Jeśli ktoś szykowałby wykład o różnicach w mentalności Bayernu Monachium i RB Lipsk, nie musiałby szperać w zakurzonych archiwach, wertować pożółkłe strony przedpotopowych książek, spędzać godziny na jałowych analizach, bo wystarczyłoby włączyć mu ten mecz. Czy Bayern był lepszy od Lipska? Był. Ale czy był przytłaczająco lepszy? No nie – sześć do czterech celnych strzałów, 47% do 53% w posiadaniu piłki, 409 podań do 456 przy celności 76% do 80%. Wynik 1:4 wydaje się ciut niesprawiedliwy, ciut za wysoki, ale z drugiej strony – właśnie tym chyba na tym etapie swojej historii różni się Bayern od Lipska.
RB Lipsk – Bayern Monachium.
Jesse Marsch szuka swojego pomysłu na RB Lipsk. Na razie idzie mu opornie. Były momenty, kiedy kapitalnie wyglądała organizacja gry jego drużyny po stracie piłki, kiedy nie brakowało tego, z czego słynie ten zespół – napastliwości, przebojowości, huraganowości, ultra-wysokiego pressingu. Pytanie, na ile wynikało to z doświadczenia piłkarzy Lipska, a na ile z faktycznie świeżego pomysłu Marscha. Sądząc po tym, że najlepiej gra ekipy RasenBallsport prezentowała się, kiedy po murawie hasali znający system od podszewki Emil Forsberg (sześć lat w klubie) i Yussuf Poulsen (osiem lat w klubie), całkiem nieźle wypadał Kevin Kampl (cztery lata w klubie), a jedyną (bardzo piękną) bramkę strzelił Konrad Laimer (cztery lata w klubie), to chyba dalej wszystko co tutaj najlepsze pochodzi jeszcze z czasów Juliana Nagelsmanna.
Czy mimo to Lipsk mógł ukąsić Bayern?
Mógł.
- Kampl strzelił w Neuera,
- Angelino niezbornie zamykał ładną akcję,
- Andre Silva trafił do siatki, ale znajdował się na nieznacznym spalonym,
- Neuer uprzedził świetną akcję Forsberga i Nkunku,
- Silva nie doszedł do piłki na piątym metrze,
- Nkunku huknął nad bramką,
- ciekawy, choć niecelny strzał z dystansu oddał Poulsen, Neuer nawet się nie ruszył.
Ale – jak już podkreśliliśmy – nic z tego nie wyszło. Dużo szumu, jakie momenty był, jak mawiał klasyk, ale to tyle. Bayern zagrał w tym sezonie już parę spotkań, takie FC Koeln czy taka Borussia Monchengladbach potrafiły porządnie go przetrenować i postraszyć, a Lipsk raczej tego o sobie powiedzieć nie może.
RB Lipsk – Bayern Monachium. Lewy mógł mieć hat-tricka
Bo Bayern prężył muskuły. Przeglądał w lustrze bicepsy i tricepsy, napinał klatkę piersiową. Nie musiał gnieść Lipska, narzucać mu jakiejś miażdżącej dominacji, żeby wyglądać mądrzej i poważniej. Mistrz Niemiec nie bawił się w skomplikowane rozwiązania. Często najlepsze akcje wychodziły mu po dwóch-trzech błyskawicznych, przecinających podaniach. Tak zresztą podały gole dla bawarskiego giganta:
- drugi gol: Lewandowski zbiegł na lewą stronę, dostał piłkę, przytomnie napędził obiegającego go Daviesa, który dograł piłkę w pole karne, gdzie Musiala był już gotowy, żeby wpakować futbolówkę do bramki Gulacsiego,
- trzeci gol: Lewandowski pociągnął akcję, podał do Musiali, który wyłożył na pustaka do Sane,
- czwarty gol: Sabitzer poklepał z Kimmichem, Niemiec uwolnił Choupo-Motinga, a ten dopełnił formalności.
Pierwszego gola – dla porządku – strzelił Lewy po rzucie karnym. Wielkiej historii tu nie ma. Inna sprawa, że Polak mógł skończyć ten mecz z hat-trickiem na koncie, ale brakowało mu skuteczności. Szkoda, bo koledzy wypracowywali mu naprawdę fajne pozycje strzeleckie, choć i tak średnia 1,5 gola strzelanego na mecz w tym sezonie Bundesligi po 4. kolejkach wypada mega imponująco.
No i musi robić wrażenie również to, że Bayern nie potrzebował goli Lewego, żeby przekonująco zwyciężyć. Świetne zawody rozegrał Leroy Sane, który tym samym niejako zareagował na gwizdy, które otrzymał po zejściu z boiska kilka tygodni temu od fanów Bayernu. To specyficzny gość. Kilka razy potykał się o własne nogi, koślawo przepychał piłkę do przodu, żeby zaraz założyć komuś siatkę, wejść w jakiś spektakularny drybling, wrzucić na karuzelę Williego Orbana (może nie odkręci się do listopadowego meczu z Polską w el. MŚ, trzymamy kciuki). Kiedy gra Bayernu posypała się po zejściu Lewego, Goretzki i Muellera, to Sane wziął na siebie odpowiedzialność za grę. W końcu zagrał na miarę oczekiwań.
Ciekawostką był też występ Marcela Sabitzera, który chyba nie mógł sobie wyobrazić mniej komfortowego przetarcia w nowym klubie. Cały stadion Lipska wygwizdywał go okrutnie przy każdym kontakcie z piłką, klaskał szyderczo przy każdym niepowodzeniu, a na domiar złego byli koledzy z zespołu raz po raz wjeżdżali mu w nogi. Aj, było to bolesne, choć dał radę, bo skończył mecz z kluczowym podaniem, a mógł dołożyć do tego jeszcze bramkę, ale przegrał pojedynek z Gulacsim.
Ostatecznie jednak Bayern wygrał zdecydowanie i pokazał, że projekt Juliana Nagelsmanna podąża we właściwym kierunku. W przeciwieństwie do projektu Jessego Marscha, który dalej poszukuje własnej koncepcji i własnego wkładu w ten zespół. Tym razem nie pomogły nawet karteczki z uwagi, które dostawali od niego jego podopieczni w czasie meczu, bo zwyczajnie Bayern był za mocny. I trudno przypuszczać, że w tym sezonie cokolwiek w tej kwestii się zmieni.
RB Lipsk 1:4 Bayern Monachium
Laimer 58′ – Lewandowski 12′ z karnego, Musiala 47′, Sane 54′, Choupo-Moting 90+2
Fot. Newspix