Wciąż można mieć pretensje do Pogoni Szczecin, że nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału ofensywnego, a ten jest przecież spory. Ekipa Runjaicia rzadko kiedy strzela więcej niż jedną bramkę, co kosztuje ją punkty w lidze, a w Pucharze Polski nawet wylot z turnieju po porażce z zawsze groźnym KKS-em Kalisz. Natomiast kiedy strzelać, jak nie z Górnikiem Łęczna, który mógłby otworzyć jakiś sklep z dywanami, a przynajmniej tymi czerwonymi, bo właściwie co mecz rozwijają taki rywalowi. I dzisiaj nic się nie zmieniło – Pogoń musiałaby zejść z boiska, żeby nie wygrać (a i tak pewnie Górnik załatwiłby sprawę sam).
POGOŃ – GÓRNIK. POMOCNI JAK EKIPA KIERESIA
Od początku było widać, kto tutaj będzie dominował, kto chce toczyć grę o mistrza, a kto będzie miał wielkie ciężary, żeby się utrzymać. Naturalnie trochę irytowali gospodarze, bo na początku spotkania uparli się na wrzutki, jakby koniecznie chcieli, żeby strzelił Parzyszek, ale czuć było: zaraz wpadnie. I tak też się stało, również dlatego, bo goście po raz kolejny okazało się bardzo pomocni.
Dwa gole przed przerwą i dwa duże prezenty. Najpierw sympatyczny okazał się Pajnowski, który wystawił piłkę Kowalczykowi przed polem karnym, a potem wracał za nim z taką zaciekłością, że brakło tylko czułych słówek szeptanych do uszka „dawaj, Sebastian, dasz radę”. Koledzy Pajnowskiemu też nie pomogli, rozstąpili się jakby Kowalczyk biegł z piłą mechaniczną, a nie po prostu piłką, no to piłkarz Portowców załadował bramkę.
Jeśli jednak to wyglądało komediowo, to co powiedzieć o drugim trafieniu? Wrzutka z prawej strony, Gostomski nie trafia czy nie sięga futbolówki, ta trafia w nogi Szcześniaka, chłopak nie popisał się wielkim refleksem i tak mu się odbiło, że wpadło do siatki. Ludzie kochani… Jak tak można bronić? Przecież to wyglądało jak defensywa rodem z orlika. Tylko że tam grają amatorzy po pracy, a Górnik był w pracy. I notował wypadek za wypadkiem.
Ale dobra – strzelił też gola, doprowadził do remisu. Bardzo ładną akcję zawiązali Wędrychowski ze Śpiączką, ten drugi w sytuacji sam na sam pokonał Stipicę. Tak to już się ostatnio układa, że jeśli mówimy o kimś dobrze z Łęcznej, to o Wędrychowskim, natomiast piłkarzy o takiej jakości beniaminek chciałby mieć więcej. A że Wędrychowskiego albo Śpiączki nie da się sklonować, to po prostu porządnych zawodników tam brakuje, a w obronie to brakuje już w ogóle.
KOSTA RUNJAIC I SZTUKA WYCHODZENIA Z KRYZYSU
POGOŃ – GÓRNIK. I BRAWA DLA POGONI
Chłopaki, wy nie widzicie, że stoicie jak widły w gnoju? Scenka z drugiej części gry – uderza Jean Carlos, Gostomski broni, ale do piłki dopada Kucharczyk i ładuje gola. A obrońcy Górnika… No stoją. Stoją i się patrzą, sprawdzają, co się wydarzy. Podpowiemy – jak przeciwnik ma piłkę w waszej szesnastce i wy nie reagujecie, to zapewne będzie bramka. Może inaczej było w pierwszej lidze, ale tutaj tak się sprawy mają.
No i krycie. Kryć byście też mogli, a nie jak przy trafieniu Kozłowskiego. Chłopak miał sporo miejsca w polu karnym to pieprznął i mimo rozpaczliwych interwencji po drodze – wpadło. Może gdybyście ustawili się przy nim bliżej, wywarli jakąś presję, to byłoby inaczej, ale chyba nie chcecie takich rzeczy testować.
Natomiast niech to nie zabrzmi jak deprecjonowanie występu Pogoni, bo ona naprawdę mogła się podobać. Mieć beznadziejnego rywala to jedno, a wykorzystać jego beznadzieję – to drugie. Pogoń to zrobiła i fajnie się oglądało ciąg na bramkę, którego wcześniej trochę brakowało. Portowcy wyglądali jak zespół, w którym każdy chce strzelić bramkę – czy to podstawowy skład, czy rezerwowi.
Stanęło na 4:1, bo kilka razy dobrze spisał się Gostomski, a w innych wypadkach brakowało centymetrów.
26 bramek stracił już Górnik w 10 meczach. Przypominają się piękne czasy Zagłębia Sosnowiec, ŁKS-u i im podobnych. Ale chyba nie o to chodziło łęcznianom, by być porównywać się do takich ekip.
FRĄCZCZAK: DOBRZY LUDZIE NAJMOCNIEJ DOSTAJĄ PO DUPIE
Fot. Newspix