Wisła Płock przerżnęła w tym sezonie sześć meczów ligowych poza swoim stadionem, w dodatku wyleciała z Pucharu Polski, gdy trzeba było jechać do Kielc na konfrontację z Koroną. Za to na własnym placu budowy Nafciarze punktują tak, jakby chodziła im po głowie gra o puchary, bowiem na razie tylko Lech nastukał więcej punktów przy Bułgarskiej, w czym poznaniakom pomaga fakt rozegrania jednego meczu u siebie więcej. Jak daleko można zajechać, pokazując tak odmienne twarze? Pewnie na bezpieczną lokatę w środku tabeli, co dla Wisły może i nie byłoby takie złe, ale jednak szkoda, że na razie nie stać tej drużyny na jakąś serię.
Potencjał jest. Jak na dłoni było to widać dzisiaj. Pomoc z Rasakiem, Furmanem, Wolskim, Szwochem i Kocyłą na papierze wygląda naprawdę ciekawie, a przecież przed nimi wysunięty był też Damian Warchoł, jedno z odkryć tego sezonu. No ale dobra, odpalenie trybu ględzenia, zostawimy sobie na za tydzień – tym bardziej, że ekipa Macieja Bartoszka jedzie na wspomnianą Bułgarską. Dziś będziemy Wisłę Płock chwalić.
Za co? No przede wszystkim za to, że kompletnie zneutralizowała mocną piłkarsko Pogoń Szczecin. Podopieczni Kosty Runjaicia nie potrafili sobie poradzić z sytuacją, w której mieli bardzo mało miejsca na boisku, a w dodatku rywal nie patyczkował się, gdy trzeba było podostrzyć grę. Efekt to aż osiem żółtych kartek dla gospodarzy (w tym dwie dla Rzeźniczka), ale także tylko jeden celny strzał Portowców. A z uderzeniem Macieja Żurawskiego spokojnie poradził sobie Krzysztof Kamiński. Groźnie pod jego bramką było tak naprawdę dopiero w doliczonym czasie gry, gdy najpierw wrzutkę Kucharczyka zmarnował Jean Carlos, a Żurawski nie trafił w bramkę po tym, jak dopadł do bezpańskiej piłki.
W tym miejscu musimy poświęcić dwa słowa Kamilowi Grosickiemu, bo chyba najwyższa pora. To był jego szósty mecz ligowy po powrocie, trzeci z rzędu w podstawowym składzie, a konkretów wciąż brak. Nie twierdzimy, że chłop wygląda jak ligowy dżemik, bowiem zazwyczaj gra poprawnie, a z Lechem i Górnikiem Łęczna wypadł nawet dobrze, no ale przecież mamy wobec niego zupełnie inne wymagania niż w stosunku do – na przykład – braci Mak. On miał być gwiazdą ligi, wrzucić Portowców na wyższą półkę i dostarczyć liczby, bo przecież na deficyt właśnie takich graczy cierpiała Pogoń. Do tego brakuje Grosickiemu sporo, dziś rozczarował kompletnie. Nie dość, że z przodu zdziałał niewiele, to jeszcze maczał palce przy akcji bramkowej rywali.
Wisła Płock umiejętnie wytrącała atuty z rąk gości, a sama wcisnęła jedną bramkę, co jest dość sprawiedliwym odzwierciedleniem jej postawy. Wspomniany Warchoł skorzystał z wrzutki Tomasika, spokojnie radząc sobie z kryciem Maty, a później ze Stipicą. To już jego piąty gol i facet, który w poprzednim sezonie strzelał na czwartym poziomie rozgrywkowym, dzielnie walczy o tytuł najskuteczniejszego Polaka w lidze. W tej chwili jest drugi, podobny dorobek mają Piotr Wlazło i Łukasz Zwoliński, wszyscy trzej przegrywają o jedno trafienie z Bartoszem Śpiączką.
Czytaj także:
- Warchoł: Czasami w życiu trzeba dostać po dupie, trzeba biedy
- Grosicki: – Dałem Sousie piłkę do pustej bramki
Jeśli jeszcze o czymś warto po tym meczu wspomnieć, to o dwóch rzeczach, ale krótko. Pierwsza – o stałych fragmentach gry. Dawno nie widzieliśmy tyle cudowania, które kończyło się zerowym zagrożeniem, nawet więcej – ryzykiem kontry. I to z obu stron. Druga – gubił się w tym meczu Daniel Stefański. Na szczęście niczego raczej nie wypaczył, ale już na przykład sytuacja, w której potrzebował VAR-u, żeby ustalić, że to jednak Kowalczyk faulował na żółtą kartkę, a nie Dąbrowski (najpierw zobaczył drugą), jest dość wstydliwa.
Dobra, nie brnijmy w to dalej.