Ekstraklasa nie jest ligą, która rokrocznie może się pochwalić swoimi przedstawicielami w europejskich pucharach, to fakt. Niby rok temu mieliśmy Lecha Poznań w grupie Ligi Europy, a teraz mamy w niej Legię Warszawa, jednak historia naszych ekip w tych rozgrywkach nie jest długa. My wybraliśmy z niej pięć najlepszych momentów. Tych, które pamiętamy do dziś, jak bramkę Mateusza Możdżenia z Manchesterem City. Albo trafienia Janusza Gola w Moskwie. Nie przedłużając: zapraszamy na podróż po najlepszych wynikach polskich klubów w tych rozgrywkach.
Jak radziły sobie polskie kluby w Lidze Europy?
Spis treści
- Jak radziły sobie polskie kluby w Lidze Europy?
- 2010/2011 - Możdżeń potrafi uderzyć a Lech Poznań wygrać z Manchesterem City
- Czesław Michniewicz analizuje wygraną Lecha Poznań z Manchesterem City
- Lech Poznań - Manchester City: gol Mateusza Możdżenia
- Lech lepszy od Bragi, czyli jedyne wiosenne zwycięstwo
- 2014/2015 - Legia Warszawa wygrywa grupę Ligi Europy
- Kucharczyk i Radović - najlepsi piłkarze polskich klubów w Lidze Europy
- Henning Berg, czyli trener sukcesu
- Radović sprzedany, Ajax lepszy od Legii
- 2011/2012 - szalony awans Wisły Kraków
- Start Wisły - 0 punktów, 2:7 w bramkach
- Moskal odmienił Wisłę i dostał pracę
- Standard Liege, ostatni rywal Wisły w pucharach
- 2011/2012 - Janusz Gol allez, allez, allez, czyli Legia zdobywa Moskwę
- Sporting minimalnie lepszy od Legii
- 2015/2016 - Siwy bajerant spuszczony na drzewo: Lech Poznań lepszy od Paulo Sousy
2010/2011 – Możdżeń potrafi uderzyć a Lech Poznań wygrać z Manchesterem City
Drugi sezon Ligi Europy to pierwsze piękne chwile dla polskich kibiców. Lech Poznań trafił do grupy z Manchesterem City, Juventusem i Salzburgiem. Wielu mówiło, żeby się spakować i się przeżegnać, bo w Europie to się nie nagramy. A co zrobił “Kolejorz”? Wyszedł z grupy, mając taką samą liczbę punktów na koncie, co “The Citizens”. Wiadomo, tamten Juventus dopiero się odradzał, ale mimo to wyprzedzenie go w pucharowych zmaganiach było dużym wydarzeniem. Już na starcie obejrzeliśmy kapitalne widowisko: w Turynie Artjoms Rudnevs zanotował hattricka, potwierdzając, że nie był przypadkowym zakupem. Lech uratował wówczas remis w doliczonym czasie gry.
– Del Piero do Chielliniego, błąd Mańka Arboledy – gol, Del Piero do Chielliniego – gol, Del Piero strzela z dystansu – gol. Bańka mydlana pękła i stało się to, czego wszyscy tak naprawdę się spodziewali. To musiało się tak skończyć. Lech nie mógł urwać punktów Juventusowi na jego terenie, to przecież nielogiczne. Ale udało się. Dali radę, a raczej dał radę, bo to przecież Rudnevs strzelił tam hat-tricka. Bramkę na 3:3, pięknym strzałem z dystansu, zdobył w drugiej minucie doliczonego czasu gry – pisaliśmy o tym spotkaniu. Włosi pisali z kolei, że ten niesamowity blondyn z Lecha, który zapakował im trzy bramki, ma potencjał, żeby stać się nową gwiazdą.
W kolejnym meczu z wielkimi hattricka niestety zapisał na koncie kto inny – Emmanuel Adebayor. Manchester City wygrał u siebie 3:1, ale i tak mamy dobre wspomnienie z tamtego meczu. Zapewnił nam je legendarny Joel Tshibamba.
W rewanżu Adebayor także chciał przykozaczyć, ale wtedy ekipa z Wielkopolski szybko go ukróciła. No dobra, może nie tak szybko, bo zwycięskie bramki dla “Kolejorza” padły w końcówce spotkania, ale jednak – Patrick Vieira, David Silva, Vincent Kompany i reszta nie pomogli “Obywatelom” w Poznaniu.
Czesław Michniewicz analizuje wygraną Lecha Poznań z Manchesterem City
Specjalnie dla nas wygraną Lecha analizował… Czesław Michniewicz. Aktualny trener Legii podkreślał rolę Jacka Zielińskiego w tym sukcesie, mimo że Lech chwilę wcześniej podziękował mu za pracę i zatrudnił Jose Bakero.
– Jakie były kluczowe elementy w tej układance? Przede wszystkim świetny odbiór piłki w różnych sektorach boiska przez cały mecz. Przez cały, czyli od pierwszej do ostatniej minuty, bo trzecia bramka też padła dzięki agresywnemu odbiorowi. Lech odbierał piłkę w sposób zorganizowany, w dobrym tempie, wszyscy zawodnicy ze sobą współgrali, zmuszali piłkarzy MC do zagrań w konkretnym kierunku. Lech miał plan na defensywę i ten plan skrzętnie realizował. Nie było mowy o żadnym przypadku. Każdy ma cel. Bosacki wie, że musi naciskać Adebayora z tyłu, Kikut wie, że ma atakować go z lewej strony, do tego jeszcze dochodzi presja trzeciego piłkarza Lecha. Cała trójka realizuje jedną myśl – mówił Michniewicz.
– Lech w Poznaniu w sposób zespołowy toczył walkę z indywidualnościami. To nieprawda, że jakiś zespół na świecie ma 30 równych zawodników i nieważne, kto akurat wejdzie, gra będzie tak sama. W sporcie na najwyższym poziomie liczy się automatyzm, mechanizm, zespołowość. Mancini ten zespół rozstroił. Lech był zespołem, Manchester City nie. Manchester nie dysponował zbiorowym odbieraniem piłki. Ujmę to tak – były momenty, w których Manchester City przeważał, bo musiały takie być. Ale to był najlepszy mecz Lecha od niepamiętnych czasów – nie chodzi o wynik, tylko o sposób gry. Ten mecz to materiał szkoleniowy, jak można zniwelować przewagę przeciwnika wynikającą z wyższych indywidualnych umiejętności. Chwała dla Lecha, żałuję tylko, że Jacek Zieliński nie może się pod tym meczem podpisać, mimo że nie ulega wątpliwości, iż gra „Kolejorza” była jego zasługą. Lech wygrał szczęśliwie, ale nieprzypadkowo – kontynuował obecny trener Legii.
Lech Poznań – Manchester City: gol Mateusza Możdżenia
No dobra, ale z tego meczu zapamiętaliśmy coś jeszcze. Na długo. Niektórzy pamiętają o tym do dziś i powtarzają przy każdej okazji, że Mateusz Możdżeń potrafi uderzyć z dystansu. Filmik z jego bramką, nagrany z trybun, ma blisko ćwierć miliona wyświetleń. Chyba żaden inny filmik z Możdżeniem nie przebije tego wyniku. Nieważne co zrobi na nim Możdżeń.
Pisaliśmy wtedy tak: – Tylko prosimy, zrób coś z tym. Wykorzystaj. Nie skończ jak Marcin Smoliński, który strzelił kiedyś fantastycznego gola Austrii Wiedeń, został „Odkryciem Roku”, a potem zgnił. Jeśli mogłeś tak strzelić z Manchesterem City, to możesz też z Ruchem Chorzów, z Cracovią, z Legią, Widzewem czy Zagłębiem. Liczy się POWTARZALNOŚĆ. Jak to się mawia – raz do roku to i kij od szczotki strzeli. Pokaż, że to ciebie nie dotyczy i zacznij ładować takie bramy raz za razem – ale niestety: nie wyszło.
Co było potem? Śnieżna bitwa z Juventusem w Poznaniu. 1 grudnia, – 14 stopni Celsjusza na termometrach, odczuwalna temperatura – 31, a “Kolejorz” walczy o wyjście z grupy z Alessandro del Piero i Claudio Marchisio. Przy okazji EURO 2020 wspominaliśmy o tym, jak szczelny jest duet Leonardo Bonucci – Giorgio Chiellini. I wiecie co? Artjoms Rudnevs pokazał Włochom gdzie raki zimują już w 12. minucie meczu. Oczywiście “Stara Dama” w końcu uratowała remis, ale Lechowi wystarczał remis. Włosi narzekali, że fatalne warunki atmosferyczne im przeszkodziły, jednak najważniejsza była dobra postawa poznaniaków.
