Pamiętacie jeszcze pucharowy rajd pierwszoligowego Rakowa? Trochę strachu ekstraklasowym klubom napędził. Dzisiaj w rolę tamtego Rakowa próbowała wcielić się drugoligowa Stal Rzeszów. Podopieczni Daniela Myśliwca na mecz ze zdobywcą Pucharu Polski wyszli tak, jakby to było zwykłe ligowe starcie o punkty. Zero stresu, zero wycofania. Widać było, że gospodarze liczyli na niespodziankę i trzeba przyznać, że niewiele brakowało, a faktycznie by do niej doszło.
Konkretniej jakichś siedmiu, ośmiu minut, bo tyle dzieliło Stal od dogrywki. A to byłaby duża sprawa nie tylko dlatego, że byli underdogiem. Do przerwy rzeszowianie przegrywali 0:2 i wydawało się, że już pozamiatane. Raków wejdzie, wsadzi jeszcze jedną i tyle będzie z odwagi drugoligowca. I co? I sprawdziło się stare powiedzenie Czesława Michniewicza o niebezpiecznym wyniku.
Gol do szatni mógł ustawić mecz
Stal zaczęła nieźle. Może nie rzuciła się na Raków z szarżą w stylu „jutra nie będzie”, ale szukała miejsca, w którym można wyżej notowanego rywala ukąsić. Tu urwał się Patryk Małecki, tam czujność Kacpra Trelowskiego przetestował Bartosz Wolski. Gospodarze szybko się jednak przekonali, jaką różnicę robią goście grający dwie klasy wyżej. Iwo Kaczmarski rzucił do Mateusza Wdowiaka takie ciasteczko za linię obrony, że nie powstydziłby się go Andres Iniesta. Nie żartujemy, warto zaczekać na skrót meczu, żeby odwinąć sobie tę akcję. Fakt, Wiktor Kaczorowski mógł zareagować trochę szybciej i spróbować uratować sytuację, ale raczy wiele by nie ugrał.
Gospodarze się nie cofnęli, ale Raków wyraźnie chciał pokazać, że nie ma co drażnić lwa. Po 34. minutach mogło być już 3:0. Najpierw jednak pomylił się Andrzej Niewulis, który niecelnie główkował po centrze w pole karne, potem Kaczorowski zrehabilitował się i tym razem wybronił strzał po wrzuceniu piłki za kołnierz obrony Stali. Młody bramkarz raz jeszcze dał popis, gdy wyciągnął główkę Aleksa Guedesa. Końcówka pierwszej połowy nie zapowiadał już większych emocji. Rzeszowianie mieli dwie okazje – Andreja Prokić niecelnie uderzał po rzucie wolnym, a Dominik Marczuk niezbyt precyzyjnie przymierzył z dystansu.
I właśnie wtedy do roboty wziął się Ivi Lopez. Hiszpan krótko rozegrał rzut wolny, piłka do niego wróciła i dograł ją na stopę Niewulisa. Precyzyjnie, co do centymetra. Goście strzelili bramkę do szatni, która mogła zabić marzenia Stali.
JAK STAL RZESZÓW ZDOBYŁA PUCHAR POLSKI W 1975 ROKU
Trzy minuty grozy dla Rakowa
Mogła, ale nie zabiła. Zespół Daniela Myśliwca zaliczył taki comeback, jakby grał w Stambule, a nie w Rzeszowie. Trzy minuty – tyle potrzebował drugoligowiec, żeby wyrównać wynik meczu. Najpierw Marczuk strzelił bramkę, którą możemy nazwać „golem transferowym”. Bo jeśli 17-latek mija rywali jak na treningu i ładuje z dystansu nie do obrony dla bramkarza, to wiadomo, że momentalnie zwraca na siebie uwagę całej Polski. Raków też chyba zapatrzył się na Marczuka, bo zachował się jak bokser po pierwszym przyjętym na szczękę sierpowym. Na chwilę go odcięło. Bartłomiej Poczobut wpadł w pole karne, Andrzej Niewulis go faulował i mieliśmy rzut karny. Co ciekawe – Niewulis w przerwie przymierzał się chyba do zejścia z boiska, wydawało się, że zgłaszał lekki uraz.
W każdym razie Stal wykorzystała rzut karny, doprowadziła do remisu i poczuła krew. Było blisko, żeby w 51. minucie spotkania trafiła po raz trzeci, ale jeden z jej zawodników nie wykorzystał dobrej centry. Niedługo potem dwie szanse miał Damian Michalik. Najpierw z jego dośrodkowaniem minął się Trelowski, potem, gdy gospodarze poprawili z drugiej strony, nie trafił z bliskiej odległości. Wszystko zmierzało ku temu, że zobaczymy dogrywkę, ale nie po to Marek Papszun uruchomił kartę pułapkę w postaci Vladislavsa Gutkovskisa, żeby Raków pogodził się z marznięciem przez kolejne pół godziny.
Gutkovskis na wagę złota
Łotysz nie po raz pierwszy okazał się jokerem. Przepychał się z przodu, co przyniosło skutek w 83. minucie gry. Gutkovskis się zastawił, wywalczył rzut wolny, Ivi Lopez podszedł do piłki i przymierzył w swoim stylu. Stal się kłóciła, że sędzia popełnił błąd i miała trochę racji, bo Raków utrzymał się przy piłce i można było utrzymać korzyść. Ale mleko się rozlało, piłka wpadła do siatki i widać było, że teraz już na pewno wiara ze Stali uszła. Gutkovskis później dorzucił jeszcze efektowne trafienie z piątego metra, więc Raków wygrał 4:2. Wynik trochę zbyt surowy, bo Stal ma być z czego dumna.
– Pamiętam, jak my graliśmy w Pucharze Polski jako pierwszoligowiec. To było święto, pełny stadion. Myślę, że w Rzeszowie ten mecz też będą pamiętać o tym spotkaniu – stwierdził Marek Papszun na konferencji prasowej, chwaląc też swojego kolegę po fachu za odwagę i plan na mecz z jego zespołem.
Kibice chyba się z tym zgodzą, bo pożegnali piłkarzy brawami.
Stal Rzeszów – Raków Częstochowa 2:4 (0:2)
Marczuk 47′, Głowacki 50′ – Wdowiak 13′, Niewulis 45′, Ivi Lopez 84′, Gutkovskis 90′
fot. Newspix