Gianni Infantino chciałby mundialu co dwa lata. Ja uprzejmie zapytuję:
Dlaczego nie co tydzień panie Szwajcar? Albo nawet – a co, do odważnych świat należy! – codziennie? Mistrz świata poniedziałku w imieniny Bogdana – Brazylia. Mistrz świata środy tuż po zielonych świątkach – Niemcy.
Nawet Polska, przy 365 mundialach w roku, musiałaby w końcu wyjść z mundialowej grupy. Szczególnie, że aby mieć tyle mundialowych szans w normalnym trybie, potrzeba 1460 lat. To na tyle długo, że zachodzi podejrzenie, iż nawet Robert Lewandowski zdążyłby już po drodze pogubić formę, może nawet skończyć karierę.
Z mundialami jest trochę jak z ogórkową, jeśli jesteście takimi pasjonatami ogórkowej jak ja. Kocham mundiale miłością stałą, żarliwą, kwestia wierności nie podlega nawet dyskusji – tak samo jest z wspomnianą staropolską królową zup. Ale nie znaczy to jednakże, że w marzeniach sennych widzę siebie aplikującego sobie ogórkową dożylnie, od dziś po kres.
Oczywiście należy rozumieć tło proponowanych zmian. To tyleż przydatne, że pomaga też odsiać pic, który niechybnie Infantino będzie wciskać, zasłaniając się rozwojem futbolu i innymi takimi banialukami. Ileż to razy, w różnych dziedzinach, branżach, wyciąga się na sztandary najpiękniejsze, wręcz kryształowe idee, z którymi nie da się nie zgodzić, ale tak naprawdę chodzi o coś innego? I tak naprawdę za sztandarem schowana jest kasa fiskalna, kij bejsbolowy lub wściekły pies?
W przypadku FIFA chodzi rzecz jasna o nic innego, tylko wpływy i pieniądze. FIFA podszczypuje się z UEFA od zawsze. Teoretycznie globalna centrala powinna być naturalną zwierzchniczką, ale w praktyce nie jest, bo futbol, mimo różnych ruchów, nawet ekonomicznych i politycznych, pozostaje europocentryczny.
UEFA mijający rok może świętować szampanem, a może nawet śliwowicą i tańcami góralskimi. Na właśnie na koncie niezwykle ważne obalenie w oktagonie, czyli ośmieszenie uciekinierów z Superligi. Dzięki temu, poza prestiżem napisania na czole rywala „głupek” niezmywalnym flamastrem, pozostaje skromny zysk w postaci utrzymania w rękach najbardziej prestiżowych rozgrywek klubowych na świecie. A wiadomo, że rozgrywki są dzisiaj tym, co stanowi miód, lep na muchy, jak zwał tak zwał. Europejskie rozgrywki przeszły retusz, by trochę lepiej wpisywać się w zróżnicowane potrzebny klubów w Europie, dzięki temu mamy jesienią mecze pucharowe Alaszkert – HJK. Ale nie śmieję się z Alaszkert – HJK, byłoby to nieskończoną hipokryzją, przecież gdyby – powiedzmy – Raków grał jesienią z Alaszkertami i HJK, oglądałbym każdy mecz, choć gdzieś w Anglii żartowano by z prestiżu tego spotkania. Nie idźmy tą drogą, jest jasne, że Europa Conference League to turniej dla biorących udział i tylko dla nich.
Za nami też znakomite Euro, które mogło podminować pozycję UEFA, bo ten dziwny format, gra wszędzie, bodaj tylko w Sochaczewie nie odbył się mecz, a to rozsianie w czasach – było nie było – pandemicznych. Tymczasem i z tego wyszli obronną ręką. Wszystko się powiodło. Najlepszy turniej od lat stał się faktem.
Co w swoim arsenale ma FIFA?
Pozbawione jakiegokolwiek prestiżu klubowe mistrzostwa świata, które dla europejskich potęg mają sparingowy prestiż Pucharu Wójta podczas święta truskawki w Buczku. Na wieść o tym, że FIFA chciałaby rozwinąć ten format na wzór normalnego mundialu, europejskie potęgi – bez których to się nie odbędzie – tak piszczą z radości, że aż chyba wolałyby wrócić do spiskowców z Superligi. Albo zasłonić się wyjazdem na Puchar Wójta podczas święta truskawki w Buczku.
