Wszyscy znamy i lubimy hasełko: „w Europie nie ma już słabych drużyn”. Jakkolwiek jest w nim ziarno prawdy, o czym przekonaliśmy się wielokrotnie, tak jednak trzeba zachować umiar. Z opublikowanego dziś oświadczenia Roberta Lewandowskiego wynika, że Lewy zadeklarował siłę na jeden mecz, ale potem, jak twierdzi kapitan reprezentacji Polski, Paulo Sousa: „słusznie nie chciał zlekceważyć meczu z Andorą”.
W oświadczeniu Lewego czytamy: „O moich występach z trenerem Paulo Sousą rozmawialiśmy jeszcze przed zgrupowaniem. Sygnalizowałem, że grając tak dużo spotkań i znając swój organizm, mogę nie być w optymalnej dyspozycji w obu meczach. Trener słusznie nie chciał zlekceważyć meczu z Andorą. Wspólnie ustaliliśmy, że zagram w tym spotkaniu i w przypadku wygranej, w meczu z Węgrami szansę dostaną inni zawodnicy. Decyzja na końcu zawsze należy do trenera, ale potwierdzam, że była ona ze mną uzgodniona. Po wygranej z Andorą wiedziałem już, że nie zagram z Węgrami”.
Czy, tak ogółem, Robert Lewandowski miał prawo odpocząć na meczu kadry? Ano miał. Bo jeśli chodzi o mecze o punkty w kadrze (ważne punkty, nie Ligę Narodów, tylko eliminacje do finałów wielkiej imprezy) przed poniedziałkiem Lewandowski przez trzynaście lat gry w reprezentacji opuścił trzy starcia:
- 1:1 ze Słowenią 6.9.2008 (był powołany, ale usiadł tylko na ławce; to było jego pierwsze zgrupowanie po raptem kilku meczach w lidze, zadebiutował dopiero w kolejnym spotkaniu kadry)
- 5:1 z San Marino 10.9.2013 (uraz z Czarnogórą)
- 1:2 z Anglią 31.3.2021 (uraz z Andorą)
Czy Lewandowski, który rozegrał w tym roku kalendarzowym już 51 spotkań, mógł odpocząć na tym zgrupowaniu? W jakimś mniej ważnym meczu? Na przykład z Andorą, którą mielibyśmy obowiązek ograć ligowym składem, ze Śpiączką lub Piaseckim na ataku? W obliczu finiszu eliminacji, gdzie aby zapewnić sobie baraże, wystarczyło z Andorą wygrać i liczyć, że Anglicy nie zbłaźnią się u siebie z Albanią, co też się stało?
Tak, tę Andorę chyba byśmy przełknęli.
Ale dlaczego, jeśli mówić o potrzebie odpoczynku Lewego, z tych dwóch spotkań wybrano arcyważny mecz zamiast półsparingowego z półamatorami?
Jeszcze raz: z jednej strony Andora, znajdująca się w rankingu FIFA za Afganistanem i Jemenem, drużyna, która jak urwie 0:0 z Łotwą, to strzelają szampany w szatni. Ekipa de facto prawie półamatorska, której jedynym pomysłem na futbol są faule. Z drugiej Węgry, nawet jeśli osłabione, to mające piłkarzy, którzy pokazali klasę na Euro 2020 w grupie śmierci. Węgry, które wcześniej zremisowały na Wembley. Mające świetnego szkoleniowca Marco Rossiego, znającego zresztą Sousę z ligi węgierskiej, więc znającego doskonale warsztat rywala.
No naprawdę, który mecz wybrać na brak najlepszego piłkarza? Sami nie wiemy. Taki trudny wybór.
Swoją drogą, może dzielimy włos na czworo, zbyt się wczytujemy, ale gdzieś między wierszami czuć, że to nie jest tylko spychologia winy. Lewy w końcu pisze, że Sousa „SŁUSZNIE NIE CHCIAŁ ZLEKCEWAŻYĆ MECZU Z ANDORĄ”, tak jakby podpisywał się pod jego wyborem, może taki wybór preferował. Widać, że to wspólne ustalanie wyszło poza:
– Zagrałbym w jednym meczu, bo jestem przemęczony.
– Ok, to zagraj z Andorą.
Dlatego wyszło z tego oświadczenia gaszenie pożaru benzyną. Palących pytań tylko więcej, najwyżej innych. Jedyne, co może rozwiać ten smród, to sukces w barażach. Inaczej mecz z Węgrami dołączy do długiej listy porażek na własne życzenie, albo też – mówiąc wprost – frajerstw polskiej piłki.
CZYTAJ TAKŻE: