Początek sezonu – uzbrojona w nowe gwiazdy Asseco Resovia Rzeszów zapowiada walkę o medale.
Środek sezonu – rywale z PlusLigi weryfikują siłę rzeszowskiego zespołu. Choć drużyna jest mocna na papierze, to brak jej zgrania. Nie jest w stanie nawiązać walki z najlepszymi zespołami ligi. Czasem po prostu jest bezradna.
Koniec sezonu – kolejne rozczarowanie. Miał być medal – najlepiej złoty – tymczasem Resovia kończy rok z niczym. Następuje zwolnienie trenera (o ile nie został wyrzucony wcześniej), wyprzedaż połowy składu, zakup nowych, głośnych nazwisk i powrót do początku sezonu.
I tak niezmiennie, od 2017 roku.
NIEDOSZŁY HEGEMON
A przecież sześć lat temu wydawało się, że Asseco Resovia zdominuje PlusLigę. Dokładnie tak, jak wcześniej zrobiła to Skra Bełchatów, którą po siedmiu latach niepodzielnych rządów, w sezonie 2011/2012 z piedestału zepchnął właśnie zespół z Podkarpacia. I chociaż sami Rzeszowianie nie zawładnęli polskimi rozgrywkami w aż takim stopniu, to trzy złote i dwa srebrne medale mistrzostw Polski robiły ogromne wrażenie.
Resovia rozgościła się również w Lidze Mistrzów i bynajmniej nie była tam chłopcem do bicia. Podopieczni Andrzeja Kowala w 2015 roku dotarli nawet do finału rozgrywek. Tam wprawdzie przegrali 0:3, lecz ich rywalem był Zenit Kazań – bez wątpienia jedna z najmocniejszych drużyn w historii klubowej siatkówki, w której grali wówczas Wilfredo Leon, Matthew Anderson, Maksim Michajłow czy też „ulubieniec” polskich kibiców – Aleksiej Spiridonow.
Ale popularne Pasiaki również dysponowały świetnym składem. Dość powiedzieć, że barwy Resovii reprezentowało aż pięciu mistrzów świata. Byli to Piotr Nowakowski, Dawid Konarski, Fabian Drzyzga, Rafał Buszek oraz Krzysztof Ignaczak. Do tego w klubie był zaciąg zagraniczny, lecz nie przystoi nazywać ich jednosezonowymi najemnikami. Dla takich siatkarzy jak Paul Lotman, Jochen Schops czy Olieg Achrem (Białorusin, ale z polskim obywatelstwem) Hala Podpromie była domem przez kilka ładnych sezonów.
– Tacy zawodnicy jak Wojtek Grzyb, Łukasz Perłowski, Alek czy ja, utożsamiali się nie tylko z klubem, ale z całym Rzeszowem. To klucz do tego, by na dłużej przywiązać zawodnika tak, by ten dawał z siebie więcej – mówi nam Krzysztof Ignaczak.
W sezonie 2015/2016 do rzeszowskiej ekipy dołączył Bartosz Kurek i Julien Lyneel – świeżo upieczony mistrz Europy z reprezentacją Francji. Resovii nie udało się obronić mistrzostwa Polski, a w Lidze Mistrzów zajęli czwarte miejsce – w półfinale musieli uznać wyższość Zenitu Kazań, który obronił tytuł. Być może nikt wówczas nie skakał z radości z powodu takich wyników, ale z perspektywy czasu należy tamten sezon uznać za bardzo udany.
Lecz wtedy szatnię Asseco Resovii czekało istne trzęsienie ziemi.
[R]EWOLUCJA
Dość powiedzieć, że w następnym sezonie z dwudziestoosobowej stałej kadry zostało zaledwie siedmiu zawodników. Przy czym nie byłoby prawdą stwierdzenie, że poczynione ruchy transferowe były osłabieniem zespołu. Przeciwnie, wyglądało to tak, jakby zespół ówczesnego wicemistrza Polski znalazł zbliżonych poziomem zastępców.