Mundial jest rzecz jasna koroną piłki nożnej, a mundial to FIFA, ale z punktu widzenia globalnego to jedyny ważny aktyw. Jedyny cieszący się prestiżem wszystkich. Bo FIFA ma wpływy w różnych miejscach globu, to jasne, na pewno może liczyć na duże poparcie – powiedzmy – karaibskich związków, Infantino tam w każdym pubie pije za darmo. Ale, jakkolwiek ma to wielkie znaczenie w głosowaniu, tak nie – by tak rzec – w forsowaniu śmiałych idei. Mogliby sobie przegłosować w FIFA co tylko by chcieli, ale Superliga dobrze pokazała, jak istotne jest zarządzanie pewną narracją, zdobywanie przyczółków poparcia. I FIFA może mieć podkładkę regulaminową pod zmiany, ale kolanem ich nie przepchnie bez poparcia tych, którzy ważą w futbolu dużo. I, niestety dla Infantino, nie jest to Piłkarski Związek Trynidadu i Tobago. I tak szanuję Infantino, że w przeciwieństwie do Superligi, zadbali chociaż o jednego Arsene’a Wengera, który został twarzą zmian, a nie tylko na stworzeniu logo w paincie i wysyłanym w nocy newsletterze. Konferencja o spodniach Kazimierza Grenia miała więcej powagi.
FIFA i Infantino rozumiem z tego względu, że centrala od lat traci na znaczeniu. Jak to mówił Bill Pullman w „Dniu niepodległości”, tym mocno kiczowatym, ale jednym z ulubionych filmów mojego dzieciństwa: „we will not go quietly into the night„. FIFA ma więc tylko dwie drogi: albo się poddać, albo walczyć. Tak słabi, by nie podjąć rękawicy, nie są. A robiąc mundial co dwa lata zwiększają znacząco swój wpływ, nie mówiąc o zyskach – mogą liczyć na naprawdę dużo większe przychody. To by była nie kroplówka, ale całe nowe życie, nowe realia. UEFA oczywiście zrobi wszystko, by ten pomysł torpedować, bo jest jej na rękę, że sąsiadowi wiedzie się gorzej, Passat mu nie odpala i tak dalej.
Przestrzegam natomiast przed jednym: przy każdym wyciąganym przez UEFA argumencie, że meczów jest za dużo, przypomnijmy sobie, że sami doprowadzili do tego, że meczów jest za dużo. Nie chodzi tu o żadną przyszłość piłki, o dobro piłkarzy czy inne tego typu – futbol jest w momencie pewnego przewartościowania, przed UEFA otwierają się wielkie szanse, ale też spore zagrożenia, tylko chwilowo uśpione przez zgaszoną rewolucję Superligi, która gdyby została mądrzej przeprowadzona, mogłaby się przecież udać. Zalecam cyniczne spojrzenie na to wszystko, trochę taka piłkarska „Sukcesja”, jeśli oglądacie ją na HBO. Znowu będą światłe idee w obiegu medialnym, ale używane tylko po to, by przeforsować własne interesy, nic więcej.
Ostatecznie, dla mnie, całe to zamieszanie jest też kolejnym dowodem regresu, jakiego należy się spodziewać po piłce nożnej. Tylko w tym roku batalia UEFA – Superliga, gdzie w tle były trafne przecież diagnozy: o tym, że młodzież odwraca się od futbolu, o tym, że obecnie piłka jest skrojona tak, że będzie przegrywać największą w dziejach, najbardziej konkurencyjną walkę o uwagę widza. Teraz z grubsza o to samo chodzi w FIFA – UEFA, propozycjach formatów klubowych mundiali i innych Złotych Lig, mundiali dla stu drużyn i tym podobnych; obecna architektura futbolu chwieje się w posadach, bo najwyraźniej nie przynosi tyle, ile przynosiła, względnie jej projekcje na najbliższe lata są ujemne w stosunku do lat poprzednich. Nerwowa bieganina najmożniejszych, dysponujących najbardziej wnikliwymi raportami, ukierunkowanymi na spojrzenie w szerszej perspektywie, bo z tego żyją – no cóż, nie wygląda to obiecująco.
Ale też czy piłka – czy cokolwiek? – mogła puchnąć w nieskończoność?
Wszystko wystawia swój rachunek, dlaczego z rozwojem miałoby być inaczej.
Leszek Milewski
Czytaj także: