się wyczuć wiarę, że Papszun będzie rządził jeszcze długo. Niby jest to rozpatrywane, ale przecież idzie. To nie jest moment, w którym Marek nie mógłby realizować swoich celów w Częstochowie.

Kluczowe jest też w powyższej wypowiedzi to, jak Świerczewski zaznacza, że nic nie dzieje się za plecami Papszuna. Czy coś w trwającej właśnie sadze zdarzyło się za plecami Świerczewskiego między Mioduskim a trenerem Rakowa? To wiedzą tylko zainteresowani. Natomiast nawet jeśli tak się stało, jakkolwiek byłoby to poważną rysą, tak wciąż, byłoby zapewne wybaczone, bo zbyt wiele razem osiągnięto. Przecież Raków ostatnich lat to jedna z najciekawszych historii szybkiego wzrostu w polskiej piłce, a za to w największym stopniu odpowiadają właśnie oni dwaj, Papszun i Świerczewski. Stąd jednak też to mogłoby być dla Świerczewskiego bolesne – może uznawać, że to zły moment. Przecież Raków walczy o mistrza. Przecież ma pucharowe perspektywy. To nie jest moment jakiegoś szukania nowej ścieżki, formuła na pewno się jeszcze nie wyczerpała, a związek nie wypalił.

Swoją drogą, ciekawy jest też wywiad z Papszunem z 2015, czyli rok przed przyjściem do Rakowa. Papszun był wtedy szkoleniowcem w Świcie Nowy Dwór. Polecamy całą lekturę, natomiast ten fragment jest szczególnie ciekawy w obliczu obecnego zamieszania:

„Sukcesy są tam, gdzie prezesi podchodzą do pewnych spraw inaczej. Nie trzeba daleko szukać. Dolcan Ząbki. Przyszedł Podoliński, cudem uratował przed spadkiem. Utrzymali się, kolejny sezon zaczęli słabo. Wtedy właściciel klubu, pan Doliński, wszedł do szatni: – Prędzej was wszystkich wyrzucę niż trenera. Jedno zdanie i jaki przekaz? Musimy wziąć się w garść, bo nas wypierdoli, a trener i tak zostanie. Tego wsparcia potrzebował Robert. I co się okazało? Wyciągnął Dolcan do miana czołowej drużyny pierwszej ligi. Dać popracować, zaufać i pokazać zawodnikom: to nie jest tak, że wy jesteście święte krowy. To samo mówiliśmy o Probierzu. Kto tam mu się przeciwstawi?”.

W Rakowie na pewno prezes był za nim. To, że dochodziło do dyskusji czy różnic w jakichś tematach, jest normalne, ale gdy przychodziło do spraw zasadniczych, Papszun zawsze miał wsparcie. Wykraczające poza profesjonalizm, oparte też na osobistej relacji.

PAPSZUN I PĘPOWINA

Warto zwrócić uwagę, jakie najczęściej pogłoski obecnie pojawiają się w kwestii tego kto miałby zastąpić Marka Papszuna.

Marka Papszuna miałby bowiem zastąpić ktoś, kto jest w stanie być Markiem Papszunem.

Bo jak inaczej odbierać pogłoski, jakoby Papszun całą wiosnę miałby niańczyć jakiegoś trenera, wprowadzać go w kulisy swojego warsztatu, instruować, uczyć o profilach?

No cóż, jasno wynika z tego, że Raków zmuszony oddać Papszuna, chciałby jednak mieć Papszuna. Nie jest to jakimś szaleństwem, bo tylko pokazuje, jak pomnikową postacią stał się Papszun przez ostatnie lata w Rakowie. Jak jego filozofia głęboko ukorzeniła się w klubie. Pójście jego ścieżką, jest pójściem rakowską ścieżką.

Ale wyobrażacie sobie na przykład Piotra Stokowca, który pół roku terminuje przy Papszunie, żeby potem grać jak Papszun? Albo sprawa dwóch asystentów, których rzekomo Papszun miałby chcieć zabrać ze sobą do Warszawy, a którzy mieli być kluczowi w nowym rakowskim sztabie? Bo, po prostu, pamiętają jak to robił Papszun?

Oczywiście, nie wiemy ile prawdy w tych pogłoskach – może tyle co nic. Natomiast też to pokazuje na jakim rozdrożu stoi teraz klub.

Przypomina nam się jak Legii za Mioduskiego zamarzyło się ściągnięcie kogoś w rodzaju Czerczesowa. Twarda ręka, charyzma – było to po Klafie i Jozaku, czyli raczej trenerach bez twardej ręki. I po tym kluczu, szukając „Czerczesowa light”, do Warszawy trafił taki ananas jak Sa Pinto.

Szukanie drugiego Papszuna może skończyć się podobnie.

Ale z drugiej strony, branie trenera z inną wizją – czyli po prostu własną – jest odchodzeniem od tego, w co Raków wierzy. A wierzy, bo przyniosło mu tyle sukcesów, więc nic dziwnego.

To jest naprawdę wielki dylemat. I nawet, jeśli w Rakowie pójdą drugą ścieżką, to nowy szkoleniowiec nie będzie miał łatwo. Cały czas będzie porównywany do Papszuna. A z tym porównaniem w zasadzie nie będzie dało się wygrać. Papszun robił to lepiej, za Papszuna to było – i tym podobne. Nawet jeśli w Rakowie ściągną kogoś takiego jak Magiera, kto prędzej czy później w związku ze swoją historią musi poprowadzić częstochowski klub, nawet jeśli Magiera jest uniwersalnie uwielbiany przy Limanowskiego, to wciąż z tyłu głowy, w kątach gabinetów, będzie duch Papszuna.

Przed Rakowem, jeśli Papszun odejdzie, ciekawe czasy. Nie powiemy, że to wyciągnięcie wtyczki z dobrze funkcjonującej maszyny, ale na pewno będzie to największe wyzwanie dla Świerczewskiego od czasu, gdy Raków przegrał 1:8 z Tychami i musiał zastanowić się: co dalej.

***

CZYTAJ TAKŻE:

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Niemcy

Miał zastąpić Lucasa w Bayernie. Na razie dorównuje mu pod względem urazów

Radosław Laudański
0
Miał zastąpić Lucasa w Bayernie. Na razie dorównuje mu pod względem urazów

Komentarze

32 komentarzy

Loading...