Klub stracił Bartosza Kurka, ale postawił na kanadyjski zaciąg, pozyskując Gavina Schmitta, Johna Perrina i Fredericka Wintersa. Kanadyjczycy świetnie zaprezentowali się podczas turnieju kwalifikacyjnego do igrzyska w Rio de Janeiro. Schmitt został wybrany do najlepszej szóstki imprezy, podczas której był drugim najlepiej punktującym siatkarzem zawodów. W tej klasyfikacji ustępował tylko… Perrinowi. Zespół zasilił również Thibault Rossard – siatkarz, który w tym samym sezonie zwycięży wraz z Francją w Lidze Światowej.
Na pozycje środkowych sprowadzono dwie wieże. Dosłownie, bo Marcin Możdżonek i Bartłomiej Lemański, mierzący odpowiednio 212 i 215 centymetrów wzrostu, byli jednymi z najwyższych siatkarzy w PlusLidze. Pierwszy z nich wywalczył z reprezentacją mistrzostwo świata. Do tego w klubie pozostali Piotr Nowakowski i Dawid Dryja. Z kolei podstawowym libero zespołu został Damian Wojtaszek. Wprawdzie on w poprzednim sezonie był w Resovii, jednak wówczas trener Kowal częściej korzystał z usług Ignaczaka. Po sezonie 2015/2016 popularny Igła zakończył karierę.
Ignaczak spędził w klubie dziewięć lat. Był twarzą Resovii i po prostu zżył się z miastem. Ale nie on jeden pożegnał się z zespołem. Rzeszowski klub opuścił również kapitan, Olieg Achrem, oraz Łukasz Perłowski. Choć ten ostatni nie odgrywał już na boisku głównej roli, to z Resovią był związany od jej pierwszego sezonu w najwyższej klasie rozgrywkowej. Czyli od 2004 roku. W jednym momencie stracono trójkę ludzi znających klub od podszewki.
To tylko najważniejsze zmiany. Na przyjęciu ze starej gwardii ostał się zaledwie Thomas Jaeschke. Na siłę można doliczyć jeszcze powrót Marko Ivovicia po roku gry w Rosji, który wcześniej spędził jeden sezon w Rzeszowie. Jednak Nikołaj Penczew, Dmytro Paszycki, czy młody, ale przebijający się do składu Aleksander Śliwka – żaden z nich nie zagrał w Resovii w następnym sezonie. Zmian nie poczyniono tylko na pozycji rozgrywającego, którą obsadzali Fabian Drzyzga i Lukas Tichacek.
Zatem na papierze zespół wyglądał dobrze, lecz siłą rzeczy zawodnikom brakowało zgrania. Problem w tym, że przyzwyczajeni do sukcesów kibice z Podkarpacia mieli naprawdę krótką cierpliwość. Kiedy Resovia zajęła rozczarowujące czwarte miejsce w lidze, domagano się wskazania winnych takiego stanu rzeczy. Padło na trenera Andrzeja Kowala. Na nic zdały się jego sukcesy z poprzednich lat. Miał dobrą ekipę z którą poległ. Przynajmniej tak wtedy myślano.
DEFINICJA SZALEŃSTWA
Jeżeli graliście w trzecią część serii Far Cry, to z pewnością pamiętacie powiedzenie jednego z głównych antagonistów gry. Szaleństwo to ciągłe, pieprzone, robienie tego samego w nadziei, że coś się zmieni.
Dokładnie tak w ostatnich sezonach działała Resovia. Zespół z ogromnym budżetem, którego głosem decyzyjnym jest Adam Góral, prezes i założyciel Asseco Poland. Góral jest również właścicielem klubu i twórcą potęgi rzeszowskiej siatkówki. Rzecz w tym, że chociaż to świetny biznesmen, który stałe gości na liście stu najbogatszych Polaków, to specyfika prowadzenia przedsiębiorstwa zwanego „klub sportowy” jest zupełnie inna. Tu zmiana kilku klocków nie spowoduje, że drużyna nagle odpali. To zawsze jest proces, który wymaga czasu.
