Reklama

Hurkacz odpadł z ATP Finals. Ale sezon miał znakomity

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

18 listopada 2021, 17:53 • 6 min czytania 0 komentarzy

Hubert Hurkacz po trzech porażkach pożegnał się z ATP Finals. Polak najlepiej wyglądał w starciu z Daniiłem Miedwiediewem, któremu urwał seta. Przeciwko Jannikowi Sinnerowi i Alexandrowi Zverevowi nie miał już nic do powiedzenia. I o ile Hubert z ATP Finals pożegnał się w kiepskim stylu, o tyle cały sezon miał świetny – najlepszy w karierze i najlepszy ze wszystkich polskich singlistów, jacy do tej pory grali w turniejach rangi ATP.

Hurkacz odpadł z ATP Finals. Ale sezon miał znakomity

Turniej do (nie) zapomnienia

Dzisiejszy mecz z Alexandrem Zverevem przebiegł bez historii. Hubert od samego początku grał gorzej, był spóźniony do piłek, wyrzucał sporo zagrań. A Niemiec? Grał pewnie, nawet gdy znajdował się w trudnej sytuacji, był w stanie bez problemu z niej wyjść – choćby doskonałymi serwisami. Te funkcjonowały tak dobrze, że mimo że Hurkacz kilkukrotnie prowadził 30:0 przy podaniu rywala, nie miał ani jednej szansy na przełamanie. Zverev po prostu był lepszy, trzeba to było zaakceptować. Hubert dostał niezłą lekcję tenisa. Inna sprawa, że prawdopodobnie nie był w pełni sprawny i gotowy na sto procent – już z Sinnerem zachowaniem na korcie sugerował, że ma problemy zdrowotne, w środę nie trenował, a przed dzisiejszym spotkaniem odbył tylko półgodzinny rozruch.

Nie zaskoczyło nas więc, że od Zvereva odstawał i ten wygrał 6:2 6:4. I na tym skończmy rozważania o tym meczu.

Reklama

W całym turnieju była to trzecia porażka Polaka, który ugrał tylko jednego seta – w starciu z Miedwiediewem. Poza tym jednym spotkaniem Hubert – czy to przez problemy zdrowotne, czy też nie – nie grał na swoim poziomie. Cały występ w ATP Finals można więc ocenić na minus. Ale samo to, że Polak znalazł się w tym turnieju, to już spore osiągnięcie. I istotne doświadczenie, które prawdopodobnie zaprocentuje w przyszłości. Bo obecność w gronie ośmiu najlepszych zawodników minionego sezonu to wielka sprawa. Zwłaszcza dla polskiego męskiego tenisa – wcześniej w singlu udało się to tylko Wojciechowi Fibakowi. Całe dekady temu.

Najlepszy w historii

Dlatego zamiast skupiać się na tym, co Hubertowi nie wyszło w kończącym sezon turnieju, warto napisać o tym, co zdołał osiągnąć w poprzednich miesiącach. Przede wszystkim – wyrównał rekordowe osiągnięcie Jerzego Janowicza, który jako jedyny polski singlista dotarł do półfinału turnieju wielkoszlemowego. Zrobił to zresztą w wielkim stylu, ogrywając po drodze Daniiła Miedwiediewa (który kilka miesięcy później, na US Open, został wreszcie mistrzem wielkoszlemowym) oraz Rogera Federera, jednego z najlepszych tenisistów w historii, gościa, o którego pokonaniu przez lata marzyły setki tenisistów. Hubert pokonał go w trzech setach, w ostatnim nie oddając Szwajcarowi ani jednego gema.

I jasne, Federer nie był w pełni sprawny. Jasne, po Wimbledonie poszedł się operować, a jego rehabilitacja trwa i będzie trwać jeszcze jakieś pół roku. Minimum. Ale jednak wrażenie robi sam fakt wygranej. Pokonać Federera. Na Wimbledonie. Na jego terenie. W jego królestwie. Dla polskiego tenisa to niesamowita sprawa.

A to przecież nie koniec wyliczanki. Hurkacz wygrał w tym sezonie trzy turnieje singla, podwójnie triumfując przy tym w Metz, gdzie dołożył też zwycięstwo w grze podwójnej w parze z Janem Zielińskim. Czym zresztą wydatnie pomógł koledze po fachu, który nieźle wspiął się dzięki temu w rankingu deblistów. Najważniejszy triumf Hurkacza to jednak impreza w Miami, z pierwszej części sezonu, gdy pokazał, że jest gotów rywalizować z najlepszymi tenisistami świata. Ograł Denisa Shapovalova, ograł Milosa Raonicia, a w końcu pokonał też Stefanosa Tsitsipasa i Andrieja Rublowa. W finale jego wyższość musiał uznać Jannik Sinner. To był moment, w którym Hubert pokazał, że ten sezon faktycznie może być jego.

Sam zresztą na pytanie „Dla kogo będzie to przełomowy sezon?” odpowiadał: „Mam nadzieję, że dla mnie”. I miał rację.

Reklama

Z czasem tylko się poprawiał. Kolejne wyniki sprawiały, że regularnie podnosił się w rankingu. O miejsce, o kilka. Aż wszedł do najlepszej dziesiątki, wyrównując rekordowe osiągnięcie wspomnianego już Fibaka, który jako jedyny nasz tenisista znalazł się w TOP 10 rankingu ATP. A potem Hubert zaliczył minimalny, najmniejszy możliwy awans – o jedną pozycję. W historii polskiego tenisa miał on jednak ogromne znaczenie. Hurkacz był bowiem przez to na 9. miejscu. Fibak nigdy nie zawędrował tak wysoko.

Hurkacz miał swój rekord. Miał też – za sprawą Miami – największe zwycięstwo w historii polskiego męskiego tenisa. Pod tymi dwoma względami już stał się najlepszy w naszej historii.

Zdarzały się wpadki

A jednak to nie tak, że ten sezon był w jego wykonaniu idealny. Przede wszystkim kolejny raz – nie licząc doskonałego Wimbledonu – zawiódł w turniejach wielkoszlemowych. W Australian Open – gdzie nasze nadzieje były spore, bo Hubert zaliczył wcześniej świetny początek sezonu – lepszy od niego okazał się Mikael Ymer, który wygrał w pięciu setach, korzystając z mnóstwa popełnianych przez Hurkacza błędów. Tej porażki zupełnie się nie spodziewaliśmy, a sam Hubert wydawał się niesamowicie zły na siebie i rozczarowany swoją postawą. We French Open z kolei – znów w pięciu setach – dał się ograć kwalifikantowi z Holandii, Boticowi van de Zandschulpowi, mimo prowadzenia 2:0. Właściwie sami nie wiedzieliśmy, co wtedy napisać. Hurkacz po raz kolejny udowadniał nam, że grać do pięciu setów po prostu nie potrafi.

Na szczęście potem przyszedł Wimbledon, który przyniósł wielki oddech po słabym okresie gry na mączce, która Polakowi po prostu nie leżała. Kolejnym rozczarowaniem zakończyły się jednak igrzyska w Tokio. I nie chodzi tu nawet o brak medalu, a o to w jakim stylu (i z jakim rywalem) Hubert odpadł. W trzech setach pokonał go wtedy Liam Broady, na co dzień grający o kilka poziomów gorszy tenis od naszego zawodnika. W Tokio okazał się jednak lepszy, a Hurkacz tłumaczył się – nie po raz pierwszy – zatruciem pokarmowym.

Tyle że już mało kto mu w to tłumaczenie wierzył.

Prawda jest taka, że przez cały sezon Hubert notował wpadki – niektóre bolesne, niektóre mniej. Na szczęście po US Open (gdzie przegrał z Andreasem Seppim, absolutnym weteranem kortów) zaliczył kolejny dobry okres w tym roku: wygrał turniej w Metz, dobrze zagrał w Indian Wells i mimo porażki w pierwszej rundzie w Wiedniu (z Andym Murrayem, więc to można mu wybaczyć), świetnym występem w Paryżu przyklepał sobie awans do ATP Finals. W tym ostatnim był zresztą naprawdę bliski pokonania Novaka Djokovicia, wszystko rozstrzygnęło się dopiero w tie-breaku trzeciego seta. I to był taki Hubert, jakiego chcielibyśmy oglądać zawsze.

Ocena?

W skali szkolnej – wypadałoby wystawić mocne 4+. Jasne, wpadki w turniejach wielkoszlemowych i na igrzyskach to coś, co bolało nas najbardziej. Ale ostatecznie Hurkacz zaliczył lepszy sezon, niż ktokolwiek mógł od niego oczekiwać. Po poprzednim, bardzo słabym roku w jego wykonaniu, przeprowadzaliśmy z nim rozmowę. Mówił nam wtedy, że mimo wszystkich porażek, których doznał z rąk zdecydowanie niżej notowanych przeciwników, wie, że jest bardzo blisko najlepszej dziesiątki świata i rywalizacji z topowymi zawodnikami.

Wtedy nie wierzyliśmy. A teraz musimy tylko napisać: Hubert, miałeś rację. I życzyć mu, by w kolejnym sezonie wykonał równie wielki krok do przodu, co w tym roku. I żeby nauczył się grać do trzech wygranych setów, bo turnieje wielkoszlemowe są jednak najważniejsze.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...