Reklama

Karuzela z trenerami Premier League. Kto i dlaczego stracił pracę w najbogatszej lidze?

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

10 listopada 2021, 13:44 • 11 min czytania 3 komentarze

Pięciu – tylu szkoleniowców klubów Premier League straciło już pracę w bieżącym sezonie. Na tym etapie rozgrywek – minęło 11. kolejek – od sezonu 2004/05 nie było wyższego wyniku. Co więcej, w trakcie całego sezonu 2020/21 pożegnano się z zaledwie czterema trenerami, a pierwszego zwolniono dopiero w połowie grudnia. Teraz ciśnienia nie wytrzymano już w październiku. Z czego wynika ten zdecydowany zwrot? 

Karuzela z trenerami Premier League. Kto i dlaczego stracił pracę w najbogatszej lidze?

Każdy przypadek można rozpisać na osobną historię, chociaż znajdzie się kilka punktów wspólnych. To o tyle ciekawe, że rozstrzał między zwalnianymi trenerami jest dość duży – pracę stracił szkoleniowiec zarówno Watfordu, jak i Newcastle United oraz Tottenhamu.

Najczęściej szło bowiem o to, że osiągane wyniki były poniżej oczekiwań.

Ambicja

W taki sposób najlogiczniej da się wytłumaczyć zwolnienie Deana Smitha. Trener Aston Villi prowadził ten klub od 2018 roku, niedługo po tym jak rozstał się z ekipą Brentford. Dla Anglika było to spełnienie dziecięcych marzeń – jest wiernym kibicem The Villans, jego ojciec przez lata pracował w tym klubie. Smith, który obudzony w środku nocy potrafił wymienić skład z sezonu 1981/82, gdy drużyna sięgała po Puchar Europy, miał jednak, przy całym uroku tej historii, niewątpliwe niełatwe zadanie.

Aston Villa była uśpionym gigantem, który w październiku 2018 roku drzemał w środku tabeli Championship. Smith błyskawicznie zabrał się do pracy, tchnął ducha w pogrążony w marazmie zespół. Najważniejszą kwestią było dotarcie do Jacka Grealisha, którego wreszcie udało się wrzucić na właściwe tory. Do przyjścia Smitha, przyszły reprezentant Anglii rozegrał 11 meczów i zaliczył tylko jedną asystę. Zobaczył zaś cztery żółte kartki.

Reklama

Po dziesiątym października 2018 roku, Grealish grał jak z nut. Sezon kończył z sześcioma bramkami i sześcioma asystami. Pewnie byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie kontuzja, która wykluczyła go na kilka kolejek. Ale szalał nie tylko Grealish – szalała cała Aston Villa, która w debiutanckim sezonie Smitha zajęła piąte miejsce w lidze, a ostatecznie awansowała do Premier League skazując na gorycz porażki kibiców Derby County.

To koniec problemów? Ano nie. Po wywalczeniu awansu okazało się, że kadra liczy zaledwie kilkunastu graczy. Klub ruszył na potężne zakupy, wydał grubo ponad 100 milionów funtów. Obawiano się jednak, że Smith nie zdoła ulepić z tego drużyny, która na spokojnie utrzyma się w lidze. Było w tym trochę racji, bo The Villans zajęli 17. miejsce i mieli tylko punkt przewagi nad strefą spadkową, ale Smithowi pozwolono pracować dalej.

Efektem był kolejny rozwój drużyny, bo w sezonie 2020/21, Aston Villa grała jeden z ciekawszych futbolów w lidze. Zajęli wysokie, 11 miejsce, a sprowadzeni zawodnicy dawali przesłanki ku temu, by sądzić, że w bieżących rozgrywkach może być jeszcze lepiej. Klub pożegnał się oczywiście z Jackiem Grealishem, który trafił do City, ale w ciągu dwóch lat sprowadzono Emiliano Martineza, Matty’ego Casha, Olliego Watkinsa, Bertranda Traore, Emiliano Buendię, Danny’ego Ingsa i Leona Baileya. Kadra co najmniej na górną połówkę tabeli, o ile nie na walkę o europejskie puchary.

A tego Dean Smith póki co zagwarantować nie mógł. Aston Villa grała w tym sezonie bardzo słabo. Wygrała co prawda z Manchesterem United i rozbiła Everton, ale w ostatnim czasie zanotowała serię pięciu porażek z rzędu. Na listopadową przerwę reprezentacyjną Matty Cash przyjechał jako przedstawiciel 16. siły Premier League. To jak na ambicje właścicieli było zbyt wielkim rozczarowaniem.

Smitha – nie bez żalu – pożegnano, a słowa wsparcia wyrazili niemal wszyscy piłkarze Aston Villi. Anglik poprowadził ukochany klub w 139 meczach.

Reklama

O ile jednak włodarze Aston Villi nie kryli się ze swoimi ambicjami, o tyle w wypadku Norwich City dopiero konkretny wjazd na dążenia Norwich City wymusił na włodarzach klubu ostateczne kroki. Daniel Farke wydawał się nietykalny na Carrow Road, ale i on został zwolniony w listopadzie 2021 roku. Co więcej, pożegnał się z pracą zaraz po zwycięstwie nad Brenftord.

Żeby jednak nie było – wiktoria ta była pierwszą beniaminka w trwającym sezonie Premier League i mimo jej odniesienia nikt nie widzi wielkich szans na utrzymanie się Norwich w lidze. Zajmują ostatnie miejsce, a reszta stawki wydaje się od nich po prostu mocniejsza. Jednocześnie jednak wiele osób sądziło, że taki stan rzeczy włodarzom po prostu odpowiada.

Farke wywalczył z Norwich City dwa awanse do Premier League i najpewniej zapewniłby dwa spadki z najwyższej klasy rozgrywkowej. Niemniej, dzięki gigantycznym pieniądzom, jakie klub zarobił na tych wojażach, udało się między innymi znacznie rozbudować klubową akademię. Renoma klubu jo-jo, podobnie jak w wypadku Fulham, czy wcześniej QPR, niespecjalnie robiła na kimś wrażenie. Włodarze wręcz zarzekali się, że tak jest w porządku, a ich ambicje sięgają bycia jakąś 25-30 siłą w Anglii.

To jednak rodziło nieprzychylne komentarze. Zaczęto postrzegać Norwich City jako klub pozbawiony ambicji właśnie, że brakuje im jaj, by zrobić jakieś konkretne kroki. Traktowanie Premier League jako zapadni i Championship jako windy błyskawicznie przestało się podobać, nawet jeśli takie lawirowanie zapewniało konkretne benefity. Przynajmniej wśród kibiców i ekspertów, bo zarząd wahał się do samego końca.

Ostatecznie postanowiono, że Farke zostanie zwolniony. To można było, mimo wszystko, zrozumieć. Norwich w każdym meczu odstawało od reszty stawki, grało wręcz skrajnie źle, a obrona popełniała te same błędy. Razi jednak decyzja, by Niemca nie powiadomić o planach wobec niego aż do zakończenia wspomnianego starcia z Brentford. Dwie godziny po pierwszym zwycięstwie w tym sezonie, Daniel Farke usłyszał, że został zwolniony. Przez ponad cztery lata spędzone na Carrow Road poprowadził Kanarki w 208 meczach.

Miliard w rozumie

Pewne zwolnienia można było jednak przewidzieć. Gdy tylko przypieczętowano przejęcie Newcastle United przez saudyjskich inwestorów, spodziewano się jednego – głowy Steve’a Bruce’a. Anglik, mimo że konsekwentnie zapewniał klubowi utrzymanie, nie był ulubieńcem kibiców i jest to bardzo eufemistyczne stwierdzenie.

Bruce był postrzegany jako relikt ery Mike’a Ashleya. Bezwzględnie oddany mu trener, którym właściciel udanie steruje. Faktycznie – Anglik ani razu nie narzekał na sytuację w klubie. Nie mówił o tym, co nie funkcjonuje, nie prosił o większą liczbę transferów, po prostu działał na tym, co miał. Taką postawę utożsamiano ze szkodliwą biernością, której na St. James Park każdy miał już dość.

Newcastle, kolejny z uśpionych gigantów, nie czynił żadnego kroku do przodu. Nie tylko nie walczył o europejskie puchary, ale miał wielkie problemy, by zająć miejsce w środku tabeli. Ponadto raził styl gry preferowany przez Bruce’a, który – podobnie jak sam trener – zaczął uchodzić za archaiczny. Gdy więc w końcu pojawiło się światełko w tunelu zapewnione przez pieniądze Saudyjczyków (i to dosłownie, całego państwa), odliczano dni do końca przygody Anglika w Newcastle i zapadano w mokre sny o jego następcy.

Ostatecznie Bruce’a pożegnano jeszcze w październiku 2021 roku. Opuścił klub po ponad dwóch latach, zapisując kartę 97 meczami u sterów The Magpies. W jego odejściu nie było jednak żalu spowodowanego samym zwolnieniem, lecz tym, jak zachowywali się wobec niego kibice: – Myślę, że to może być moja ostatnia praca… była bardzo, bardzo trudna. Nigdy naprawdę nie byłem tutaj chciany. Ciągle czytałem, że zawiodę, że jestem bezużyteczny, głupi, nieudolny taktycznie. Że jestem grubasem marnującym tylko miejsce, kapuścianą głową nie zdolną do niczego – mówił Bruce niedługo po zwolnieniu.

Sytuację skomplikował też fakt, że żaden z pierwszych kandydatów nowych właścicieli nie zgodził się na pracę w Newcastle. Najbardziej liczono na Unaia Emery’ego, lecz Hiszpan stwierdził, że nie przekonuje go ten projekt. Wobec tego postawiono na Eddiego Howe’a – kandydata ciekawego, ale będącego na innej półce niż większość nazwisk wymienianych w kontekście najbogatszego klubu świata.

Lepszy kandydat

Czy Tottenham w tabeli Premier League wygląda źle? No niekoniecznie. Jasne, Spurs daleko jest do bycia liderem, ale ewentualny wstyd przynosi tylko fakt bycia wyprzedzonym przez Wolverhampton i Brighton. Do miejsca gwarantującego udział w Lidze Mistrzów brakuje im sześciu punktów, do pierwszej piątki – czterech. Problemy zaczynają się wtedy, gdy obejrzymy jakikolwiek mecz Spurs. Dramat.

Nuno Espirito Santo nie był faworytem ani kibiców, ani zarządu. Jego praca w Wolverhampton była ceniona, ale ostatni sezon w wykonaniu Wilków stał pod znakiem rozczarowania. Zamiast ciągłego rozwoju był nagły regres, a drużyna oferowała mało atrakcyjny, mało skuteczny futbol. Dopiero trzynaste miejsce w tabeli – liczono na zdecydowanie więcej.

Dlatego ze sporym szokiem przyjęto nominację Nuno na pierwszego trenera Tottenhamu. Zaskoczenie brało się nie tylko z nieprzekonujących wyników Portugalczyka, ale też nazwisk innych szkoleniowców, którzy krążyli wokół Londynu. Mówiono przede wszystkim o Paulo Fonsece i Anotnio Conte – w obu wypadkach jednak nie wyszło. Pierwszy oferował – uwaga, hit – zbyt ofensywny styl gry. Drugi zaś nie dał się przekonać do wizji klubu, licząc na ofertę z nieco lepszego zespołu. Nuno był, w najlepszym wypadku, trzecim nazwiskiem na liście.

No i Tottenham grał tak, jakby prowadził ich gość, na którego zdecydowano się z braku laku. Po niezłym starcie, wygraniu nagrody dla menadżera miesiąca i objęciu pozycji lidera, Spurs zapadli się pod ziemię. Nie funkcjonowało nic.

Od sierpnia Nuno poprowadził ich w dwunastu meczach. Londyńczycy wygrali pięć z nich, notując przy tym wstydliwe porażki z Crystal Palace (0:3), Arsenalem (1:3), Chelsea (0:3) i Vitesse (0:1). Ostatnim meczem Portugalczyka było spotkanie z Manchesterem United – istna tragedia, zakończona pogromem Spurs aż 0:3. Ze starcia trenerów pod ścianą obronną ręką wyszedł Solskjaer, a Nuno został zwolniony po zaledwie 17 meczach. Za jego kilka miesięcy pracy nie podziękował żaden z podopiecznych.

Jednakże istnieje cień szansy, że zwolnienia by nie było, gdyby nie zmiana zdania Antonio Conte. Włoch okazał się chętny do pracy i kilka dni po rezygnacji z usług Espirito Santo objął stery w Londynie. Portugalczyk padł zatem ofiarą bardzo brutalnego systemu – nikt go nie chciał i nikt nie zamierzał pozwolić pracować dłużej niż to było konieczne.

Włodarze Tottenhamu wyszli z założenia, że skoro Antonio Conte jest wolny i chce objąć twój klub, to robisz wszystko, by tak się stało. Ciekawe, że na Old Trafford nikt nie pomyślał podobnie.

 

Po prostu Watford

Bywa i tak, że do zwolnienia dochodzi nawet wtedy, gdy zgadza się wszystko. Klub gra zgodnie ze swoimi możliwościami, trener dogaduje się z szatnią, trybuny mu kibicują. W teorii – idealne warunki. W Watfordzie – przepis na zwolnienie.

Nie ma bardziej pokracznego klubu w całej Premier League niż tegoroczny beniaminek. Nominacja Xisco Munoza na ich trenera była szokiem, w końcu Hiszpan nazwisko wyrabiał sobie w Gruzji. Ryzyko jednak popłaciło, bo klub dość niespodziewanie zdołał awansować do najwyższej klasy rozgrywkowej.

Po tym sukcesie tak pisaliśmy o pracy Munoza:

Jakimś cudem to się udało. Xisco wlał nową energię w zespół z Vicarage Road. Przejął klub na kilka dni przed starciem z Norwich City, liderem Championship. Działał bardzo szybko, podróżował prywatnymi odrzutowcami Pozzo. Wszystko po to, by wygrać z Kanarkami 1:0. Powiedzieć, że była to niespodzianka, to nie powiedzieć nic.

Xisco – fanatyk ustawienia 4-2-3-1, człowiek bardzo wesoły, komunikatywny, puszczający „Gladiatora” na odprawach przedmeczowych (serio) – zaraził swoim optymizmem nowych podopiecznych. Był jedynym, który nie miał nic do stracenia i w taki właśnie sposób grał jego Watford. Zdarzało się, że przegrali ze Swansea City i QPR mimo prowadzenia, zdarzało się, że rozbili Rotherham 4:1, zaś Bristol City wpakowali pięć bramek w 60 minut, kończąc strzelanie na sześciu, gdy w 90. minucie trafił w końcu Philip Zinckernagel. Jeśli bowiem na kogoś z nowego zaciągu liczono szczególnie mocno, to właśnie na Duńczyka, który przyszedł z rewelacyjnego Bodo/Glimt. W Anglii jednak rozczarowywał, ale przełamanie nastąpiło. Nic dziwnego, że przy boku Xisco. Tak jak były zastrzeżenia, co do pracy Ivicia jako psychologa, tak Hiszpan rozkochał w sobie całe Vicarage Road.

Idylli w Premier League nie było, bo i skład na to nie pozwalał. Udało się jednak zremisować z Newcastle United, pokonać Norwich City, a nade wszystko Everton. To i tak więcej niż zakładali niektórzy eksperci. Włodarzom Watfordu było jednak mało. Po tym jak Xisco został pokonany przez Marcelo Bielsę, Hiszpanowi podziękowano za współpracę. Był pierwszym zwolnionym trenerem w tym sezonie.

Pracował w Anglii niespełna rok, prowadząc klub w 36 meczach. Wygrał jednak aż 58,33% z nich. Żaden inny trener w historii Watfordu nie osiągnął lepszego wyniku. Nic więc dziwnego, że kilkanaście dni po zwolnieniu, Xisco dostał kolejną robotę – skusiła się na niego Huesca.

W Anglii jego obowiązki przejął Claudio Ranieri. Efektu nowej miotły nie odnotowano. Włoch wygrał co prawda z Evertonem (5:2!), ale pozostałe trzy mecze przegrał, a Watford spadł w tabeli w stosunku do miejsca, które zajmował Xisco.

***

W ciągu niespełna dwóch miesięcy swoją pracę straciło aż pięciu szkoleniowców Premier League. Liga, która w ostatnim czasie stawiała na spokojny, harmonijny rozwój, ponownie wrzuciła piąty bieg i zrzuca z siodła każdego, kto ma przynajmniej moment zawahania. No dobra, niemal każdego.

Niemniej, w angielskiej ekstraklasie pracuje obecnie 11 szkoleniowców ze stażem wykraczającą poza ramy jednego roku kalendarzowego (55%). To nie wygląda zbyt stabilnie, szczególnie w porównaniu do poprzednich wyników, prawda? To teraz spójrzmy na nasze poletko. W Ekstraklasie jest obecnie tylko sześciu gości, którym zapewniono jakikolwiek komfort pracy.

Czytaj także:

Fot.Newspix

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
5
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Anglia

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
5
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Komentarze

3 komentarze

Loading...