Reklama

Papszun: Media chcą wykreować mnie na skurwiela. Nie jestem taki

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

22 października 2020, 11:34 • 11 min czytania 7 komentarzy

W ostatnim czasie Marek Papszun jest niczym estradowa gwiazda. Szumu medialnego zebrał wokół siebie tyle, że mógłby dzielić go łyżkami do końca sezonu, jeśli nie dłużej. Nic w tym jednak dziwnego. Pociąg “Raków” startujący z dworca Warszawa Główna – mimo opóźnień na samym starcie – pędzi w podróży po całej Polsce jak najlepszej klasy Pendolino. Nie wykoleja się, wzbudzając podziw, a sam maszynista powtarza tylko, że czuje niedosyt. Wniosek? Marek Papszun to robot, choć – jak stara się wyjaśnić – na pewno nie bezwzględny, wokół czego toczy się poniższa rozmowa. Wokół strony czysto ludzkiej.

Papszun: Media chcą wykreować mnie na skurwiela. Nie jestem taki
Nie wiem, czy dochodzą do pana takie głosy, ale dobre wyniki i styl gry Rakowa sprawiają, że na miejscu Jerzego Brzęczka niektórzy widzą trenera Papszuna.

Media mają prawo do kreowania jakiejś rzeczywistości. Oczywiście czasami ona zmierza w kierunku science-fiction, ale mam tego świadomość. Rozumiem to. Piłka jest najbardziej medialnym sportem, więc takie dywagacje były, są i będą. To część pewnej gry, a takie porównania budzą mój uśmiech.

W Częstochowie apetyty rosną w miarę jedzenia? Jesteście obecnie najlepszą ekipą w lidze. Wątpię, że nie myślicie o czymś więcej niż tylko bycie w czołowej ósemce.

W “Przeglądzie Sportowym” zobaczyłem wypowiedź prezesa Cygana, który powiedział, że mamy zagwarantowane premie za mistrzostwo Polski. Można to teraz interpretować na dwa sposoby. Premie są, bo tak. Bo to w klubach normalne. Albo można też uznać, że w Rakowie myślą już o mistrzostwie i wychodzą przed szereg. Uważam jednak, że skoro zaczynasz sezon, w którym najwyższą nagrodą jest tytuł mistrza Polski, realnie włączasz się do walki. Na początku zawsze to tak wygląda.

Śmiejemy się, że ktoś w kontrakcie ma zapis o premii za awans do fazy grupowej Ligi Europy czy Ligi Mistrzów. Ja się z tego śmieję, okej, ale koniec końców mistrz Polski ma przecież pełne prawo do zrealizowania takiego punktu w umowie. Czasy są, jakie są, ale premie tego typu są preferowane i niekoniecznie mówią o wygórowanych ambicjach danego klubu.

Przyzna pan, że pozycja lidera po siedmiu kolejkach jest rzeczą zaskakującą.

Nie ukrywam, że jesteśmy tym mile zaskoczeni, ale z drugiej strony trochę rozczarowani. Mówię tu o meczu z Cracovią, w którym sędziowie popełnili ogromne pomyłki. Zabrano nam wtedy dwa punkty. Poza tym uważam, że dało się wyciągnąć remis z Legią, więc zostaje niedosyt. Jest fajnie, ale skupiamy się już na meczu ze Stalą Mielec. Jesteśmy liderami po ¼ sezonu, a za to mistrzostwa nie przyznają. No, chyba że znów będziemy mieli niecodzienny sezon z powodu pandemii. Wtedy mamy szanse (śmiech).

Reklama

OVER 3.5 GOLA W MECZU RAKÓW – STAL – KURS 2.51 W EWINNER!

Czuje pan, że skleił ekipę piłkarzy, która jest gotowa pójść za swoim trenerem w ogień i potrafi zdziałać coś więcej, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić?

Myślę, że mamy taką ekipę od czterech lat. Z rundy na rundę, z sezonu na sezon robimy rzeczy, których niewielu się spodziewało. Moje myśli nie sięgają daleko, ale wiem, że chcę osiągnąć historyczne miejsce w tabeli z okazji stulecia klubu. Fakt utrzymania w ekstraklasie był dla nas ogromnym sukcesem, a teraz tak samo myślimy o wyższej pozycji niż ósma. Spójrzmy na to, że jesteśmy dopiero drugi rok na najwyższym szczeblu i nie mamy własnego stadionu. Musimy być spokojni, choć z drugiej strony to jest sport. Swoje pięć minut trzeba wykorzystywać i iść za ciosem.

Akurat osiąganie sukcesów z Rakowem ma tę zaletę, że od czterech lat właściwie nie ma na panu żadnej presji.

