Reklama

Lucha libre, czyli sportowe dziedzictwo Meksyku

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

07 listopada 2021, 12:48 • 17 min czytania 7 komentarzy

To jeden z narodowych sportów Meksyku, choć zapewne znajdzie się wiele głosów, które nie nazwałyby go w ogóle sportem. Wszystko dlatego, że najbardziej kojarzy się z amerykańskim wrestlingiem, a oba światy przenikają się właściwie od początku swojej historii. Jednak dla samych Meksykanów jest nawet czymś więcej. To seria niesamowitych opowieści o postaciach, których wzloty i upadki z zapartym tchem śledzi cały kraj. Jest tak zakorzeniony w świadomości społeczeństwa, że stolica Meksyk w 2018 roku nadała mu status niematerialnego dziedzictwa kulturowego. Poznajcie lucha libre – jedną z najefektowniejszych odmian zapasów na świecie.

Lucha libre, czyli sportowe dziedzictwo Meksyku

Superbohaterowie na żywo

Zaznaczmy to na wstępie – lucha libre to nie jest rozrywka zarezerwowana dla elit, ale też nie taki jest jej cel. Luchadorzy to bohaterowie stworzeni dla zwykłych ludzi. Swoimi walkami opowiadają historie i poruszają problemy, z którymi przeciętny widz może – ale nie musi – zetknąć się na co dzień. Organizowane w Meksyku gale stanowią element kultury masowej, mającej zaangażować całe rzesze fanów. Opowieści te z reguły są proste w swojej konstrukcji. Motywy opierają się głównie na walce dobra ze złem, ale są w nich również wątki miłości, zdrady, zemsty czy nawet ingerencji sił nadprzyrodzonych.

Bijatyka jako rozwiązanie problemu (lub popchnięcie wątku postaci do przodu), dobro i zło, w miarę nieskomplikowane wątki. W dodatku wszystko jest starannie wyreżyserowane i odgrywane przez zamaskowanych gości w kolorowych strojach. To mimowolnie kojarzy się z produkcjami o superbohaterach. I rzeczywiście, luchadorzy są traktowani w Meksyku niczym postaci z filmów i komiksów. Zresztą z czasem zaznaczyli swoją obecność również w tamtych środkach przekazu.

-W Meksyku nie mamy superbohaterów, mamy lucha libre, a luchadores to meksykański Marvel. Lucha libre to Marvel w Meksyku. W tym wszechświecie są dobrzy i źli ludzie z fabułami, które dzieją się na ringu – twierdzi Dorian Roldan, właściciel Asistencia Asesoría y Administración (AAA), jednej z największych federacji lucha libre kraju Azteków.

Reklama

W tym kontekście wcale nie dziwimy się, że Meksykanie od kilkudziesięciu lat pasjonują się takim widowiskiem. Kończąc już porównanie do fikcyjnych postaci – kiedy idziemy do kina na kolejny film z uniwersum Marvela, nie przeszkadza nam to, że fabuła wielu z nich jest prosta i dość przewidywalna. Kupujemy popcorn i czekamy na dobrą rozrywkę. To samo otrzymują fani lucha libre. Z jedną różnicą, świadczącą na korzyść oglądania zapaśniczych popisów. Ich idole są realni – można ich dotknąć, porozmawiać z nimi, czy zrobić sobie zdjęcie.

Poborca podatkowy z żyłką do interesów

Początek lucha libre datuje się na drugą połowę XIX wieku. Wówczas tereny obecnego Meksyku przemierzały grupy cyrkowe, a wiele z nich posiadało w swoich szeregach siłaczy. Ci często byli reklamowani wśród lokalnej społeczności jako najsilniejsi ludzie kraju lub kontynentu, z którego pochodzą. Jako dowód często pokazywano ryciny, na których rzeczony siłacz powalał niedźwiedzia, siłował się z bykiem czy ujarzmiał inne zwierzę, które normalnego człowieka rozszarpałoby na strzępy. Tak się wtedy robiło marketing – tubylcy nijak nie mogli zweryfikować prawdziwości tych historii. Poza jednym sposobem – pewni siebie mistrzowie często wyzywali lokalnych śmiałków do sprawdzenia się z nimi głównie w zapasach. Sporą rolę w promocji tego sportu odegrali również przebywający wówczas w Meksyku Francuzi. Ich żołnierze często uprawiali zapasy – oczywiście w wersji klasycznej. A przy okazji popularyzowali je wśród miejscowych.

