Teraz piłkarze Watfordu zapewnili sobie awans do angielskiej ekstraklasy, ale kiedy zaledwie rok temu spadali z Premier League, chyba tylko Elton John ronił łzę. Klub, którego był niegdyś właścicielem, zaczynał przypominać wrak. Celem Watfordu była tylko egzystencja, przeżycie kolejnego sezonu, bez względu na to, ilu trenerów straci i zyska robotę. Powrót do Championship stał się szansą na wyjaśnienie kilku spraw.
Zarejestruj się w Fuksiarz.pl i postaw na siebie!
Zaczęto więc od nowego szkoleniowca. Nigel Pearson został zwolniony, po tym jak nie udało mu się utrzymać klubu w ekstraklasie. Jego miejsce zajął niedoświadczony i anonimowy Vladimir Ivić. Jako piłkarz – cztery mecze w Borussii Monchengladbach, kilkadziesiąt w Grecji i Serbii. Jako trener – PAOK i Maccabi Tel Aviv, z którym co prawda sięgnął po dwa mistrzostwa Izraela, ale w Anglii robiło to małe wrażenie.
W przeciwieństwie do gry Watfordu na początku sezonu. Prowadzony przez niego zespół grał okropnie pod względem efektowności, ale wspaniale, jeśli idzie o efektywność. Mecz za meczem The Hornets dopisywali kolejne punkty do swojego ligowego dorobku, potwierdzając, że ich aspiracje sięgają Premier League. Styl polegający na graniu długiej lagi i heroicznej wręcz defensywie, tak mocno raził w oczy, że oślepieni tym rywale nie byli w stanie spadkowicza pokonać. W pierwszych piętnastu kolejkach ograły ich tylko Reading i Barnsley, oba – jakżeby inaczej – 0:1.
Listopad był dla Ivicia tak dobry, że dostał nawet nagrodę miesiąca. Trudno było mówić o niesprawiedliwości, wszak Watford na 15 możliwych punktów zdobył aż 11, rozbijając przy tym Preston North End 4:1. Wydawało się, że weszli wówczas na takie obroty, że naprawdę mogą wskoczyć, a następnie dotrwać do końca na pozycji gwarantującej bezpośredni awans. A potem Serb przegrał z Cardiff City, a 19 grudnia z Huddersfield Town, po czym został zwolniony.
Koszmary powróciły. Wystarczyło jedno większe potknięcie, by pogonić kolejnego szkoleniowca. Od 2015 roku Watford – licząc Ivicia – zatrudniał ośmiu różnych trenerów plus Haydena Mullinsa w roli tymczasowego. I o ile w kilku wypadkach było tak uzasadnione, tak Slavisa Jokanović poleciał zaraz po awansie. Javi Gracia mimo awansu do finału Pucharu Anglii. Ivić zaś został zwolniony chwilę po tym, jak wybrano go najlepszym trenerem w Championship, a jego klub zajmował wysokie piąte miejsce, oczywiście cały czas zachowując duże szanse na awans.
Było to osiągnięcie o tyle znaczące, że Watford właściwie nie dokonał spektakularnych transferów.
Zgarnij CASHBACK do 500 pln BEZ OBROTU w Fuksiarz.pl!
Oszczędności pomogły Watford wrócić do Premier League
O ile w gabinetach wciąż panował chaos, o tyle w szatni rozpętało się prawdziwe pandemonium. Wiele klubów spadających z angielskiej ekstraklasy jest zmuszonych do tego, by delikatnie przewietrzyć szatnię. Dzieje się tak nawet mimo obecności tak zwanego „spadochronowego”, które pozwala przyzwyczaić się do nowszych, skromniejszych realiów. Watford jednak wziął sobie cięcie kosztów bardzo mocno do serca. Bardzo, bardzo, bardzo mocno.
Za kilkadziesiąt milionów sprzedali Doucoure do Evertonu. Za kilkanaście puścili Estupinana do Villarreal, zaś Luis Suarez (nie, nie ten) poszedł do partnerskiej Granady, zasilając kiesę Watfordu o blisko dziesięć milionów funtów. Na tym nie koniec, bo wkrótce Vicarage Road opuścili Roberto Pereyra, Jose Holebas, Adrian Mariappa, Daryl Janmaat, Gerard Deulofeu, Etienne Capoue, Gomes, Danny Welbeck, później zaś Craig Dawson. Wszyscy mieli mniejszy lub większy udział w egzystencji Watfordu na poziomie Premier League. Uznano jednak, że nie da się z nimi wywalczyć rychłego powrotu do elity. Jakby tego było mało, Watford opuściło kilkunastu zawodników, z którymi po prostu rozwiązano kontrakt. Przeorganizowano zespół o 180 stopni, w czym pomogły pozyskane środki.
Do klubu zaczęły ściągać tabuny młodych zawodników. Niektórzy mieli naprawdę mocne nazwiska, wszak drugi zespół wzmocnił Maurizio Pochettino oraz Mitchel Bergkamp. Przede wszystkim jednak dogadano się z Udinese. Włoski klub – podobnie jak wspomniana Granada i Watford właśnie – należą do tego samego właściciela, Gino Pozzo. Wymiany zawodników między tą trójką są czymś, co zdarza się właściwie w każdym okienku. Tym razem najlepiej wyszli na tym Anglicy.
Na Vicarage Road – prosto z Serie A – trafił Stipe Perica, a przede wszystkim Francisco Sierralta i William Troost-Ekong, dzięki którym udało się przekształcić defensywę, niezbyt dobrze funkcjonującą w Premier League. Wkrótce później dołączył do nich Jeremy Ngakia z WHU i wszystko stało się relatywnie jasne. Ostatnim z najczęściej wykorzystywanej czwórki stał się Ben Wilmot. Chociaż wydawało się to niemożliwe, udało im się nie tylko zastąpić piłkarzy, którzy grali tutaj wcześniej (płakano przede wszystkim za Dawsonem), a nawet stanowić pewnego rodzaju usprawnienie. Radę dał nawet Austriak Bachmann, który zastąpił kontuzjowanego Bena Fostera.
Na ten moment The Hornets dysponują najlepszą defensywą w Championship. Wyprzedzają nawet Norwich City, które wcześniej niż Watford zapewniło sobie powrót do elity.
To ciekawe, jak podobnie pod względem transferów zachowały się oba te kluby. Niby straciły kilku graczy z poprzedniego sezonu, gdzie trafiły się prominentne nazwiska, ale udało im się przede wszystkim utrzymać największe gwiazdy. W Norwich City – Teemo Pukkiego, Todda Cantwella i Emiego Buendię. W Watfordzie – Willa Hughesa i Ismailę Sarra, o którego walczył Liverpool.
Tylko z tymi trenerami Watford pozostaje jedyny w swoim rodzaju.
Podpatrzone w Gruzji, by Watford rosło w siłę, a piłkarzom grało się lepiej
Pożegnanie się z Iviciem zostało przyjęte bardzo chłodno. Jak bumerang wróciły słowa Troya Deeneya – kapitan drużyny i antyfan Serba – otwarcie skrytykował zarząd. Powiedział, że gdyby był trenerem, nigdy nie przyjąłby roboty na Vicarage Road, bo chwilę później byłby już bezrobotny.
Faktycznie, Watford przez lata pracował na swoją złą markę. Stał się trenerską czarną dziurą, która pochłaniała i wyrzucała na brzeg w nienajlepszym stanie. Mało było śmiałków, którzy chcieli do niej wejść. No chyba, że prowadzisz zespół w lidze gruzińskiej. Wtedy Championship brzmi jak spełnienie marzeń.
Xisco Munoz – w przeciwieństwie do Vladimira Ivicia – był nieco bardziej rozpoznawalnym piłkarzem. A to Valencia, a to Betis, a to Levante. W Dinamo Tibilisi był zaś prawdziwą gwiazdą i chyba tylko dlatego dostał tam robotę jako szkoleniowiec. Szło mu świetnie, ale dalej – była to tylko Gruzja, a w dodatku jeden z najlepszych tamtejszych zespołów. A jednak jakimś cudem zarząd Watfordu usłyszał o gościu, którego trenerskie poczynania śledził chyba jedynie Rafa Benitez. Dawny skrzydłowy był podopiecznym Hiszpana w Valencii, z którą sięgnęli nawet po mistrzostwo Hiszpanii.