Zgadzam się. Nasz postęp sportowy idzie bardzo szybko i tej presji rzeczywiście nie ma. Wyprzedzamy ją. Bo czego ktoś mógłby teraz od nas wymagać? Mistrzostwa? Pucharów? To byłoby irracjonalne. Budżety klubów czy stadiony nie zawsze wygrywają. Z reguły za sukcesami stoją ludzie i do tego próbujemy dążyć.

Kilka dni temu na Weszło pojawiła się sylwetka Marka Papszuna. Wypowiadali się o panu byli piłkarze. Np. Łukasz Kominiak powiedział, że nie zostawia pan swoim zawodnikom zbyt wiele miejsca na fantazję. Ta wizja chyba uległa zmianie, skoro David Tijanić robi na boiskach ekstraklasy to, co robi.

Czytałem ten tekst. Zauważyłem, że wypowiadają się w nim piłkarze, z którymi się rozstałem. Uważam, że opinie na temat mojej osoby były mimo wszystko pozytywne, co oczywiście nie zmienia faktu, że każdy człowiek, który został zwolniony z pracy, jakąś zadrę w sercu będzie miał. Dlatego oparcie narracji artykułu na słowach zawodników, których się pozbyłem, jest szukaniem na mnie haka. Chodzi o to, żeby wykreować mnie na skurwiela.

To normalna rzecz. Media tak robią. Gdy zadzwonimy do tysiąca piłkarzy, żeby poszukać złych opinii, na pewno kilka takowych znajdziemy. To subiektywne interpretacje. Np. słowo “luz” nie dla każdego oznacza to samo i szczerze mówiąc, nie do końca wiem, o co chodziło Łukaszowi. Chłopcy, którzy wypowiadali się w artykule, pracowali ze mną dawno temu, a ja jestem dzisiaj zupełnie innym trenerem. Nie ma co się oszukiwać – uważam się za lepszego niż byłem.

Skoro już Pan zagaił, zostanę przy tym artykule. Został tam przedstawiony kontekst odnośnie moich relacji i bezwzględności, ale to wyłącznie kwestia interpretacji. Jeśli chodzi o dyscyplinę czy profesjonalizm, ja mogę o takich rzeczach powiedzieć, że są w porządku. Inni natomiast na podstawie tych samych kategorii będą kreować mnie na człowieka, który idzie po trupach do celu i nie liczy się z ludźmi. Szef, który jest wymagający i obraca się wokół określonych reguł, zawsze ma trudniej.

Reklama

Chciałbym podkreślić tutaj jedną rzecz. Jakie te reguły by nie były, najpierw respektuję je z myślą o sobie, a dopiero potem patrzę na respektowanie przez innych. Ci, którzy dobrze mnie znają, nie powiedzieliby, że jestem bezwzględny. A jeśli już, to tylko wobec tych, którzy są nie w porządku, to się zgadza, ale ludzie, którzy wyznają dobre wartości, angażują się w coś i są porządni wobec swojej pracy i drugiego człowieka – mojej bezwzględności nie zobaczą. Problemy ze mną mają tylko ci, którzy są np. egoistami i cynikami.

W takim razie piłkarz pokroju Sławomira Peszki nie miałby z panem po drodze.

Szczerze mówiąc, lubię pracować z zawodnikami, którzy mają mocne charaktery. Sławka Peszki nie znam i to media kreują jego wizerunek, ale tacy piłkarze lubią jasne sytuacje. Chcą, żeby wszystko było poukładane. To nie jest tak, że są z nimi problemy z powodu buńczuczności czy negatywnego nastawienia. Oni potrafią przedstawić swoje zdanie w momentach, gdy dzieje się coś złego. Nie boją się tego i to można docenić. Oczywiście nie można tego mylić z trudnymi charakterami. Krętacz, cwaniak, miglanc, egoista… O takich ludziach nie rozmawiamy.

Z takimi charakterami na pewno miał pan do czynienia.

Tak, ale nie pamiętam, żebym z kimkolwiek miał trudniejsze relacje. Oni sami odchodzili prędzej czy później. Sensacyjnych przypadków nie było.

Czyli łatka bezwzględnego trenera nie pasuje?

Absolutnie nie. Nie jestem takim trenerem. Otaczam się porządnymi ludzi, którzy znają określone reguły i są uczciwi. Słowo klucz: uczciwość. Kiedy jej nie widzę, reaguję. Wtedy nie ma lekko.

RAKÓW – STAL BTTS NIE. KURS 1.90 W TOTALBET!

Gdyby jednak sposób podejścia do piłkarzy trenera Papszuna zamieścić na pewnej skali, ciepłe relacje byłyby dość daleko.

Wie Pan, nie da się być kumplem dla wszystkich. A jeśli jesteś tylko dla wybranych, inni zaczynają krzywo na to patrzeć. Z myślą, że trener wybrał sobie pupili. Co prawda z niektórymi piłkarzami mam trochę lepszy kontakt, ale są to ludzie, którzy nigdy mnie nie zawiedli i mogę na nich liczyć. Do nich mam większe zaufanie, bo razem już coś przeszliśmy. Tak jak w życiu, tak w pracy. Poświęcenie też obowiązuje.

To nierealne, żeby trener podchodził do każdego zawodnika i pytał go, czego potrzebuje. Grupa jest spora, a częstszy kontakt ma się tylko z wyznaczoną radą piłkarzy, ale to jest robione dla drużynowego dobra. Traktuję zespół jako całość, a nie indywidualne jednostki, które dopieszczam na każdym kroku. A to, że rozmawiam z kimś trochę więcej, nie wynika z faktu, że dany piłkarz jest lepszy czy ma większe doświadczenie. Nie stosuję takiego podziału. To wynika z potrzeby.

Nawet Michał Świerczewski zwrócił uwagę w wywiadzie dla Weszło, że cechuje pana zbyt duża surowość. Rozumiem jednak, że pewien czas minął i Marek Papszun nie odznacza się już tym samym poziomem surowości, co cztery lata temu?

To oczywiście optyka właściciela, ale uważam, że przede wszystkim dojrzałem jako mężczyzna. Praca w klubie profesjonalnym, zmiany nie tylko w piłce, ale także na świecie, czy praca z nowymi pokoleniami sprawiają, że człowiek się zmienia. Metody, które kiedyś były skuteczne, teraz odchodzą do lamusa. Jeżeli trener nie idzie z duchem czasu, nie będzie się rozwijał w swoim zawodzie. To miałoby zły wpływ na drużynę, a umiejętności miękkie są dla mnie kluczowe. Naprawdę. Charaktery młodych piłkarzy są dzisiaj zupełnie inne, z czym muszę mierzyć się na co dzień, ale zmiany zachodzą tak naprawdę wszędzie. Trzeba nadążać.

Załóżmy hipotetycznie, że jeden z najlepszych piłkarzy Rakowa, powiedzmy, że w tej chwili David Tijanić, wyraźnie przyczynia się do zajęcia podium na koniec sezonu. Przed kolejnym sezonem robi jednak coś, za co potrafił pan odpalać piłkarzy. Wtedy nie ma zmiłuj?

Nigdy nie sprowadzałem swoich decyzji do poziomu lepszy-piłkarz, gorszy-piłkarz. Zawsze patrzyłem na człowieka. Nie interesuje mnie, jaką ktoś ma wartość dla zespołu. Oceniam zachowania ludzkie. Co ktoś robił do tej pory, jak się zachowywał, jakie wykroczenie miało miejsce… Generalnie oceniam całokształt, żeby właściwie ująć skalę przewinienia. Nigdy nie będzie dwóch identycznych sytuacji, bo nie ma dwóch identycznych ludzi, więc to nie jest takie proste. Podchodzę do tego bardzo indywidualnie. Jeśli piłkarz robi coś notorycznie, moje zaufanie dla niego się kończy. Jeśli robi coś po raz pierwszy, uświadamiam sobie, że każdy popełnia błędy, które też przecież popełniałem. Staram się być wtedy wyrozumiały, ale na pewno nie bezwzględny. Tak się o mnie mówi, to się przyjęło, ale nie jest prawdziwe. Nie mam żadnych sentymentów dopiero wtedy, gdy ktoś działa na szkodę klubu.

Skoro jesteśmy przy Tijaniciu, wyobraża pan sobie sytuację, w której po rundzie jesiennej nie ma tego piłkarza w Rakowie?

Tak, ale najpierw musiałyby odbyć się trudne rozmowy właściciela klubu z podmiotem zainteresowanym Davidem. To możliwe i normalne. Chłopcy po to się rozwijają, żeby grać w lepszych klubach. Chcę takich piłkarzy, którzy będą traktowali Raków jako przystanek, nie miejsce docelowe.

A testowany Jonathan Simba? Jak wygląda jego sytuacja?

Przyglądamy się Jonathanowi, ale trudno mi na razie powiedzieć coś sensownego. Widzę u niego cechy obrońcy, na których może bazować w przyszłości, myśląc nawet o czymś więcej. Został z nami na dłużej, ale zobaczymy. To za krótki okres, żeby wydać opinię, ale na pewno plusem jest fakt, że wciąż z nami trenuje i będzie to robił może nawet dłużej niż dwa tygodnie.

Na koniec wróćmy jeszcze do pana. Zastanawia mnie, jak Marka Papszuna odbiera środowisko niezwiązane z piłką. Dostrzegalne są jakieś różnice?

Trudno mi powiedzieć. Uśmiecham się na myśl o kreowaniu mojego wizerunku przez media, choć z drugiej strony wspólnie ustaliliśmy, że to do pewnego stopniu może się zgadzać. Zależy jak i kto patrzy na życie. Dla jednego profesjonalizm będzie cennym bodźcem, a dla innego oznaką bezwzględności. Ludzie mi bliscy wiedzą, że człowieka o dobrych wartościach krzywda z mojej strony nie dotknie. Tak bym to podsumował.

RAKÓW – STAL NA REMIS – KURS 4.75 W SUPERBET!

Pozostając przy innych środowiskach, jeszcze w czasach szkolnych słyszał pan szydercze komentarze w swoim kierunku pt. “wuefista”?

Przy mnie? Każdy się bał (śmiech).

Rozumiem! (śmiech) Ale czy kiedykolwiek myślał pan o utarciu nosa tym, którzy nie wierzyli? W drodze na szczyt na pewno pojawiali się ludzie, którym z łatwością przychodziło wyśmiewanie tego szkolnego zawodu.

Nie, nie. Powiedziałbym wręcz inaczej. Dla mnie to kolejny absurd w sposobie myślenia. Obraża się trenerów, którzy są wykształceni i pracowali w szkole. Mówimy o obraźliwym traktowaniu przez kibiców. Mówi się “Ty jesteś tylko jakimś wuefistą, spieprzaj”. I tu pojawia się społeczny aspekt. Jaki szacunek ma mieć młodzież do zawodu nauczyciela, człowieka, który ma ogromny udział w kształceniu nowego pokolenia? Traktując go w ten sposób? To deprecjonowanie jest przerażające. Traktowanie na zasadzie „jesteś nikim”.

Przechodząc płynnie do piłki nożnej, ten trener, który był piłkarzem i miał problemy z ukończeniem szkoły średniej, jest gość! Prowadzi zespół, bo był piłkarzem i ma lepsze predyspozycje, tak? A ludzie po AWF-ach, po pracy w szkole, z dobrym wykształceniem – nie są kompetentni? Absurd. Wiadomo, że przewaga byłych piłkarzy może polegać na tym, że pracowali z fajnymi trenerami, ale piłkarz tak naprawdę nigdy do końca nie zobaczy, czym trener się zajmuje. Piłkarz nie zna tak dobrze organizmu, nie monitoruje go, nie ma wiedzy na ten temat. Anatomia, fizjologia, psychologia – on się tego nie uczył. Widział tylko to, co było w szatni, a to druga strona medalu. Zupełnie inny obszar.

Nieważne, czy ktoś grał w piłkę, czy nie. Najważniejsze są wartości czysto ludzkie i umiejętność ciągłego przystosowywania się do nowych warunków. 10 lat temu piłka była przecież w zupełnie innym miejscu, jeśli chodzi o trening czy wiedzę szkoleniową. Mówimy tylko o jednej dekadzie, a to zupełnie inny świat. Osobiście jestem dumny, że pracowałem w szkole. Tak do tego podchodzę. Z szacunkiem do zawodu trenera nie uważam, żeby to był lepszy zawód od bycia nauczycielem.

Trenerzy po karierze piłkarskiej rzeczywiście mają trochę inny odbiór względem kogoś, kto tej kariery nie zrobił.

Właśnie. W mojej opinii to jest totalnie nielogiczny stereotyp, bo nie ma w nim merytorycznego uzasadnienia. Z całym szacunkiem, ale piłkarz to praca fizyczna. Bardziej niż umysłowa. W przypadku nauczyciela mowa wyłącznie o pracy umysłowej.

RAKÓW WYGRA ZE STALĄ, HANDICAP 0:1 – KURS 2.12 W TOTOLOTKU!

Wojtek Piela opowiedział w naszym tekście, że w szkole zdarzało się Panu nosić koszulkę Śląska Wrocław. Skąd ten pomysł?

Ostatnio śmiałem się z kolegami, że jak to jest możliwe, że uczniowie pamiętają takie rzeczy (śmiech). Nawet tego nie pamiętałem, dopóki nie przeczytałem artykułu. I fakt, chodziłem w różnych koszulkach. Nie tylko Śląska i Polonii, ale też klubów zagranicznych.

Nie bał się pan chodzić w koszulce Polonii Warszawa?

Nieee! (śmiech). Choć miałem kiedyś ciekawe zdarzenie w Legionowie. Pewnego dnia poszedłem tam na prywatną siłownię, a wiedziałem, że to miejsce kiboli-kulturystów. Wparowałem na salę w koszulce Polonii. Jeden z szefów przyszedł do mnie, pytając: trenerze, dałoby radę przychodzić siłownię w innej koszulce?. Ja mówię: no dobra, skoro to tak duży problem…

ROZMAWIAŁ KAMIL WARZOCHA

Fot. FotoPyK

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

7 komentarzy

Loading...