Lecz oczekiwanie wyniku na tu i teraz, w połączeniu z profilem zawodników sprowadzanych do klubu przynosi rezultaty poniżej oczekiwań. Klub z Podkarpacia jest wręcz naszpikowany reprezentantami krajów, co odbija się na początku sezonu. To zagadnienie tłumaczy nam Marcin Możdżonek, który w latach 2017-2020, a więc w omawianym okresie, reprezentował barwy Resovii:
– Do Resovii przychodzą topowi siatkarze. Topowi zawodnicy grają w swoich reprezentacjach. Jeżeli grają w reprezentacjach, to przyjeżdżają za pięć dwunasta przed startem ligi. Są rozpędzeni sezonem kadrowym, co wystarczy im na kilka spotkań, lecz nie są zgrani, więc na boisku wygląda to trochę niezgrabnie. Po kilku meczach przychodzi dołek formy fizycznej. To normalne. I wtedy Resovia gra gorzej. Proszę zwrócić uwagę, że jej większość sezonów wygląda w ten sposób. Zaczynają grać lepiej dopiero w drugiej połowie rundy zasadniczej, kiedy tryby powoli się zazębiają. Ale później przychodzi nowy sezon, następują kolejne spektakularne transfery i drużyna powraca do punktu wyjścia – mówi Możdżonek.
Oczywiście, siatkarski rynek jest nieco płynniejszy od na przykład piłkarskiego. Sześć-siedem nazwisk odchodzących i przychodzących – czyli wymiana jednej trzeciej kadry – to nic dziwnego. Lecz zmiany w składzie Resovii za każdym razem wywracały strukturę zespołu do góry nogami. Klub nie miał pojęcia, w jakim kierunku chce podążać.
Po czwartym miejscu w sezonie 16/17 z Resovią pożegnali się Wojtaszek (wydawało się, że następca Ignaczaka), Nowakowski, Drzyzga oraz zaciąg z Kanady. Na ich miejsce powrócili Olek Śliwka, Łukasz Perłowski, Michał Kędzierski i Dominik Depowski. Dwaj ostatni to wychowankowie Resovii. Do tego doszedł uznany na krajowym podwórku Jakub Jarosz oraz Elviss Krastins, lecz ogólnie takie ruchy transferowe sugerowały, że Pasiaki chcą postawić na siatkarzy, którzy są z nią związani.
Po tym jak drużyna zdobyła jeszcze gorsze szóste miejsce, koncepcja ponownie się zmieniła. Pożegnano wszystkich z wyżej wymienionych zawodników, poza wiekowym już Perłą, który w następnym roku pełnił w drużynie marginalną rolę, oraz Jakubem Jaroszem. Niezmienne były tylko ogromne ambicje, sięgające mistrzostwa Polski.
ZMIANY NIE TYLKO W SZATNI
Oczywiście, jak w każdym projekcie, którego założenie zmienia się z sezonu na sezon, zmiany nie ominęły też ławki trenerskiej. Ba, szkoleniowcami rotowano do tego stopnia, że stołek w Rzeszowie bez wątpienia stał się jednym z najgorętszych w PlusLidze. Od maja 2017 roku – czyli dla rozgrywek klubowych, od startu przygotowań do nowego sezonu – Sovię prowadziło aż siedmiu szkoleniowców. Jak łatwo policzyć, w stolicy Podkarpacia głowa zespołu średnio idzie na ścięcie częściej, niż co osiem miesięcy.
Po tym, jak zwolniono Kowala, trenerem został Roberto Serniotti. Włoch wytrwał do dwunastej kolejki, lecz po porażce 0:3 z Onico Warszawa i ogólnym bilansie 7 zwycięstw i 5 porażek, władze postanowiły się z nim pożegnać. Strażakiem, mającym uratować wynik w lidze, został nie kto inny jak Andrzej Kowal. I choć sezon zasadniczy Resovia ukończyła na czwartej lokacie, to w fazie pucharowej przegrała z Indykpolem AZS Olsztyn, a następnie z Jastrzębskim Węglem, zajmując ostatecznie szóstą pozycję.
W następnym sezonie Kowala pogoniono po czwartej kolejce – i zarazem czwartym przegranym spotkaniu. Wprawdzie Stocznia Szczecin miała wtedy ogromne ambicje, sprowadzając do siebie między innymi Bartosza Kurka, lecz klub zbankrutował i wycofał się z rozgrywek po dziewiątej kolejce ligi. Tymczasem Resovię do końca sezonu prowadził Gheorghe Cretu. Choć drużyna odbiła się od dnia, to ostatecznie zajęła siódme miejsce w lidze. Ostatni raz tak ukończyła rozgrywki na tak niskiej pozycji w pierwszych dwóch sezonach po awansie.