Trzeba tutaj zaznaczyć, że ta przygoda z trenerką była bowiem stosunkowo krótka. Najpierw Xisco pracował jako asystent, potem wyjechał, później znowu wrócił, aż koniec końców dostał ekipę pod swoje władanie na kilka kolejek przed końcem. Było, nie było – sięgnął ze swoim Dinamo Tibilisi po mistrzostwo Gruzji i dał się poznać jako fan ofensywnej piłki. Kompletne przeciwieństwo tego, co oferował Vladimir Ivić. Wybór bardzo w stylu Watfordu – anonimowy szkoleniowiec, zupełnie inny niż wcześniejszy, ryzyko wywrócenia się i stłuczenia tyłka bardzo duże.
No nie tym razem.
Jakimś cudem to się udało. Xisco wlał nową energię w zespół z Vicarage Road. Przejął klub na kilka dni przed starciem z Norwich City, liderem Championship. Działał bardzo szybko, podróżował prywatnymi odrzutowcami Pozzo. Wszystko po to, by wygrać z Kanarkami 1:0. Powiedzieć, że była to niespodzianka, to nie powiedzieć nic.
Xisco – fanatyk ustawienia 4-2-3-1, człowiek bardzo wesoły, komunikatywny, puszczający „Gladiatora” na odprawach przedmeczowych (serio) – zaraził swoim optymizmem nowych podopiecznych. Był jedynym, który nie miał nic do stracenia i w taki właśnie sposób grał jego Watford. Zdarzało się, że przegrali ze Swansea City i QPR mimo prowadzenia, zdarzało się, że rozbili Rotherham 4:1, zaś Bristol City wpakowali pięć bramek w 60 minut, kończąc strzelanie na sześciu, gdy w 90. minucie trafił w końcu Philip Zinckernagel. Jeśli bowiem na kogoś z nowego zaciągu liczono szczególnie mocno, to właśnie na Duńczyka, który przyszedł z rewelacyjnego Bodo/Glimt. W Anglii jednak rozczarowywał, ale przełamanie nastąpiło. Nic dziwnego, że przy boku Xisco. Tak jak były zastrzeżenia, co do pracy Ivicia jako psychologa, tak Hiszpan rozkochał w sobie całe Vicarage Road.
Załóż konto w Fuksiarz.pl i sprawdź ofertę zakładów!
Karuzela wciąż się kręci
Nie można oczywiście nikomu zagwarantować, że Xisco swoją robotę utrzyma. Nie takie historie Watford już przeżywał. Zapalenie się czerwonej lampki w momencie awansu byłoby w wypadku tego klubu rzeczą zupełnie „normalną”. Tym razem jednak szkoleniowiec ma przy swoim boku niemal całą szatnię, a kolejny otwarcie ran – świeżo po powrocie do Premier League – mogłoby przelać szalę goryczy.
Póki co jednak nikt o tym specjalnie nie myśli. Xisco napisał piękną historię, sprawiając, że Watford pierwszy raz w historii zdołał wrócić do elity od razu po spadku. Jest także czwartym Hiszpanem w historii, który przebił się przez Championship do angielskiej ekstraklasy. Wcześniej udało się to między innymi Rafaelowi Benitezowi. Historia w tym wypadku może nie zatoczyła koła, ale spotkała się w zaskakująco miłym punkcie.
Pytanie, jak Watford poradzi sobie w Premier League w pierwszych miesiącach i jak rozegra okienko transferowe. Na zapleczu się udało, ale półkę wyżej zajeżdżanie Sarra i Kena Semy, może po prostu nie przejść. Tym bardziej, że po tego pierwszego znowu ustawi się sznurek chętnych.
Jedno jest jednak pewne – jakikolwiek by nie był wynik baraży – The Hornets będą najbardziej nieprzewidywalnym z beniaminków. Tam karuzela nie zwalnia nawet na moment, kręci się przez 365 dni w roku. Nie zawsze jednak jest wesołym miasteczkiem.
Fot.Newspix