Reklama

W razie porażki nie wysyłajmy Paulo Sousy na szafot

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

12 października 2021, 15:31 • 5 min czytania 94 komentarzy

Odnoszę wrażenie, że nawet gdyby Paulo Sousa jako pierwszy człowiek na świecie poleciał rakietą na księżyc, to i tak podniosłyby się głosy narzekania, że wystartował z Lizbony, a nie Warszawy. Lubimy podważać czyjąś robotę dla zasady, podążyć w tej kwestii za tłumem. Lubimy łączyć fakty w sposób, który na pierwszy rzut oka ma sens, lecz po głębszej analizie zaczyna się rozlatywać jak domek z kart. Lubimy słuchać tych, którzy wydają nam się w danej dziedzinie autorytetem, zamiast choćby dla eksperymentu wyłączyć odbiornik w czasie lub po meczu, żeby wykształcić własne zdanie. Dlaczego o tym piszę? Bo zaczynam gubić się w liczeniu, ile razy usłyszałem już komentarze kibiców reprezentacji Polski skopiowanych kalka w kalkę za liderami opinii. I w nawiązaniu do tej tendencji obawiam się, co mogłoby się wydarzyć, gdybyśmy przegrali z Albanią.

W razie porażki nie wysyłajmy Paulo Sousy na szafot

Kiedy Paulo Sousa zejdzie dzisiaj z boiska jako przegrany, w domach wielu nie pozostanie chyba nic innego jak odpalić “Deszcze Castamere”. Największe armaty pójdą w ruch, bo każda z osób nie pałająca sympatią do Portugalczyka wzbogaci się o niepodważalny argument. Czytaj: iluzoryczne szanse na awans z drugiego miejsca w grupie, ogółem zawalony cel nr 1. Ot, czarownik zwany “Siwym bajerantem” bez żadnych ceregieli zostanie rzucony na stos. Ale…

Po pierwsze – to wcale nie musi się wydarzyć, ba, istnieje zdecydowanie więcej dobrych niż złych pobudek przed dzisiejszym spotkaniem. Po drugie – dłuższa chwila namysłu, po której powstał ten tekst. A więc czy w razie niepowodzenia musielibyśmy być tak drastyczni w środkach?

500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!

***

Reklama

Uprzedzę wątpliwości – moim zdaniem nie. Zachowajmy umiar. Krytykujmy, kiedy należy coś skrytykować. Odpuśćmy, kiedy dyskusja na temat pracy Paulo Sousy przybiera groteskowy obraz. Zanim przejdę do sedna, dam prosty przykład. Szczerze mówiąc, nie potrafię pójść tropem niektórych “kolegów po fachu”. To znaczy: do głowy mi nawet nie przychodzi, żeby wzbudzić w sobie niechęć do Portugalczyka, kiedy ten mniej lub bardziej jawnie marginalizuje Ekstraklasę. Sam przecież w tekstach z dużym dystansem podchodzę do wydarzeń (nie tylko ja), które mają miejsce na polskich boiskach. Czy to kogoś razi – nie sądzę. Oburzenia narodu nie zauważam. Czasami tylko jeden czytelnik na stu zwróci uwagę, że niekiedy warto zrzucić maskę zgrywusa, bo ten sam żart powtarzany w kółko już nikogo nie bawi.

Generalnie chodzi o to, że wokół selekcjonera powstała niepokojąca aura. Kiedy z jego strony wychodzi inicjatywa na edukację polskich trenerów, ktoś musi palnąć “Sousa czuje się lepszy, co za arogant”. Tak jakby wymiana zdań z człowiekiem, który widział w swojej karierze więcej i chce się tym podzielić, miała być dla kogoś wielką obrazą majestatu. Tym bardziej, że w jego kraju takie rzeczy są na porządku dziennym. Idąc tym tokiem rozumowania, to z nami jest coś nie tak. Nawet jeśli to zagranie pod publiczkę, pewien koncept na ocieplenie wizerunku, to przecież nadal nie jest oderwany od rzeczywistości.

Przypomnę, że Brzęczka ganiliśmy, bo zamykał się na media i kibiców. A teraz spod byka patrzymy na Sousę, kiedy ten chce się otworzyć. Gdzie tu logika?

Aha, no i jeszcze ta fala krytyki, jaka wylała się na Sousę, kiedy w jednym momencie zbiegły się trzy wydarzenia: Sousa nie pojawił się na spotkaniu Legii z Leicester w Lidze Europy, Sousa wedle komunikatu rzecznika prasowego kadry nie mógł tego zrobić z przyczyn osobistych (wysłał asystenta), Sousa na zdjęciu promującym serię programów o taktyce. Ależ wtedy powstało oburzenie! Ech, jakby to było coś dziwnego, że zajawka czegokolwiek może pojawić się w mediach społecznościowych z opóźnieniem. Szkoda, że osób łączących kropki w ten sposób było mniej.

***

Wracając do głównej myśli, od kilku dni wyobrażam sobie ten szafot i zbierającą się publikę wokół. Skoro zaczęły się pytania do Sousy pokroju “Woli pan wygrać 5:1 czy 3:0 z San Marino?”, to zabrnęliśmy do dość osobliwego punktu. Gdy na dodatek tyle rozmawiamy o obsadzie pozycji bramkarza nr 3, gdy skupiamy się w tak dużym stopniu na powołaniu dla Przemysława Płachety i tym podobnych, czyli, umówmy się: tematach pobocznych, to czasami można pomyśleć, że ludzie, od których oczekuje się konkretnego poziomu dyskusji, pomylili merytorykę z Martyniką.

Reklama

Pełno nas, a jakby nikogo nie było. O tragedii Luisa Enrique

Nie od dziś wiadomo, że Sousa dosłownie buduje reprezentację Polski w oparciu o konkretny profil piłkarzy. To samo robią inni, a nie trzeba szukać daleko, bo o Luisie Enrique słyszeli już wszyscy. Tym samym Enrique, któremu Sousa przecież zaimponował. Obaj panowie mają kilka cech wspólnych i aż prosi się momentami na konferencjach prasowych z udziałem naszego selekcjonera, żeby konkretnym jegomościom celną i dotkliwą odpowiedzią wymalować wstyd na twarzy.

***

Gdybyśmy przegrali z Albanią, dotychczasową pracę Paulo Sousy należałoby jeszcze raz gruntownie rozłożyć na czynniki pierwsze. Spojrzeć na plusy, zebrać minusy. Odbębnić wskazaną krytykę, ale nie robić gwałtownych ruchów pod publiczkę. Skoro dążymy do tego, żeby być poważnym krajem w świecie piłki nożnej, nie możemy tylko przez pryzmat niepowodzenia w eliminacjach rzucić na pożarcie zagranicznego trenera. Przy niekorzystnych okolicznościach dla naszej kadry, teraz lub po kolejnym zgrupowaniu – czy komuś to się podoba, czy nie –  przede wszystkim będzie trzeba wsłuchać się w głosy najważniejszych piłkarzy. I ludzi, którzy potrafią ocenić pracę Portugalczyka w sposób wyważony, taki bez uprzedzeń. Oczywiście nie mam na myśli obchodzenia się z Sousą jak z jajkiem, nie o tym mowa. Po prostu wielkimi krokami zbliża się test rozsądku i skrajne emocje nie będą tutaj sprzymierzeńcem.

Kosecki: „Jeśli Sousa nie wygra z Albanią, od razu bym go zwolnił”

Sousa dla polskiej piłki nowego koła do tej pory nie wymyślił, ale dał powody, żebyśmy myśleli, że pod jego wodzą reprezentacja Polski się rozwija. Wystarczy spojrzeć na rozwój poszczególnych kadrowiczów, zmianę mentalności i usunięcie bojaźliwego nastawienia czy taktyczne rozwiązania na mecze z najlepszymi. Pomijając fakt, że w eliminacjach tak naprawdę nie zaliczyliśmy jeszcze żadnej wpadki. A to, że mecz z Albanią jest meczem o wszystko, wcale nie mówi nic złego o nas. Tak ułożyła się nasza grupa i na miejscu Albańczyków mogły być równie dobrze Węgry. Słowem: to było do przewidzenia. To naturalne, że z drużyną, która w obrębie wszystkich wiceliderów w fazie eliminacyjnej punktuje lepiej od Chorwacji, Norwegii czy Czechów, trzeba zagrać kluczowy mecz na wyjeździe. Nie zmieniłby tego nawet fakt wygrania z Węgrami na wyjeździe. Warto mieć to na uwadze, warto patrzeć trochę szerzej.

CZYTAJ TAKŻE:

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Wygrywa tytuły, ale nie jest cudotwórcą. Ante Simundza, nowy trener Śląska Wrocław

Szymon Janczyk
6
Wygrywa tytuły, ale nie jest cudotwórcą. Ante Simundza, nowy trener Śląska Wrocław

Komentarze

94 komentarzy

Loading...