W trakcie sezonu 2018/2019 doszło też do zmiany w gabinetach. Wobec kolejnych porażek do dymisji podał się prezes Bartosz Górski, zaś na jego miejsce przyszedł Krzysztof Ignaczak.
Cieszący się szacunkiem wśród rzeszowskich kibiców Igła doszedł do takich samych wniosków, jakie wyciągali wszyscy, którzy spoglądali na model działania rzeszowskiego zespołu.
– Każdy klub, który ma plany i ambicje by zdobywać trofea, powinien zdawać sobie sprawę, że istnieje proces budowy. Nic nie dzieje się z dnia na dzień. Będąc prezesem powtarzałem, że stabilizacja składu jest podstawą osiągnięcia sukcesu i nie można zmieniać zawodników jak rękawiczki. To nigdy nie skutkuje w sporcie zawodowym – mówi Ignaczak.
Mistrz świata z 2014 roku odnosi się też do sposobu zarządzania klubu przez Adama Górala: – Oczywiście, jako właściciel, Pan Adam ma prawo do ingerencji w to, co dzieje się w klubie oraz śledzenia ruchów transferowych. Nie ukrywam, że pomiędzy nami były mocne rozmowy, które miały wpływ na to, jak wyglądała drużyna.
O co chodzi? Ignaczak chciał budować zespół bardziej długofalowo i w oparciu o młode pokolenie zawodników. Zaś Góral postawił na sprawdzoną wypróbowaną taktykę sprowadzania gwiazd. Stanowisko szkoleniowca Asseco Resovii objął Piotr Gruszka, który dotychczas trenował GKS Katowice.
Jeżeli wówczas powiedzielibyśmy komukolwiek, jak potoczy się następny sezon Asseco, to nikt by nie uwierzył. Zwłaszcza rzeszowscy kibice, którzy siódme miejsce i brak możliwości gry o medale traktowali niczym największą kompromitację. Lecz siatkarze Resovii udowodnili, że da się jeszcze gorzej.
NA DNIE
Wraz z Gruszką ze Śląska na Podkarpacie trafiła cała grupa dobrych siatkarzy GKS-u: Tomas Rousseaux, Marcin Komenda, Grzegorz Kosok oraz Bartłomiej Krulicki. Do tego doszli Zbigniew Bartman oraz Nicholas Hoag i Nicolas Marechal.
Trener Gruszka w nowym miejscu chciał otoczyć się swoimi ludźmi, co siłą rzeczy stworzyło w drużynie podział na grupki. Struktura zespołu również nie pomagała. Resovia posiadała dwunastu równorzędnych zawodników. Trener starał się ich wykorzystywać, ale przez to żaden do końca nie wiedział czy jest graczem pierwszej drużyny.
Topowe zespoły wręcz posiadają wyraźny podział na pierwszą szóstkę i rezerwy. Takie rozwiązanie ma swoje wady, kiedy ktoś z pierwszego składu wypadnie lub będzie w gorszej formie. Dobrym przykładem jest ZAKSA, która w ubiegłym roku na dwa półfinały PlusLigi straciła Pawła Zatorskiego i męczyła się z PGE Skrą Bełchatów. Natomiast w samych meczach finałowych, które kędzierzynianie przegrali z Jastrzębskim Węglem, wracający po kontuzji Zatorski nie błyszczał. Lecz na przestrzeni całego sezonu ZAKSA zyskała na takim rozwiązaniu. Zgranie było perfekcyjne, każdy znał swoje miejsce w szeregu i choć przemęczenie sezonem dawało się we znaki, to mądrze prowadzący zespół Nikola Grbić wiedział, kiedy odpuścić z treningami. W efekcie ZAKSA triumfowała w Lidze Mistrzów.