Za dziadka lucha libre uznaje się Enrique Ugartechea, zwanego wówczas najsilniejszym człowiekiem w Meksyku. Enrique, zainspirowany wzorcami zza granicy, organizował tournée w których dawał pokaz swoich umiejętności. W ten sposób nawiązał współpracę z Albertem Spaldingiem – założycielem firmy produkującej sprzęt sportowy, która dziś jest znana głównie z parkietów NBA, będąc stałym dostawcą piłek, którymi rozgrywane są mecze w najlepszej koszykarskiej lidze świata. Ugartechei sławę przyniósł pojedynek z Cosimo Molino – włoskim siłaczem, zwanym wówczas Romulusem. Ponadto Meksykanin został zaproszony przez Spaldinga na wystawę światową do St. Louis oraz organizowane w tym samym miejscu i czasie igrzyska olimpijskie.

Dodajmy, że wystawa światowa była wtedy wydarzeniem cieszącym się znacznie większą popularnością, niż turniej olimpijski. Jedną z jej atrakcji były zapasy, które określano jako profesjonalne. Enrique brał w nich udział jako jeden z sędziów. W końcu, znajdując się u schyłku kariery, Ugartechea otworzył pierwszą w Meksyku szkołę zapaśniczą.

To wszystko zbiegło się w czasie z rosnącą popularnością kina oraz sportu jako rozrywki masowej. W Stanach Zjednoczonych organizowano coraz więcej zawodów zapasów nieolimpijskich, a na srebrny ekran trafił film Zamaskowany zapaśnik, w którym tytułową rolę zagrał Francis X. Bushman, jedna z największych gwiazd niemego kina. Z kolei na samych zawodach pojawił się The Masked Marvel – pierwszy zapaśnik, który wywoływał zainteresowanie tym, że długo nie ujawniał swojej tożsamości. Za jego przykładem poszli kolejni naśladowcy. Jednym z nich był Gus Pappas – grecki emigrant, który pod koniec swojej kariery osiadł w El Paso, zatem zaraz przy granicy z Meksykiem.

To właśnie tam zobaczył go w akcji Salvador Lutteroth – były wojskowy, który walczył w czasie meksykańskiej rewolucji, zaś później został poborcą podatkowym. Nie interesował się sportem, a już tym bardziej zapasami. Ale wyczuł interes w pokazie Pappasa, który łączył ze sobą elementy sportu oraz show. Pomyślał, że skoro tego rodzaju rozrywka sprzedaje się w skali lokalnej, to dlaczego nie przenieść jej na cały Meksyk? Znalazł inwestora w osobie Franciso Ahumady, którego przekonał do swojej wizji, sam również włożył w projekt własne pieniądze. W ten sposób w 1933 roku powstała Empresa Mexicana de Lucha Libre. I choć z czasem EMLL zmieniła nazwę na Consejo Mundial de Lucha Libre, to do dziś jest najstarszą nieprzerwanie funkcjonującą organizacją wrestlingu na świecie.

Reklama

Od baraku do katedry

Nowopowstała EMLL przeniosła się do stolicy kraju, gdzie organizatorzy poszukiwali odpowiedniego miejsca do pokazania swoich gal. Padło na Arena Nacional – miejsce kultowe dla meksykańskiego boksu. I właśnie z tego powodu Lutteroth usłyszał wyraźny sprzeciw promotorów bokserskich. Dla nich przebierańcy w maskach byli tylko ciekawostką, niegodną dostąpienia zaszczytu występowania w najważniejszej hali w kraju. EMLL musiała zadowolić się Areną Modelo, która wówczas była opuszczoną ruderą.

Jakież było ich zaskoczenie, kiedy każda kolejna gala okazywała się ogromnym sukcesem, a mecz z okazji pierwszej rocznicy działalności organizacji przyciągnął pięć tysięcy kibiców.

Na moment zatrzymajmy się przy tej gali. Ci, którzy wtedy znaleźli się na widowni, mogli później mówić, że byli świadkami historycznego wydarzenia. Oto na scenę wkroczył La Maravilla Enmascarada – pierwszy wrestler w historii organizacji, który skrywał tożsamość pod maską. Tak naprawdę był to Cyclone Mackey – zapaśnik, który już występował na poprzednich galach. Lecz przed eventem nawiązał współpracę z Antonio Martinezem – szewcem, którego poprosił o wykonanie specjalnych butów oraz skórzanej, zapinanej maski, uniemożliwiającej przeciwnikowi jej łatwe zdjęcie podczas walki.

Pomysł okazał się strzałem w sam środek tarczy. Występujący pod nieznaną tożsamością Mackey zelektryzował publiczność do tego stopnia, że później w ślad za nim poszli inni zapaśnicy. Dziś maski stanowią symbol i jeden z najbardziej charakterystycznych elementów lucha libre. Co ciekawe, choć obecnie każdy może zaopatrzyć się w maskę w każdym markecie, to sklep Martineza dalej istnieje i ma się świetnie, obsługując blisko dwustu pięćdziesięciu luchadorów. Choć oczywiście od dawna jest prowadzony przez syna don Antonio.

Już dziesięć lat po swoim debiucie federacja miała nowy dom – Arena Coliseo – mogącą pomieścić ponad osiem tysięcy fanów. Była to pierwsza hala zbudowana z myślą o lucha libre, choć Lutterothowi dopisało przy tym szczęście. Wcześniej wygrał on w meksykańskiej loterii narodowej równowartość 40 000 dolarów. Uwzględniając inflację, dziś dawałoby to grubo ponad 600 000 zielonych.

Model biznesowy Salvadora był stosunkowo prosty. Na początku, kiedy meksykańskie zapasy jeszcze raczkowały, korzystał z amerykańskich zawodników. Lecz w międzyczasie jeździł do mniejszych promotorów, oferując im układ. EMLL dawała swoją markę oraz kilku wrestlerów na prowincjonalną galę, lecz w zamian uzyskiwała dostęp do lokalnych zapaśników. W ten sposób lucha libre zdobywało coraz większą popularność na prowincjach, a dla głównej organizacji szybko utworzyła się siatka zdolna wyławiać największe talenty i wysyłać je do stolicy.

Biznes rozkwitł do tego stopnia, że w 1956 roku, dwadzieścia trzy lata od powstania EMLL, lucha libre dorobiło się hali z prawdziwego zdarzenia. Istniejąca do dziś Arena Mexico może pomieścić 16 500 tysiąca kibiców i jest nazywana katedrą lucha libre. Oczywiście, przez tyle lat zdołała przejść liczne renowacje, jednak to na niej niezmiennie organizowane są najważniejsze wydarzenia, związane z meksykańskimi zapasami.

Dobry, zły i… Trump

Przez lata istnienia lucha libre przewinęło się dziesiątki gwiazd, które w Meksyku są traktowane z niezwykłą estymą. Jednak zacznijmy od podstaw. Skoro są zawodnicy wcielający się w dobre i złe charaktery, to ktoś musi tworzyć obie grupy. Pierwsza z nich nazywana jest technicos. Należą do niej luchadorzy walczący zgodnie z zasadami panującymi na ringu. Charakteryzują się niezwykłą szybkością wykonywanych ruchów i skomplikowanymi kombinacjami ataków, do czego wykorzystują liny czy narożniki ringu. To styl, w którym efektowność jest nie mniej ważna od efektywności. Akrobatyczne techniki, salta i skoki na przeciwników sprawiają, że oglądanie technicos w akcji staje się dosłownie rozrywką wysokich lotów, bo ci tak dużo czasu spędzają w powietrzu. Przykładem takiego luchadora jest Rey Mysterio. Gwiazda WWE zaczynała swoją karierę w Meksyku i to stamtąd wziął się jej unikatowy styl.

Nie znaczy to jednak, że żywot technico to sielanka. Tacy zawodnicy powinni dawać przykład również poza ringiem. Zatem jeżeli cały obolały chcesz wrócić do domu po walce, ale przed wyjściem czeka na ciebie rzesza kibiców, nie masz wyboru. Przecież dobry bohater nie zawiódłby swoich fanów i przez kilka godzin rozdawał autografy i pozował do zdjęć, prawda?

Po drugiej stronie barykady znajdują się rudos. Ci z kolei są zapaśnikami, którzy nie uznają praktycznie żadnych zasad i zrobią wszystko co w ich mocy, by pokonać swojego przeciwnika. Typowi przedstawiciele tej grupy nie są aż tak widowiskowi, jak technicos, polegając raczej na swojej brutalnej sile. No i sztuczki – tych w arsenale złych wojowników nie brakuje. W przypadku niepowodzenia, często przywołują swoich kolegów tak, by walczyć dwóch na jednego. Często używają też przedmiotów, które normalnie są zakazane. W ruch idzie wszystko co tylko jest pod ręką – na czele z kultowymi we wrestlingu krzesłami. Ale używają również świetlówek, drutów kolczastych, pasów czy desek. Jeżeli dla wielu z was wrestling to bardziej teatr niż sport, to w lucha libre aktorzy odgrywają jedną z najboleśniejszych sztuk na świecie.

Lecz przede wszystkim złoczyńcy mają jeden, nadrzędny cel – doprowadzić publiczność do wściekłości. Z psychologicznego punktu widzenia, ich rola jest znacznie trudniejsza od technicos. Nawet jeżeli potraktujemy walkę niczym przedstawienie, to nie jest łatwo wychodzić do ringu przy akompaniamencie szesnastu tysięcy gwizdów, a schodzić oblany napojami i ubabrany jedzeniem nadlatującym z trybun.

Oczywiście, jak w każdej telenoweli tak i tutaj strony konfliktu mogą się wielokrotnie zmieniać – wszystko jest kwestią scenariusza. Lecz pewne archetypy postaci są niezmienne, gdyż stanowią uosobienie problemów meksykańskiego społeczeństwa. I ku uciesze gawiedzi, luchadorzy, którzy się w nie wcielają, zwykle schodzą z ringu pokonani. W końcu jaki widok bardziej może cieszyć człowieka, niż diler narkotyków czy skorumpowany polityk, którym lokalny heros zamiata ring?

Antybohaterowie mogą też reprezentować inne, bardziej uniwersalne motywy, budzące negatywne skojarzenia. Jak chociażby śmierć, demony czy postaci nawiązujące do popularnych horrorów. Ale w kwestii tworzenia rudos zawodnicy jak i same organizacje są naprawdę kreatywne. Kiedy w 2016 roku Donald Trump wygrał wybory prezydenckie w USA, Sam Polinsky – jeden z zagranicznych zapaśników, związanych z CMLL umową krótkoterminową – złożył propozycję federacji, by zmienić wizerunek swojej postaci. Od tej pory Sam Adonis – bo tak nazywa się jego postać – stał się stereotypowym zwolennikiem nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Na organizowane gale wkraczał wymachując ogromną flagą USA, na której znajdowała się twarz Trumpa, fałszując przy tym amerykański hymn. Oczywiście, za każdym razem głośno wykrzykiwał również co myśli o meksykańskich imigrantach, którzy niszczą jego piękną ojczyznę, którą nowy lider ponownie zrobi „great again”. Kreacja odniosła gigantyczny sukces, a zapaśnik stał się jedną z najbardziej znienawidzonych postaci nie tyle w świecie lucha libre, co ogólnie w Meksyku.

Dodajmy, że publiczność – choć jest żywo zaangażowana w show – potrafi rozdzielić charakteryzację od zapaśnika, który wciela ją w życie. Pomimo tego, że podczas występów Adonisa panowała atmosfera nienawiści, po galach ci sami ludzie którzy obrzucali go piwem, robili sobie zdjęcia z zawodnikiem, gratulując fajnego występu.

 – Zapaśnicy nie mają wystarczającego uznania za to, że są mistrzami ludzkiej psychologii. Wiem, jak zabrać ludzi na emocjonalny rollercoaster. Mogę wpędzić ludzi w szaleństwo i kontrolować ich tak, jak chcę. Kryje się za tym artystyczna duma – stwierdził Polinsky w jednym z wywiadów.

Chyba nie musimy już nikogo dalej przekonywać, że Meksykanie mają bardzo bujną wyobraźnię w kwestii tworzenia czarnych charakterów. Ale czasami to szło trochę za daleko. Na przykład na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych jednym z popularniejszych wrestlerów był Ignacio Gomez Ruiz. Wcielał się on w postać zwaną… El Nazi i występował w czarnym kostiumie ze swastyką wyszytą na klacie. Co ciekawe, wcale nie był typowym rudo do bicia – nawet dwa razy zdobył mistrzowski pas.

Maski, włosy i karły

Rzecz jasna, lucha libre nie zrobiłaby furory przedstawiając wyłącznie postaci, którym życzy się jak najgorzej. Cała masa luchadorów to ludzie wręcz uwielbiani za charakterystykę swoich postaci. W chwili obecnej to ona bardziej definiuje sympatię wobec zawodników, niż podział na złych i dobrych. Ale o co oni w ogóle walczą?

Kategorii bijatyk jest kilka. Jedna z najbardziej charakterystycznych, to walka maska kontra maska. Przegrany traci swoje nakrycie twarzy, które stanowi jego największy atrybut. Musi ujawnić swoją tożsamość. To przełomowe wydarzenie w życiu każdego luchadora. Utrata maski jest porównywalna z największą hańbą, a przeciwnik który ją przywłaszczył staje się największym wrogiem pokonanego. Lecz często luchadorzy na szali stawiają swoje… włosy. W przypadku porażki zawodnik musi je ogolić na znak upokorzenia. Ta reguła obejmuje też kobiety, których pojedynki również są organizowane w Meksyku.

Oczywiście są walki o pasy, lecz tak naprawdę tytuły w lucha libre nie są najważniejsze. One istnieją, i zarówno CMLL jak i AAA – druga największa federacja lucha libre, powstała po rozłamie w CMLL – posiadają swoje tytuły w różnych kategoriach wagowych. Lecz pojedynki o maskę czy włosy są na tyle prestiżowe, że mistrzowie w zamian za możliwość upokorzenia rywala nie raz stawiają swój tytuł. Choć słowo pojedynek nie jest tu odpowiednie. Rzadko kiedy zdarza się, by dwóch zawodników, którzy rozpoczęli bijatykę, kończyli ją bez udziału osób trzecich.

A skoro jesteśmy przy osobach trzecich, to istnieją również pojedynki drużynowe, które w porównaniu do amerykańskiej wersji wrestlingu wyróżnia jedna zasada. W Stanach zapaśnik, który chce zostać zastąpiony przez kolegę, musi go oznaczyć – na przykład przybijając mu piątkę. W meksykańskiej wersji nie ma takiej potrzeby, co pozwala stworzyć o wiele barwniejsze kombinacje uderzeń.

Wspomnieliśmy już o kategoriach wagowych. Tych jest aż dziesięć, przy czym im cięższa, tym bardziej prestiżowa. Lecz niższe wagi spełniają ważną funkcję – wielu zawodników zdecyduje się poświęcić lucha libre już we wczesnych latach swojego życia. Na przykład Rey Mysterio Jr, najbardziej rozpoznawalny luchador w historii, zadebiutował na ringu w wieku zaledwie czternastu lat. Niższe wagi są zwykle poligonem doświadczalnym dla adeptów lucha libre. Z czasem, gdy nabiorą tężyzny fizycznej, będą mogli rywalizować w najbardziej prestiżowych kategoriach.

Lecz poza tym istnieją dwie inne kategorie, w których ograniczenia dotyczą wzrostu. Są to Mini-Estrella oraz Micro-Estrella. Osoby niskorosłe były obecne w lucha libre już od lat siedemdziesiątych. Lecz wtedy ich mecze były traktowane jako swoisty bonus, dodatkowa atrakcja. Oczywiście, zawodnikom nie brakowało przy tym kreatywności – na przykład jeden z nich występował w kostiumie, którego inspiracją był robot R2-D2.

Osoby o niskim wzroście posiadają własną dywizję od początku lat dziewięćdziesiątych, przy czym wówczas zwykle biły się tam maskotki lub odpowiedniki pełnowymiarowych luchadorów. Lecz obecnie zawodnicy tam walczący są tak samo popularni jak ci o nieco wyższym wzroście. Tu mała uwaga – Mini-Estrella została stworzona z myślą o zawodnikach głównie dotkniętych karłowatością, ale nie tylko takich. Maksymalny dopuszczalny wzrost to 159 centymetrów. Zaś w 2017 roku CMLL postanowiła utworzyć dywizję Micro, i ta jest już przeznaczona wyłącznie dla osób niskorosłych.

Wszystko zostaje w rodzinie

A jak w ogóle zostać luchadorem? To proste, wystarczy zapisać się do jednej z wielu szkół lucha libre. Tam śmiałkowie uczą się podstaw „udawanych” zapasów. Piszemy to w cudzysłowie, bo chociaż wynik większości walk kończy się zgodnie z wcześniej ustalonym scenariuszem, to ból spowodowany ciągłym lądowaniem na deskach ringu (lub poza nimi) z wysokości kilku metrów jest jak najbardziej prawdziwy. Każdego ciosu trzeba się nauczyć i wyrobić odpowiedni styl tak, żeby nie zrobić krzywdy zarówno sobie jak i przeciwnikowi.

Ale przede wszystkim, początkujący luchador musi mieć na siebie pomysł. Stanowić odpowiednie połączenie zarówno umiejętności technicznych jak i charyzmy. Być dobrze stworzoną postacią, która wywoła emocje wśród kibiców – pozytywne lub negatywne.

Niektórzy zawodnicy mają nieco łatwiejszą drogę do kariery. Lucha libre oficjalnie istnieje od prawie dziewięćdziesięciu lat. Przez ten czas wykreowała multum postaci, które dziś w Meksyku są uważane za kultowe. Ale to wystarczająco dużo czasu, by stworzyć wręcz całe familie zajmujące się zapasami.

Największą ikoną tego sportu został niejaki Rodolfo Guzman Huerta, który przybrał przydomek El Santo, czyli Święty. Samo przezwisko było przeciwnością charakteru jego postaci, gdyż należał do grupy rudos. Z zadań czarnego charakteru wywiązywał się perfekcyjnie, swoimi nieczystymi zagraniami doprowadzając publiczność do szału.

Wszystko zmieniło się w 1946 roku, kiedy National Wrestling Alliance (NWA) postanowiła zorganizować turniej o swój pas mistrzowski, uznawany wtedy za równoznaczny z tytułem mistrza świata. Broniący barw Meksyku El Santo pokonał w nim wielu renomowanych wrestlerów zza granicy. Od tego momentu luchador stał się ulubieńcem publiczności i pierwszym zapaśnikiem, którego sława wykroczyła poza uprawianą dyscyplinę. Cały kraj zakochał się w jego charakterystycznej srebrnej masce, której nigdy nie stracił w walce.

Rodolfo Guzman w Meksyku był pierwszym superbohaterem z prawdziwego zdarzenia. Seria komiksów z jego postacią była wydawana przez trzydzieści pięć lat. Sam zagrał w ponad pięćdziesięciu filmach. I choć żadna z tych produkcji nie mogłaby aspirować do statuetki Oscara, to postać El Santo skutecznie zapełniała sale kinowe. Stał się ikoną popkultury, a swoją maskę publicznie zdjął tylko raz. Uczynił to już po zapaśniczej karierze, w 1984 roku. Dwa tygodnie później dostał zawału serca, po którym zmarł. Idola pochowano w masce, a żegnało go dziesięć tysięcy osób.

Największy luchador w historii doczekał się aż dziesięciorga dzieci. Ale spośród ich wszystkich najbardziej interesuje nas najmłodszy syn, Jorge, który postanowił pójść w ślady ojca. W ringu zadebiutował na krótko przed jego śmiercią i wkrótce przybrał przydomek El Hijo del Santo – Syn Świętego. Posługiwał się on również takim samym strojem jak ojciec. Nosił srebrne spodnie oraz maskę tego samego koloru, której wzór jest zastrzeżony. To ważne o tyle, że w lucha libre zaangażowana jest praktycznie cała rodzina Guzmanów. I tak bratanek El Hijo del Santo przybrał imię El Nieto del Santo – Wnuk Świętego. Na to syn nie wyraził zgody, chcąc zachować ten tytuł dla swojego własnego potomka. Zatem w świecie lucha libre telenowela rozgrywa się nie tylko na ringu.

Rodzina El Santo jest jedną z największych i najpopularniejszych, ale nie takich familii w świecie meksykańskich zapasów jest multum. Swojego „syna” doczekał się również jeden z największych przeciwników (a później sojuszników) Świętego – Blue Demon. L.A. Park, który występował w charakterystycznym, czarnym stroju z namalowanym szkieletem, ma dwóch następców. Pomiędzy linami fruwał też jego brat oraz trzech wujków. Rey Mysterio Junior również jest trenowany przez członka rodziny – Reya Mysterio Seniora, który jest jego wujkiem. Tego rodzaju koneksje tylko zagęszczają odpowiadane na ringach historie konfliktów pomiędzy poszczególnymi zapaśnikami, które ciągną się od pokoleń.

Czy to jeszcze jest sport?

Gdybyście zadali to pytanie w Meksyku, odpowiedź byłaby tylko jedna – oczywiście, że to jest sport. Lecz nad Wisłą do wrestlingu jako sportu podchodzi się ze sporym dystansem. Główny argument przeciwników to udawane walki, markowane ciosy i przede wszystkim wynik starcia znany zawodnikom jeszcze przed jego rozpoczęciem. Tylko czy to aby na pewno słuszny tok rozumowania?

Sięgnijmy do litery prawa w celu ustalenia, czy taki rodzaj zapasów w ogóle spełnia definicję sportu. Okazuje się, że tak, o czym mówi już artykuł 2. Ustawy o sporcie:

Art. 2. 1. Sportem są wszelkie formy aktywności fizycznej, które przez uczestnictwo doraźne lub zorganizowane wpływają na wypracowanie lub poprawienie kondycji fizycznej i psychicznej, rozwój stosunków społecznych lub osiągnięcie wyników sportowych na wszelkich poziomach

Wobec tego teatralność i udawane ciosy nie mają nic do rzeczy. Luchadorzy muszą ostro zasuwać na treningach, szkolić się technicznie i poprawiać swoje aspekty fizyczne. Zatem lucha libre – tak jak wrestling – spełnia założenia sportu również w naszym kraju. Co z tego, że niektóre ciosy są markowane, skoro prawdziwy jest ból zawodników, którzy z impetem uderzają całym ciałem o ring? Realna jest krew, która nie raz pojawia się podczas meczów. Tak jak kontuzje powstałe w efekcie dziesiątek godzin na treningach.

To w zasadzie zamyka dyskusję, ale pochylmy się nad być może najważniejszym argumentem przeciwników, czyli ustawianymi walkami. Ten aspekt nie definiuje sportu. Owszem, wrestling wpisuje się przede wszystkim w termin rozrywki sportowej, jednak ona w wielu przypadkach jest tożsama ze sportem jako takim. To widowisko mające w sobie elementy teatru, ale wciąż – widowisko sportowe.

A jakie jest wasze zdanie? To jeszcze jest sport, czy już wyłącznie sztuka odgrywana przez osiłków ku uciesze publiczności?

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Przeczytaj również:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
1
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Komentarze

7 komentarzy

Loading...