Lech lepszy od Bragi, czyli jedyne wiosenne zwycięstwo
Tak wtedy, jak i w meczach z Red Bullem Salzburg. Lech wygrał obydwa, a pierwszy triumf nad Austriakami sprawił, że w meczu z Juventusem można było przyklepać sobie awans. To była ekipa, która wycisnęła z siebie maksa i to się opłaciło. Na sam koniec “Kolejorz” też zapisał na koncie pozytywny występ. Wygrana w pierwszym spotkaniu z portugalską Bragą to ostatni triumf polskiej drużyny w meczu fazy pucharowej Ligi Europy. – Niby Sporting Braga to była mocna ekipa z silnej ligi portugalskiej, ale tylko pozornie. Po świetnych wyczynach sprzedali piłkarzy za 8,5 miliona euro, kupili zastępców za 300 tysięcy. Ci lepsi co zostali w kadrze także nie zagrali, przesiedzieli cały mecz na ławie. Powód? Raczej nikogo w Poznaniu nie połechtał. Trener wolał ich oszczędzić na mecz ligowy. Pozostało tylko to wykorzystać – pisaliśmy po tamtym meczu.
Liga portugalska była wtedy bardzo silna, niech świadczy o tym fakt, że w 1/16 Ligi Europy zobaczyliśmy aż cztery drużyny z tego kraju. Trzy z nich awansowały do kolejnej rundy, w tym – niestety – Braga. W rewanżu gospodarze wygrali 2:0, odrabiając straty. Wtedy już trochę się Lechowi i Bakero oberwało. Niemniej w Wielkopolsce do dziś mogą wspominać tamten sezon w pucharach wyłącznie pozytywnie.
2014/2015 – Legia Warszawa wygrywa grupę Ligi Europy
“Kolejorz” był bliski wygrania swojej grupy z City, ale to Legia Warszawa jako jedyny polski zespół może się pochwalić 1. miejscem w tabeli po pucharowej jesieni. Owszem, skala trudności była nieporównywalna, bo warszawianie zagrali z Trabzonsporem, Lokeren i Metalistem Charków, ale warto docenić to, jak im poszło. Pięć wygranych, jedna porażka i cztery mecze na zero z tyłu w grupie Ligi Europy. Dziś o takim sukcesie możemy tylko pomarzyć. Oczywiście był to ten słodko-gorzki sezon, gdy mistrzowie Polski zdemolowali Celtic Glasgow w eliminacjach Ligi Mistrzów, ale odpadli przez pamiętną zmianę z udziałem Bartosza Bereszyńskiego. Niemniej jednak, licząc eliminacje, Dusan Kuciak był niepokonany przez 643 minuty. Dla porównania seria Vladana Kovacevicia z Rakowem dobiła do ok. 500 minut. I to jedynie w eliminacjach. W każdym razie Legii wychodziło wtedy wiele, łącznie ze wspomnianym losowaniem rywali.
– Jest więc nawet nie dobrze, tylko bardzo dobrze. Wyśmienicie. W nogach piłkarzy awans – tak awans w LE, jak we wszelkich rankingach, co w sposób oczywisty może pomóc (w razie wcześniejszego zdobycia mistrzostwa Polski) w promocji do fazy grupowej Ligi Mistrzów 2015/2016. Zapewne zacierają ręce właściciele klubu. Za awans do fazy grupowej LE klub dostał 1,3 miliona euro, teraz za każde zwycięstwo w grupie otrzyma 200 tysięcy euro i 100 000 euro za remis. Zajęcie pierwszego miejsca da kolejne 400 000 euro, a zajęcie drugiego: 200 000. Jeśli Legia zagra naprawdę dobrze, można śmiało szacować, że z samych nagród sportowych w fazie grupowej wyciągnie milion euro, może nawet trochę ponad to – pisaliśmy przed startem rywalizacji. Skończyło się na 1,4 mln za same wyniki sportowe.
Kucharczyk i Radović – najlepsi piłkarze polskich klubów w Lidze Europy
Same mecze… Cóż, nie były porywające. Pierwsze trzy to zwycięstwa 1:0. Potem, dla odmiany, była wygrana 2:1. Trochę na styl tamtej drużyny narzekaliśmy, nie ma co ukrywać. – Problem jednak w tym, że ta kontrola Legii objawiała się głównie poprzez mocne zabezpieczenie tytułów i dominację w środku pola: z solidnym Vrdoljakiem i niezłym Jodłowcem. Ale z przodu? No, tam już tak kolorowo nie było. Że wspomnimy choćby o trzech celnych strzałach… Co się najmocniej rzuca w oczy, to jednak to, jak gra mistrzów Polski zależy od Radovicia. Nie, nie jest to żadne odkrycie – jedynie potwierdzenie. Kolejne. […] Bardzo pozytywnie prezentował się Kucharczyk, który cały czas starał się być pod grą, podejmował odważne decyzje i to on był tym, który z Radoviciem nadawał na tych samych falach. Trudno byłoby cokolwiek dziś zdziałać bez tego duetu.
Miroslav Radović i Michał Kucharczyk spisywali się wówczas tak dobrze, że mieli udział przy 12 z 20 bramek Legii Warszawa w pucharowej przygodzie. Wliczamy w to także eliminacje Ligi Mistrzów i Ligi Europy. Jeśli chodzi o samą fazę grupową i pucharową, obaj wykręcili taki wynik, że do dziś są najlepszymi piłkarzami polskich drużyn w pucharach pod względem liczby bramek i asyst.
Henning Berg, czyli trener sukcesu
Natomiast z drugiej strony docenialiśmy też Henninga Berga, który był trenerem niesamowicie efektywnym. Tymczasem niewiele brakowało, żeby Legię prowadził… Ole Gunnar Solksjaer. – Ten jednak wybrał ofertę z Premier League, z Cardiff City, z którego jednak został dość szybko wyrzucony i dziś pracy w ogóle nie ma. A Berg realizuje się w Warszawie, zdobył mistrzostwo kraju, idzie po kolejne, po drodze notując świetne wyniki na europejskich boiskach. Jak byłoby pod wodzą uśmiechniętego Norwega – nie wiadomo. Jak jest pod wodzą smutnego – wszyscy widzimy.
Jego bilans w europejskich pucharach z Legią Warszawa jest kapitalny. Liczymy tu także eliminacje, ale:
- 16 zwycięstw
- remis
- 5 porażek
To nie może być przypadek. Zwłaszcza że dwie z tych porażek to wiosenne mecze z Ajaksem, ale do tego dojdziemy. Bilans bramkowy Legii w pucharach za Berga to 34-13. Być może Legia nie strzelała dwóch goli w każdym ze spotkań, jednak traciła ich jeszcze mniej – średnio 0,59 na mecz. Przez eliminacje w sezonie 2015/2016 warszawianie przebrnęli suchą stopą, wygrywając 6/6 meczów. Wielka sprawa.
Radović sprzedany, Ajax lepszy od Legii
Natomiast wracając już do sezonu 2014/2015 i tamtej przygody Legii. Zwycięstwo w fazie grupowej dało Polakom przepustkę do meczów wiosennych, gdzie czekał na nich Ajax Amsterdam. Dwumecz zakończył się wielkim sukcesem polskiego piłkarza. Nie, to nie żart, bo faktycznie Polak wtedy świętował, ale liczba pojedyncza nie jest przypadkiem. Świętował bowiem Arkadiusz Milik, który sieknął Legii trzy z czterech bramek w dwumeczu.
– Nagle wybiła 34. minuta i Milik huknął tak, że można było tylko głową pokiwać z uznaniem. Pięknie, technicznie. Choć nie uciekniemy od tego, że żaden z rywali nie miał zamiaru do niego doskoczyć. Ani Dossa Junior, ani Vrdoljak – ten drugi to wręcz się odsunął, zamiast pójść w kierunku lewej, silniejszej nogi Milika – tak było w pierwszym spotkaniu. A tak w drugim:
Być może dwumecz z Holendrami byłby bardziej wyrównany, ale Legia Warszawa postanowiła sprzedać swojego najlepszego piłkarza, czyli Radovicia, przed najważniejszymi spotkaniami sezonu.
“Ledwie wczoraj Henning Berg podczas konferencji prasowej mówił: – Z dobrymi graczami zawsze związane są plotki. „Rado” zostanie. Dwadzieścia cztery godziny później ten sam Berg odesłał go na trybuny, a prezes Leśnodorski oświadczył „nie wykluczam, że jednak odejdzie”. W sumie, cały ten obraz przedmeczowego studia w Amsterdamie był dosyć żałobny. – W żadnej mierze ta sytuacja nie jest dla nas korzystna. Tydzień temu nie przyszłoby mi do głowy, że do niej dojdze, ale „Rado” dostawał przez te ostatnie dwa tygodnie niewyobrażalnie dobre oferty. Pięć czy sześć odrzuciliśmy, ale każda z nich była przez Chińczyków zwielokrotniana – mówił prezes Legii”.
No i cóż, Legię ograł Frank de Boer. Ten sam Frank de Boer, którego kariera trenerska nie potoczyła się potem zbyt dobrze…
POSĘPNOŚĆ ŻYWOTA FRANKA DE BOERA
NAJGORSZY TRENER W HISTORII PREMIER LEAGUE – FRANK DE BOER
2011/2012 – szalony awans Wisły Kraków
Lech Poznań rozbił wielkich, Legia Warszawa wygrała grupę, ale to Wisła Kraków napisała najbardziej szaloną pucharową historię. Nie, nie boismy się takich słów, bo “Biała Gwiazda” w sezonie 2011/2012 awansowała z grupy po bramce w doliczonym czasie gry. I to nawet nie swojej bramce – ten gol padł w innym meczu, gdy Wiślacy byli już pogodzeni z zakończeniem pucharowej przygody. Ale to nie wszystko. Warto pamiętać o tym, jak cała historia się zaczęła. A zaczęła się od porażki z APOELEM Nikozja, tej słynnej porażki, o której napisano setki tekstów.
Gdy niby było tak blisko, a jednak było tak daleko: – Od Ligi Mistrzów nie dzieli nas przepaść – powiedział trener Robert Maaskant po meczu z APOEL-em, chociaż to już z jego strony nic więcej, jak tylko rozpaczliwa walka o PR. Przepaść oczywiście była, był nawet Wielki Kanion Kolorado, bo jak inaczej określić starcie drużyny, która gra w piłkę z drużyną, która grać nie potrafi? Wisła nie potrafi, co świadczy źle o niej samej, ale jeszcze gorzej o tych wszystkich Legiach, Lechach, Cracoviach i innych Poloniach, które w lidze dają się „Białej Gwieździe” ogrywać.
A potem? Było tylko gorzej.
Start Wisły – 0 punktów, 2:7 w bramkach
Najpierw krakowski zespół sprało Odense, potem poprawiło to Twente Enschede. Siedem bramek straconych w dwóch meczach, koszmar. Niby Dudu Biton dawał nadzieję Polakom – tu doprowadził do remisu (asysta), tam dał prowadzenie, ale jak taki Luuk de Jong, dziś piłkarz Barcelony, wziął się do roboty, to nie było czego zbierać. Najgorsze jest to, że nawet gol Bitona, który dał wygraną z Fulham, nie oznaczał zmiany kursy. W rewanżu Anglicy sprali “Białą Gwiazdę” 4:1. Cztery mecze, trzy punkty, bramki 4-11. Jeśli ktokolwiek myślał, że Wisła ma szanse wyjść z grupy, z miejsca dostawał leki na zbicie gorączki.
A jednak się udało. Dokonał tego Kazimierz Moskal, który zastąpił zwolnionego Roberta Maskaanta. Najpierw pyknął na wyjeździe Odense 2:1 – nie było to łatwą sztuką. Potem z kolei pokonał Twente, także 2:1, w niesamowitych okolicznościach. Niesamowitych, bo asystę przy zwycięskim golu Cwetana Genkowa zaliczył Sergiej Parejko, bramkarz Wisły. W dodatku puszczając balona, a nie podanie, bo tak to trzeba nazwać.
Moskal odmienił Wisłę i dostał pracę
Wracając jednak do Moskala, jego rola w awansie była ogromna.
– Wiele razy czułem, że ten czy tamten mecz jest o posadę trenera. Chcę Moskalowi pomóc, bo uważam go za bardzo dobrego szkoleniowca. On jest, jakbyśmy powiedzieli po serbsku, dzieckiem Wisły – mówił “Przeglądowi Sportowemu” Marko Jovanović. – Jestem za tym, by trenerzy mogli pokazać swoje możliwości w dłuższym okresie. Nie inaczej jest z trenerem Moskalem. Cała drużyna wierzy w niego. Liczę, że pokażemy z Twente ofensywną grę i to będzie miało wpływ na korzystną dla niego decyzję zarządu – dodawał Cezary Wilk. Mówiło się, że m.in. od tego, co Wisła ugra w Europie, zależy to, czy Kazimierz Moskal poprowadzi klub wiosną.
Łukasz Garguła wyjaśniał w “Fakcie”, że Moskal chce grać od tyłu, budować akcje od obrony i to działa. Faktycznie, nawet jeśli zwycięski gol padł po “ladze na napastnika” – działało. Ale nie ma co ukrywać, że największym bohaterem Wisły Kraków był Baje Djiby Fall. Piłkarz Odense, który strzelił bramkę Fulham tuż przed końcowym gwizdkiem. Stadion w Krakowie oszalał.
Standard Liege, ostatni rywal Wisły w pucharach
Kazimierz Moskal swoją dobrą passę w pucharach przedłużył jeszcze o dwa wiosenne spotkania. Bo tak trzeba nazwać dwa remisy ze Standardem Liege. Wisła odpadła przez bramki stracone w Krakowie. Pisaliśmy wtedy tak:
“Standard okazał się drużyną do walki dla Wisły, ale Białej Gwieździe ewidentnie w tym dwumeczu zabrakło doświadczenia. Nie da się przejść dalej, jeśli w pierwszym meczu grasz ponad godzinę w dziesięciu (czerwona Czekaja), a w drugim pół godziny (czerwona Nuneza). Było 1:1 i 0:0, u siebie Wisła potrafiła doprowadzić do remisu w dziesięciu, więc gdyby grała dwa razy po 90 minut w pełnym składzie, pewnie mogłaby dać z siebie więcej. Ale cóż, to niestety tylko gdybanie.
– Jak mogliśmy być słabsi skoro oba mecze zakończyły się remisami?! A to że Standard awansował? Bo wpuściliśmy gola u siebie, tylko dlatego grają dalej – frustrował się po meczu w Belgii Pareiko, który miał jeszcze na pieńku z kapitanem Standardu, który w trakcie meczu kopnął go przy interwencji.
Kto by pomyślał, że tamta Wisła, która była naprawdę niedaleko pierwszego wygranego dwumeczu na wiosnę dla polskiego klubu od czasu Legii i Sampdorii, wpadnie w takie tarapaty?“.
Wpadła. Wpadł w nie także Kazimierz Moskal, który niedługo potem stracił pracę. A teraz wyleciał z Zagłębia Sosnowiec…
2011/2012 – Janusz Gol allez, allez, allez, czyli Legia zdobywa Moskwę
Niby eliminacje to nie to samo co granie w grupie, ale jednak – wygrana Legii Warszawa ze Spartakiem Moskwa była czymś, co warto dopisać do tego zestawienia. Ostatnio wspominaliśmy ten dwumecz, przytaczając pięć pamiętnych dwumeczów Legii w europejskich pucharach, więc zacytujmy:
“Legioniści wiedzieli, że tylko maksymalnym zaangażowaniem, walką często na pograniczu faulu, mogą przeciwstawić się rywalowi. Nim zawodnicy Walerija Karpina się obejrzeli, musieli odrabiać straty. Legia kapitalnie ustawiła sobie to spotkanie – po trzech minutach mogła już grać z kontrataku. Tyle, że wcale tego nie robiła. Z żelazną konsekwencją grała swoje – pressingiem, blisko przeciwnika. Pierwsze 20 minut było kapitalne w wykonaniu zawodników Macieja Skorży. Goście byli w szoku, nie potrafili wyprowadzić piłki z własnej połowy, a ze strony gospodarzy sunął atak za atakiem” – pisał po pierwszym starciu “Przegląd Sportowy”.
W ataku Legii bawił się wtedy duet Miroslav Radović – Daniel Ljuboja. Asysta piętą tego drugiego – coś pięknego. Ale i na koniec na tablicy wyników widniało niezbyt korzystne dla warszawiaków 2:2. – Niestety, zabrakło nam doświadczenia, cwaniactwa – ubolewał Maciej Skorża.
Rewanż miał być formalnością dla Spartaka. Legia pojechała do Moskwy bez Radovicia, Manu oraz Marcina Komorowskiego, którzy musieli pauzować za kartki. Rosjanie też byli osłabieni, ale na własne życzenie. Walerij Karpin stwierdził, że derby z CSKA są ważniejsze od rewanżu i największe gwiazdy rywala Legii zaczęły mecz na ławce rezerwowych. Warszawiacy problemy mieli od samego początku.
W tekście “Sportu” Jacek Magiera wspomina, że do późnej nocy trwała debata o tym, czy w bramce powinien stanąć Wojciech Skaba, czy może jednak Dusan Kuciak. Padło na tego drugiego i w 27. minucie gry Słowak wyciągał piłkę z siatki po raz drugi. Wyglądało to kiepsko, ale nadzieja wciąż się tliła.
“Karpin był pewny awansu. Ostentacyjnie, z uśmiechem na ustach, przechadzał się wyluzowany wzdłuż linii bocznej – wspomina Magiera. – Różne myśli chodziły wtedy po głowie, ale na szczęście nikt z nas nie zwątpił. Bardzo pomogła nam natychmiastowa bramka Kucharczyka. Dzięki niej złapaliśmy niezbędny kontakt – dodaje Wawrzyniak” – to znów “Sport.pl”. Kucharczyk pozwolił złapać kontakt, a potem zaczęły się cuda.
“I wsio” to hasło, które kojarzy każdy, kto oglądał tamten mecz. Trener przygotowania fizycznego Paolo Terziotti stracił włosy – taki był zakład. Nie był to jedyny wesoły akcent świętowania awansu. “Super Express” przyłapał później czwórkę młodych zawodników z Warszawy w agencji towarzyskiej na Wilanowie. Powstał z tego cały artykuł, do którego dołączony był cennik usług. Ze wspomnieniem, że po zapoznaniu klientów, ceny można negocjować. Po latach Paweł Zarzeczny wspominał tamten wyskok w “One Man Show”:
“Pamiętam, jak pytałem Rybusa o słynny wypad na Wiertniczą: „Jak tam Rybka, fajne te laski?”, a on na to „Nie, szósta rano. Sam szrot”. Rybusa lubię, normalny facet, nie udaje kogoś, kim nie jest”.
Adam Dawidziuk opowiadał nam o innej sytuacji. – Ruscy rzucali w nas butelkami. I to po wódce. Trener Skorża był mega szczęśliwy, ale nic nie mówił. W autokarze mikrofon przejął Michał Żewłakow i stwierdził: „Panowie, bardzo was proszę o rozwagę. Na lotnisku w Warszawie czeka na nas dwa tysiące ludzi. Wylądujemy tam nad ranem. Nie możemy się skompromitować. Proszę nie przedawkować napojów wyskokowych. A tak w ogóle… Jak byśmy mieli jaja, to byśmy jutro Maćkowi z treningu spierdolili!”. Treningu nie było, ale jak potem Legia przegrała z Podbeskidziem, to od razu Skorża zaordynował 50 tysięcy kary.
Maciej Skorża w rozmowie z nami wspominał, że niektórzy członkowie sztabu świętowali awans tak, że nie mogli wsiąść do samolotu. Nie ma co się dziwić, bo i dla samego Skorży jest to jeden z największych wyczynów w karierze. Wejście może nie na Mount Everest, ale na nieco niższą górę – jak najbardziej.
Sporting minimalnie lepszy od Legii
Ale przecież był to dopiero początek pucharowej przygody Legii Warszawa w tamtym sezonie. 2012 rok zapamiętamy na długo nie tylko z powodu EURO, ale też dlatego, że dwie polskie drużyny zagrały wiosną w Lidze Europy. Warszawianie wydostali się z grupy w niezłym stylu, wygrywając trzy spotkania. Fundamentem wylanym pod awans były dwa zwycięstwa z Rapidem Bukareszt. Polacy zrobili to, co trzeba było zrobić: ograli najsłabszego rywala w grupie, wyciskając max punktów z obydwu spotkań. Bohaterami byli – a jakże – Miroslav Radović i Michał Kucharczyk. Tym razem ten duet miał udział przy 6 z 7 goli w grupie oraz przy 9 z 11 bramek, wliczając eliminacje. Wiosennym rywalem Polaków okazał się Sporting. Portugalczycy mieli porządną paczkę:
- Marat Izmaiłow
- Matias Fernandez
- Emiliano Insua
- Rui Patricio
Mieli też znanego sabotażystę na ławce – Ricardo Sa Pinto. Wtedy jednak Sa Pinto okazał się sprytniejszy od Legii. Legii, która radziła sobie bez Radovicia i z Jakubem Rzeźniczakiem na “szóstce”. Można było żałować, bo przy Łazienkowskiej gospodarze byli o kilka minut od wygranej.
W rewanżu z kolei z Legią żegnali się Maciej Rybus i Marcin Komorowski, którzy udane mecze w pucharach zamienili na transfer. W Lizbonie powtórzył się scenariusz z pierwszego meczu – warszawski zespół stracił gola w końcówce. Oczywiście wiele to nie zmieniało, bo remis i tak premiował Sporting. Co prawda przed dwumeczem Skorża mówił o finale Ligi Europy…
– To kolejna przeszkoda na drodze do finału Ligi Europy. Naprawdę, im dłużej patrzę na Sporting, im więcej wyciągam wniosków, to dochodzę do wniosku, że nie jesteśmy na straconej pozycji. Na pewno przed nimi nie padniemy na kolana i nie poprosimy o jak najniższy wymiar kary. Wprost przeciwnie. Wierzę, że mamy szansę awansować. Musimy odpowiednio się przygotować, rozpracować Portugalczyków i grać bez cienia strachu, takiego przesadnego…
Ale chyba ostatecznie to, że Legia faktycznie nie padła na kolana przed lepszym rywalem, było wystarczającym sukcesem.
2015/2016 – Siwy bajerant spuszczony na drzewo: Lech Poznań lepszy od Paulo Sousy
Ricardo Sa Pinto ograł Legię, z kolei Lech Poznań przechytrzył innego znanego nam trenera z tego samego kraju. Mowa o Paulo Sousie, który jako trener Fiorentiny musiał przełknąć gorzką pigułkę w meczach z “Kolejorzem” w Lidze Europy. Raz z Lechem zremisował (0:0), a raz przegrał (1:2). Przypominaliśmy o tym, gdy Portugalczyk obejmował biało-czerwonych.
“Paulo Sousa nie był wówczas zadowolony z tego, co prezentują lechici. Niby rzucił, że Urban świetnie czytał grę, ale marudził też, że Lech skupiał się na defensywie, podkreślając, że jego Fiorentina do tak prostych metod się nie ucieka. Ona gra piłką i potrzebuje przestrzeni. Lech przestrzeni jej nie zostawił, więc musiała przyjąć porażkę na własnym terenie na klatę. – Graliśmy bardzo wolno, bo rywale byli bardzo wycofani, z dwiema liniami grającymi praktycznie tuż przy sobie. Gdybyśmy strzelili bramkę na początku, byłoby więcej miejsca. A tak Lech rósł z minuty na minutę. Powinniśmy wykorzystać nasze sytuacje, bo było ich sporo. Przeciwko tak defensywnym drużynom musimy to robić, tak samo, jak musimy próbować strzałów z dystansu – tłumaczył w „Sky Italia”.
Lech dostawał wtedy w łeb od każdego. Dosłownie każdego, w lidze wygrał tylko jedno spotkanie. Bruk-Bet wygrał z “Kolejorzem” 3:1, Cracovia 5:2. W dodatku miał pięciu nieobecnych piłkarzy i to raczej z kategorii tych podstawowych niż uzupełnienia składu. Tymczasem w obliczu starcia z Fiorentiną nie było strachu. Był za to ładny gol Dawida Kownackiego i wściekłość Ante Rebicia, który wyciął Dariusza Formellę.
W innym tekście tłumaczyliśmy, skąd wynikała zapaść Fiorentiny. – Po pierwsze to, że Sousa miał swoje rewolucyjne metody, nie zawsze okazywało się dobre. Fiorentinę łatwo było złapać na kontrę. Trudniej grało jej się z kolei z zespołami z niższej półki.
Niestety dla Lecha Poznań – był to jedyny pozytywny akcent związany z tamtą pucharową przygodą. “Kolejorz” skończył grupę ze zwycięstwem, dwoma remisami i trzema porażkami na koncie. Strzelił tylko dwa gole, wszystkie w drugim spotkaniu z Fiorentiną. Pół-żartem, pół-serio: być może dlatego Paulo Sousa ma taką niechęć do Ekstraklasy?
SZYMON JANCZYK
fot. FotoPyK