Tymczasem Resovia zaliczyła falstart, na inaugurację przegrywając u siebie z – o ironio – GKS-em Katowice. W najbogatszym klubie w Polsce, z budżetem opiewającym na szesnaście milionów złotych, na parkiecie nie funkcjonowało nic.
Oto jak tamten okres wspomina Marcin Możdżonek: – Mój ostatni sezon był kompletnie nieudany. Piotrek Gruszka nie poradził sobie z prowadzeniem drużyny. Jeżeli zatrudnia się zawodników mocnych charakterologicznie – a Resovia przeważnie takich zatrudnia – to musi znaleźć się ktoś, kto będzie potrafił nimi pokierować. To wszystko zmierzało w złym kierunku od okresu przygotowań. Gra się nie układała od samego początku, co wpłynęło na atmosferę. Co wtedy robią zawodnicy? Szukają winnych wokół siebie. Taka jest ludzka natura – każdy myśli, że akurat on dobrze wykonuje swoją pracę. Potem już wszystko się rozsypało.
Zawodnicy wykłócali się pomiędzy sobą lub – w najlepszym wypadku – po prostu się unikali. Atmosfera w drużynie była grobowa, a Gruszka szybko stracił szatnię. Będący prezesem Ignaczak planował nawet wstrzymanie siatkarzom wypłat na miesiąc, chciał też dać trenerowi więcej czasu, jednak jego pracy nie dało się obronić. 30 stycznia tymczasowym szkoleniowcem Sovii został Wojciech Serafin, a sezon dokończył Emanuele Zanini – Włoch posiadający opinię typowego kata, trzymającego zawodników na krótkiej smyczy. Ignaczak dowiedział się o tym ruchu na kilka dni przed podpisaniem kontraktu, po czym zrezygnował z funkcji prezesa.
– Przychodzą wielkie nazwiska, profesjonaliści. Oni wiedzą, co i jak mają robić. Ale morale zespołu budują zwycięstwa, a nawet sama dobra gra. Bo nawet jeżeli się przegrywa minimalnie, przy braku szczęścia, morale nie opada. Lecz kiedy drużyna doświadcza serii porażek, a mamy w drużynie indywidualności, które nie są ze sobą zżyte, to atmosfera siada – mówi Możdżonek.
Ostatecznie sezon został przerwany na dwie kolejki przed końcem fazy zasadniczej z powodu wybuchu pandemii koronawirusa. Resovia zakończyła rozgrywki na przedostatniej pozycji w tabeli, wyprzedzając zaledwie słabiutką BKS Visłę Bydgoszcz, która na 24 kolejki wygrała zaledwie 3 spotkania. W tym jedno z klubem ze stolicy Podkarpacia.
CZY RESOVIA UCZY SIĘ NA BŁĘDACH?
Po Krzysztofie Ignaczaku nowym sternikiem rzeszowskiego klubu został Piotr Maciąg. Człowiek – jak na taką funkcję – młody, zaledwie trzydziestoletni. Z wykształcenia doktor ekonomii na Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. Prywatnie zaś wielki fan siatkówki oraz… siostrzeniec Andrzeja Górala. Wcześniej udzielał się w rzeszowskim klubie, lecz doświadczenia nie posiadał. Jednak po tak kompromitującym sezonie, w którym najbogatsza drużyna w Polsce musiała drżeć o utrzymanie, następne posunięcie władz Asseco Resovii można skrócić do słów powtarzanych przez Wojciecha Cejrowskiego w jego słynnym wystąpieniu. Wszyscy won.
Z dwudziestoosobowej kadry w klubie zostali tylko Bartłomiej Krulicki, Rafał Buszek oraz Bartosz Mariański. Sprowadzono aż trzynastu nowych zawodników, na czele z Fabianem Drzyzgą. Ale do klubu przyszli również Klemen Cebulij, Jeffrey Jendryk, doświadczony Paweł Woicki czy Timo Tammemaa – dwukrotny mistrz Belgii z VC Maaseik. Poza tym w składzie był Robert Taht sprowadzony z Perugii, a kiedy doznał kontuzji mięśni brzucha, na jego miejsce przyszedł Simone Parodi – gość, który w przeszłości trzykrotnie wygrywał włoską Serie A.
Asseco Resovia urządziła sobie siatkarską wersję Ustaw Ligę, tylko że na żywo oraz ze środkami większymi od konkurencji. Nad wszystkim miał zapanować Alberto Giuliani, wspomagany przez asystentów Alfredo Martilottiego oraz Oliega Achrema. W poprzednim sezonie ten zupełnie niezgrany ze sobą skład zajął w lidze piąte miejsce, przegrywając w ćwierćfinale z PGE Skrą Bełchatów. Choć apetyty – jak zwykle w przypadku rzeszowian – były większe.
Pozostawało zatem pytanie, czy po tylu latach awanturniczej polityki transferowej klub z Rzeszowa w końcu wyciągnął wnioski? Biorąc pod uwagę skład Resovii w obecnym sezonie, można powiedzieć, że delikatne. Przede wszystkim w Asseco swój stołek utrzymał trener Giuliani. Jak na warunki pracy w rzeszowskim klubie, to spory sukces. Po sześciu poprzednich szkoleniowcach, Włoch jest pierwszym, którego kadencja wynosi ponad jeden, pełny sezon.
Możdżonek: – Jak na warunki Resovii, Giuliani pracuje dość długo. (śmiech) Nie pracowałem z nim osobiście, lecz większość opinii jakie o nim usłyszałem, było pozytywnych. Ten sezon będzie dla niego prawdziwym testem, czy poradzi sobie z presją prezesów, właściciela, kibiców, ale również zawodników. Środowisko skupione wokół klubu jest niemałe. Ale skoro przychodzisz do Resovii, to wiesz na co się piszesz. Poprzedni sezon był w ich wykonaniu średnio udany, ale w tym wszyscy już oczekują wyniku. Na koniec ma wisieć krążek – najlepiej złoty.
Poza tym, dokonano zaledwie sześciu transferów. Z czego cztery nazwiska są z Polski. To – uzupełnienie składu? W końcu zespół z poprzedniego roku będzie miał okazję się zgrać? Niestety, w tym momencie nauka na własnych błędach się kończy, a daje o sobie znać stara, dobra Resovia. Bo kolejny raz klub z Rzeszowa rozbił bank i sprowadził zawodników, o których większość klubów w Polsce może pomarzyć:
- Sam Deroo – trzykrotny mistrz Polski w barwach ZAKSY Kędzierzyn-Koźle. Transfer z Dinamo Moskwa, z którym w tym roku zdobył Puchar CEV oraz mistrzostwo Rosji.
- Jan Kozamernik – potrójny wicemistrz Europy z reprezentacją Słowenii. Srebro zdobywał w 2015, 2019 i 2021 roku. Wy już dobrze wiecie, kogo za każdym razem Słoweńcy musieli wtedy sprać.
- Paweł Zatorski – reprezentant Polski, mistrz świata z 2014 i 2018 roku, od 2014 roku związany z ZAKSĄ, pięciokrotny mistrz Polski, zwycięzca oraz srebrny medalista Ligi Mistrzów, uznawany za jednego z najlepszych libero na świecie.
- Jakub Kochanowski – reprezentant Polski, mistrz świata z 2018 roku, filar Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, z którą zdobył Ligę Mistrzów.
- Maciej Muzaj – reprezentant Polski, który do Resovii przychodzi z włoskiej Perugii – jednego z topowych klubów na świecie. Wcześniej grał w lidze rosyjskiej.
- Jakub Bucki – w poprzednim sezonie prawdziwy joker w talii Andrei Gardiniego. W fazie pucharowej jego wejścia z ławki i świetna gra zapewniły Jastrzębskiemu Węglowi mistrzostwo Polski.
Transfer każdego z tych zawodników byłby postrzegany jako hit. Ale wszystkich na raz? W dodatku trzech wyciągnięto z klubów, z którymi Asseco Resovia chce walczyć o wygraną w lidze.
Reszta klubów może na to psioczyć, jednak to Resovia dyktuje warunki panujące na rynku i jest w stanie ściągnąć do siebie każdego zawodnika konkurencji. Tylko czy ambitne plany ponownie zostaną negatywnie zweryfikowane, skoro klub podczas budowy zespołu powtórzył największy błąd każdego okienka transferowego? Nasi rozmówcy mają poważne wątpliwości co do ostatecznego sukcesu Pasiaków.
Ignaczak: – Inne kluby na pewno spoglądają na Resovię trochę spod byka. Ale jeżeli Asseco ma jeden z najwyższych budżetów w lidze – jak nie najwyższy – to dlaczego mają z tego nie korzystać i nie kupować najlepszych zawodników? Mają zasobnego sponsora, więc jako pierwsi siadają do stołu. W każdym sporcie najbogatsze kluby wyrywają dla siebie najlepsze kawałki transferowego tortu, a reszta musi się zadowolić okruchami. Jednak Rzeszów kupował już wcześniej, a tutaj trzeba stworzyć drużynę. Mieliśmy wiele przykładów na to, że zebranie najlepszych zawodników nie zawsze oznacza stworzenie najlepszego zespołu.
Możdżonek: – Zapewne są takie osoby i kluby, które z zazdrością spoglądają na to, co robi Resovia. Pasy posiadają ogromną swobodę w pozyskiwaniu środków transferowych. Kto by nie chciał powiedzieć „kupię sobie Deroo, Kochanowskiego i jeszcze kilku innych”? To nie są małe kontrakty. Umowy pozyskanych zawodników są warte tyle, ile cały budżet klubu z dołu tabeli PlusLigi. Resovia chce walczyć o mistrzostwo, jednak kolejny raz robi to samo i oczekuje innego efektu. W poprzednim sezonie spisali się trochę poniżej oczekiwań. Teraz włodarze klubu bardzo wysoko zawiesili poprzeczkę.
Zatem wielu ekspertów – w tym ci, poniekąd związani z rzeszowskim klubem – ma sporo wątpliwości, czy Resovii uda się powrót na szczyt. Pewnym pozytywem dla rzeszowskich kibiców może być to, że większość z powyższych kontraktów podpisano na dwa lata, a Kuba Kochanowski związał się z Rzeszowem trzyletnią umową. To sugeruje, że jeżeli w tym sezonie się nie uda, to drużyny nie czeka gwałtowna przebudowa.
– Stabilność składu na przestrzeni kilku lat pokazują inne drużyny. Takie, jak Kędzierzyn-Koźle, Skra Bełchatów czy Jastrzębski Węgiel. Spójrzmy na tę ostatnią drużynę, która zdobyła mistrzostwo Polski. Wymieniono dwóch-trzech zawodników, jednak trzon został zachowany – mówi Ignaczak.
Z kolei Możdżonek dodaje: – Resovia chce walczyć o mistrzostwo, jednak kolejny raz robi to samo i oczekuje innego efektu. W poprzednim sezonie spisali się trochę poniżej oczekiwań. Teraz włodarze klubu bardzo wysoko zawiesili poprzeczkę. Widzę, jak grają inne drużyny. ZAKSA jest bardzo zgrana, Jastrzębie zachowało swój trzon drużyny. Pozyskali Benjamina Toniuttiego, lecz on zna się z Wiśniewskim, Hładyrem czy Boyerem.
Zgranie i trzon drużyny – to przepis na sukces na najwyższym poziomie. Bo oczywiście, z tak wielkimi umiejętnościami indywidualnymi – oraz przy braku konfliktów wewnątrz szatni – Resovia jest w stanie ograć średniaka PlusLigi. Kiedy zawodnicy wchodzą na swój poziom, mogą nawet poradzić sobie z drużyną dobrą. Tak, jak zrobili to z Projektem Warszawa. Lecz w celu walki z najlepszymi zespołami w lidze, każdy element drużyny musi być do siebie idealnie dopasowany. Asseco Resovia w tym sezonie przekonała się, że do najlepszych jeszcze trochę jej brakuje. ZAKSA pokonała ją 3:1, a Jastrzębski Węgiel 3:0.
To, czy zespół z Podkarpacia dołączy do krajowej elity, zależy tylko od cierpliwości rzeszowskich włodarzy. O ile – jak co sezon – cierpliwość nie skończy się po pierwszym niepowodzeniu, a w następnym roku nowy trener będzie musiał budować zespół na medal z zupełnie innych elementów.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Przeczytaj też: