Wrota do reprezentacji Polski nie są dziś zbyt szeroko otwarte dla zawodników występujących w Ekstraklasie. Gracze młodzi mają jeszcze jakieś szanse, by Paulo Sousa zwrócił na nich uwagę, zwłaszcza w obliczu licznych kłopotów z kontuzjami, lecz nieco bardziej doświadczeni ligowcy, nawet gdy imponują formą na krajowym podwórku i dokładają do tego solidne występy w pucharach, są na ogół przez selekcjonera biało-czerwonych ignorowani. Czy to uzasadnione podejście do sprawy?
Sousa nie ufa ekstraklasowiczom
Stosunek Paulo Sousy do oglądania meczów polskich klubów z perspektywy trybun jest ogólnie znany. Łatwo odnieść wrażenie, że Portugalczyk ma nasze drużyny w głębokim poważaniu i opiera się na materiałach wideo oraz analizach przedstawionych mu przez współpracowników. – Sposób gry drużyn polskiej Ekstraklasy czasem stoi na niskim poziomie. Zawodnikom brakuje agresji, a w fazie bez piłki jest bardzo niska intensywność – ocenił Portugalczyk już wiosną, wyraźnie zdegustowany polską ligą. Ostatnio natomiast stwierdził: – Częściowo mieszkam w Polsce, ale nie codziennie. Nie potrzebuję tego. Wielu zawodników gra przecież poza krajem, a ja poświęcam dużo czasu na ich obserwację. Obserwuję także Ekstraklasę, ale głównie z myślą o przyszłości. Bo ci zawodnicy, których dziś mamy w reprezentacji, są obecnie znacznie lepsi od tych, który występują na co dzień w Ekstraklasie.
Komunikat jest jasny – ligowcy są co do zasady zbyt słabi, by brać ich do drużyny narodowej. W tej chwili na zgrupowaniu przebywają wprawdzie Bartosz Slisz z Legii Warszawa oraz Jakub Kamiński z Lecha Poznań, lecz obaj zostali powołani do kadry awaryjnie, w miejsce kontuzjowanych piłkarzy.
Jakich przedstawicieli Ekstraklasy powoływał jak dotąd Sousa?
- Kamil Piątkowski (rocznik 2000; wtedy Raków Częstochowa)
- Jakub Świerczok (rocznik 1992; wtedy Piast Gliwice)
- Tymoteusz Puchacz (rocznik 1999; wtedy Lech Poznań)
- Kacper Kozłowski (rocznik 2003; Pogoń Szczecin)
- Sebastian Kowalczyk (rocznik 1998; Pogoń Szczecin)
- Bartosz Slisz (rocznik 1999; Legia Warszawa)
- Jakub Kamiński (rocznik 2002; Lech Poznań)
- Karol Niemczycki (rocznik 1999; Cracovia)
Tendencja jest oczywista. Jeżeli już Portugalczyk stawia na ligowców, są to na ogół zawodnicy młodzi, nawet bardzo młodzi, cieszący się w naszym kraju reputacją wielce utalentowanych. Często znajdujący się u progu wyjazdu do silniejszej ligi. Wyjątek stanowi tak naprawdę tylko Jakub Świerczok, który zbliża się do trzydziestych urodzin, ale on ma już za sobą pewne zagraniczne doświadczenia, a poza tym był w zeszłym sezonie w naprawdę wielkiej formie i w pojedynkę wygrywał mecze Piastowi Gliwice. A do drużyny narodowej i tak trafił w ramach łatania dziury po kontuzjowanym Krzysztofie Piątku.
Poza tym – trzeba pamiętać, że sam fakt powołania do reprezentacji nie oznacza jeszcze pojawienia się na boisku. Sousa ma spore zaufanie do Puchacza (sześć występów za jego kadencji, trzy na Euro) oraz Kozłowskiego (pięć występów, dwa na Euro), ale już znacznie mniejsze do Piątkowskiego (dwa występy) i Świerczoka (trzy występy, jeden na Euro). Kowalczyk, Slisz, Kamiński i Niemczycki w ogóle nie zadebiutowali jak dotąd w narodowych barwach.
Węgry wygrają z Albanią? Kurs: 2,65 w Fuksiarzu!
Sousa – to trzeba mu przyznać – nie udaje nawet, że stara się wyłowić z ekstraklasowego bajora jakieś nieodkryte dotąd perełki. Zawodników niekoniecznie bardzo młodych, ale dysponujących potencjałem, którego z jakichś powodów nie dostrzegano. Na ile różni to Portugalczyka od jego poprzedników?
International level
Nie sposób nie cofnąć się pamięcią do 2006 roku, gdy po kompletnie nieudanym mundialu stery w reprezentacji Polski – ku satysfakcji opinii publicznej, głęboko zniechęconej do przedstawicieli polskiej myśli szkoleniowej – przejął doświadczony i utytułowany Leo Beenhakker. Piętnaście lat to oczywiście szmat czasu, ale burzliwa kadencja Holendra na pewno mocno wpłynęła na to, w jaki sposób postrzegamy zadania stojące przed zagranicznym szkoleniowcem, który podejmuje się pracy nad Wisłą. Ostatecznie wcześniej – nie licząc drobnych epizodów w latach 30. i 50. – nie mieliśmy w Polsce właściwie żadnych doświadczeń w tym względzie. Tymczasem charyzmatyczny Beenhakker dał się poznać właśnie jako trener-odkrywca. Łowca talentów.
– W Polsce nie ma żadnych warunków do rozwijania piłkarzy! – grzmiał Holender na łamach “Gazety Wyborczej”, dowodząc wielopłaszczyznowego zaangażowania w rozwój naszej piłki. – Mówiłem o tym trenerom na boisku AWF. Na taką nawierzchnię nie wyprowadziłbym nawet swojego psa w obawie, że zwichnie łapę. (…) O czym my, do cholery, mówimy? Robicie plany, snujecie nadzieje, a na koniec chcecie szkolić młodzież w takich warunkach?
“International level”, przewodnie hasło pierwszego etapu kadencji Beenhakkera, pamięta chyba każdy. Były szkoleniowiec Realu Madryt wysyłał powołania do kadry pod naprawdę zdumiewające adresy. Stawiał nie tylko na gwiazdy Ekstraklasy, takie jak choćby Jakub Błaszczykowski, ale i na zawodników, którzy po prostu się w lidze wyróżniali, a i to nie zawsze. Już jesienią 2006 roku, a zatem w naprawdę trudnym dla reprezentacji momencie, biało-czerwone trykoty przywdziali między innymi Radosław Matusiak i Łukasz Garguła z GKS-u Bełchatów, Grzegorz Bronowicki z Legii Warszawa, Rafał Murawski z Lecha Poznań czy Paweł Golański z Korony Kielce. Ale dopiero potem zrobiło się naprawdę ciekawie. Beenhakker w sparingach testował Bartłomieja Grzelaka, Piotra Gizę, Adriana Budkę, Pawła Magdonia, Jakuba Wawrzyniaka i Piotra Piechniaka. Na jego pupilków wyrośli zaś Tomasz Zahorski oraz Michał Pazdan.
Paweł Janas i Leo Beenhakker
Można powiedzieć, że akurat z oceną potencjału Pazdana holenderski selekcjoner się nie pomylił, ewentualnie trochę pospieszył. Michał został bohaterem kadry na mistrzostwach Europy, lecz nie w 2008, tylko w 2016 roku. Tak czy owak, wszystkie te decyzje miały dowodzić jednego – że w polskiej Ekstraklasie występuje na co dzień wielu naprawdę wartościowych zawodników, którym trzeba tylko dać okazję, by błysnęli na międzynarodowym poziomie. Bronowicki nakrywający czapką Cristiano Ronaldo stał się niemalże przysłowiowym przykładem gracza, któremu powołanie do kadry dodało skrzydeł.
Trzeba wszakże pamiętać o trzech czynnikach. Po pierwsze, Beenhakker w Polsce był otoczony współpracownikami doskonale znającymi krajowe realia, na czele z Bogusławem Kaczmarkiem. Po drugie, sztab reprezentacji z wieloma nieoczekiwanymi powołaniami całkowicie przestrzelił – szanse występu w narodowych barwach otrzymywali piłkarze, którzy pewnego poziomu nigdy nie przekroczyli. “International level” był poza ich zasięgiem. No i po trzecie, najważniejsze – polska piłka znajdowała się wtedy w innym punkcie niż teraz. Selekcjoner nie miał do dyspozycji gwiazd Bayernu Monachium czy Napoli. Tak naprawdę każdy piłkarzy występujący regularnie w porządnym zagranicznym klubie był wtedy na wagę złota. Ekscytowały nas kariery Ebiego Smolarka, Macieja Żurawskiego czy Jacka Krzynówka, którzy w skali całej Europy byli po prostu przyzwoitymi zawodnikami, nic więcej. Stąd Beenhakker był w zasadzie skazany na kombinacje.
Sousa ma znacznie większy komfort pod tym względem.
Wielkie testy Nawałki
Selekcjonerem, który w jakimś sensie poszedł w ślady Beenhakkera, jeżeli chodzi o poszukiwanie wyróżniających się postaci z Ekstraklasy, był Adam Nawałka. Były asystent holenderskiego szkoleniowca, co bardzo ładnie spina nam oba wątki. Pomijamy Waldemara Fornalika i Franciszka Smudę, bo obaj nie wypełnili stawianych przed nimi zadań, więc trudno ich traktować jako punkt odniesienia. Nawałka przed pierwszym meczem o punkty w eliminacjach do mistrzostw Europy miał możliwość rozegrania z kadrą aż siedmiu sparingów i trzeba powiedzieć, że wykorzystał ten okres do cna. On też zdumiewał kibiców i ekspertów powołaniami. Rafał Kosznik, Dawid Nowak, Rafał Leszczyński, Igor Lewczuk, Piotr Ćwielong, Tomasz Hołota, Mateusz Zachara, Adam Marciniak, Maciej Wilusz, Michał Masłowski, Tomasz Brzyski… Długo można wymieniać graczy, których Nawałka znał z ligi (często z Zabrza), a potem wypróbował ich w kadrze.
Polska osiągnie dziś posiadanie piłki powyżej 77,5%? Kurs: 1,85 w Fuksiarzu!
Spadła za to na głowę selekcjonera fala zasłużonej zresztą krytyki. Reprezentacja w meczach towarzyskich prezentowała się na przemian przeciętnie lub fatalnie, a większość wynalazków Nawałki okazała się całkowitymi niewypałami. Trener szybko poszedł zresztą do rozum do głowy i ograniczył rozmach swoich testów, by drużyna narodowa przestała przypominać poligon doświadczalny. Ale też nie jest tak, że Nawałka nikogo sobie w zespole nie zostawił. Za jego kadencji drzwi do kadry pozostały otwarte dla zawodników z Ekstraklasy. Nie na oścież, tak jak na początku, ale powiedzmy, że były zapraszająco uchylone.
Kto – na dłużej bądź krócej – przebił się do składu reprezentacji? Choćby:
- Sebastian Mila (Śląsk Wrocław)
- Tomasz Jodłowiec (Legia Warszawa)
- Krzysztof Mączyński (Górnik Zabrze)
- Bartosz Kapustka (Cracovia)
- Michał Pazdan (Jagiellonia Białystok)
- Karol Linetty (Lech Poznań)
Wymienić można jeszcze Filipa Starzyńskiego, Michała Kucharczyka czy Michała Żyrę, no ale oni raczej nie odgrywali w reprezentacji roli ważniejszej niż trzecioplanowa. Do tego dochodzą również zawodnicy pokroju Artura Jędrzejczyka, którzy nie tracili zaufania selekcjonera po powrocie na krajowe podwórko. Krótko mówiąc – choć Nawałka darował sobie przeglądy wojsk i szybko oduczył się rzucania tłumów średniej klasy ligowców na głęboką wodę futbolu międzynarodowego, pozostał przy zdaniu, że jeżeli jakiś zawodnik pasuje mu do taktycznej koncepcji, to jego przynależność klubowa i PESEL schodzą na dalszy plan. I dobrze na tym wyszedł. Krzysztof Mączyński po serii dość słabych występów wyrósł na mocny punkt kadry. Weteran Sebastian Mila przeżył w narodowych barwach drugą młodość. Michał Pazdan został na Euro ministrem obrony narodowej, a Jodłowiec i Kapustka byli cennymi zadaniowcami.
Nie sposób jednak nie zauważyć, że ten najbardziej nieoczywisty z wyborów selekcjonera, a zarazem jeden z najcelniejszych, czyli Mączyński, to jednak zawodnik prześwietlany przez Nawałkę latami w Górniku Zabrze. Powołanie do kadry było tutaj owocem nici porozumienia na linii zawodnik – szkoleniowiec, którą tkano przez dłuższy czas. Sousa takich doświadczeń z polskimi piłkarzami nie ma, bo i skąd miałby je mieć?
Dwie koncepcje Brzęczka
W drugiej, tej mundialowej części swojej kadencji Nawałka stawiał na ekstraklasowiczów już z nieco mniejszym entuzjazmem. Na mistrzostwa świata załapało się czterech – Rafał Kurzawa, Sławomir Peszko, Michał Pazdan i Artur Jędrzejczyk. Ten pierwszy pojechał na turniej jako jeden z najlepszych piłkarzy sezonu ligowego, więc trudno traktować jego obecność wśród powołanych jako odkrycie selekcjonera, a pozostali byli po prostu starymi wyjadaczami, z których jeden (Peszko) bilet na mistrzostwa otrzymał ewidentnie za zasługi, bo formą już od dawna nie dojeżdżał do wymagań reprezentacji. Duża różnica względem mistrzostw Europy we Francji. Wtedy Nawałka zabrał aż dziesięciu piłkarzy klasyfikowanych jako przedstawiciele Ekstraklasy.
W sumie – ciekawa prawidłowość, biorąc pod uwagę wynik kadry na obu imprezach. Ciekawostkowo dodajmy, że na mistrzostwach świata w 2006 roku mieliśmy w kadrze ośmiu ekstraklasowiczów, a na Euro 2008 i 2012 odpowiednio dziesięciu i sześciu.
Po Jerzym Brzęczku – trenerze, podobnie jak Nawałka, zakorzenionym w rodzimej lidze – można się było spodziewać kolejnej fali testów. I rzeczywiście nowy selekcjoner niezwłocznie po otrzymaniu nominacji od Zbigniewa Bońka ruszył na poszukiwania własnych Mączyńskich. Swoich, jak to się mówi, “żołnierzy”. Przez drużynę narodową przewinęli się zatem Adam Dźwigała, Damian Szymański, Rafał Pietrzak, Adam Buksa czy też Arkadiusz Reca, będący świeżo po wyjeździe do Włoch. Na powołania i sporadyczne występy wciąż mogli liczyć Jędrzejczyk oraz Pazdan, w orbicie zainteresowania trenera znalazł się Robert Gumny. Doceniony za dobrą formę został Dominik Furman. Problem w tym, że tak naprawdę tylko wspomniany Reca realnie walczył o wyjściowy skład.
Jerzy Brzęczek
W ostatnim spotkaniu eliminacji do mistrzostw Europy wystąpiło tylko dwóch przedstawicieli Ekstraklasy – Artur Jędrzejczyk z Legii Warszawa i Kamil Jóźwiak z Lecha Poznań. Zresztą obaj zostali wpuszczeni z ławki rezerwowych. A przecież awans na turniej mieliśmy już wtedy w kieszeni.
Po lockdownie droga ekstraklasowiczów do wyjściowej jedenastki drużyny narodowej jeszcze mocniej się wydłużyła. Brzęczek zaczął wprawdzie dość ochoczo stawiać na młodych piłkarzy, jął wpompowywać do kadry świeżą krew – przedstawiał to w wywiadach jako główny argument na obronę słabych występów kadry – ale większość z wprowadzanych przez selekcjonera graczy zdążyła już wyjechać z Polski, albo lada moment miała to uczynić. Jakub Moder i Michał Karbownik podpisali umowy z Brighton, Paweł Bochniewicz trafił do Heerenveen, Kamil Jóźwiak do Derby County, Przemysław Płacheta do Norwich, Robert Gumny do Augsburga. Były też wyjątki – Jakub Kamiński czy Adam Czerwiński, żeby daleko nie szukać – ale co do zasady kadra na finiszu kadencji Brzęczka zaczęła się koncentrować wokół zawodników z klubów zagranicznych. Trudno, by było inaczej – najciekawsi młodzi gracze z Ekstraklasy akurat powyjeżdżali.
Natomiast dla nieco bardziej doświadczonych ligowców nie było już w reprezentacji miejsca. I raczej nikt nie miał o to do Brzęczka większych pretensji – akurat w temacie selekcji trudno było byłemu trenerowi biało-czerwonych wiele zarzucić. To na boisku, a nie na papierze, nasza kadra prezentowała się źle.
Czy Sousa powinien bardziej przyglądać się Ekstraklasie?
Nie będziemy ukrywać, co do zasady drażni nas lekceważące podejście Paulo Sousy do polskiej ligi. Po pierwsze dlatego, że wytwarza to wokół selekcjonera aurę tymczasowości, pracy z doskoku, podczas gdy postawione przed nim zadania wykraczają poza punktowanie w kolejnych meczach, a więc aż chciałoby widzieć głębsze zaangażowanie w naszą piłkarską rzeczywistość. Druga sprawa – selekcjoner drużyny narodowej powinien budować osobiste relacje z przedstawicielami środowiska, choćby z ligowymi trenerami. Pozwoliłoby mu to lepiej zrozumieć, w jaki sposób Polacy patrzą na reprezentację i w ogóle na futbol. Oczywiście Sousa próbował już kilka razy takie zrozumienie naszej mentalności pozorować, ale na dość tanie wrzutki o Janie Pawle II spuśćmy kurtynę milczenia. Mógłby Portugalczyk wziąć przykład z selekcjonera reprezentacji Danii, dla którego taki bliski kontakt ze środowiskiem ma znaczenie pierwszorzędne.
O tym, że obserwowanie zawodnika na żywo z trybun różni się od oglądania materiałów wideo, nie chcemy nawet wspominać, gdyż jest to – jak mawiał klasyk – oczywista oczywistość, którą wielokrotnie potwierdzały cenione w świecie piłkarskim autorytety. Dobrze by było, gdyby Sousa z bliska monitorował występy nawet tych graczy, których nie planuje powołać do kadry w trakcie eliminacji do mistrzostw świata. Selekcjoner musi patrzeć dalej niż najbliższe zgrupowanie.
Jan Bednarek zdobędzie dziś gola? Kurs: 3,75 w Fuksiarzu!
Na usprawiedliwienie Portugalczyka można jednak powiedzieć, że to nie za jego kadencji zaczął się w kadrze trend odchodzenia od powołań dla ligowców, o ile nie są oni szeroko rozumianymi “talentami”. Już za późnego Nawałki można było ten trend zaobserwować, Brzęczek tylko go potwierdził. Sęk w tym, że za czasu obu tych szkoleniowców pozycja polskich piłkarzy w klubach zagranicznych była generalnie mocniejsza niż obecnie. Dlatego aż by się prosiło, by Sousa pokusił się o wyłowienie jakiegoś mniej oczywistego nazwiska z Ekstraklasy. By trochę w beenhakkerowym/nawałkowym stylu dostrzegł kogoś, kogo być może nawet my – kibice, dziennikarze, ludzie obserwujący poczynania reprezentacji – nie widzimy w tej chwili jako potencjalnego kadrowicza. Żeby wywołał trochę pozytywnego fermentu wokół ligi. Przypomniał graczom mającym 25-27 lat, że jeszcze nie wszystko stracone, że cały czas znajdują się pod lupą.
Tym bardziej że po latach posuchy przedstawiciele Ekstraklasy dostarczają wreszcie jakichś pozytywnych wrażeń na europejskiej arenie. W zeszłym sezonie Lech Poznań (z całą zgrają obecnych reprezentantów Polski w składzie), obecnie Legia Warszawa czy nawet Raków Częstochowa.
Paulo Sousa
Nie jest tak, że Sousa w ogóle nie szuka autorskich rozwiązań. Że z uwagi na brak czasu jego personalne decyzje to jedno wielkie pasmo najbardziej oczywistych posunięć, a wyjściowa jedenastka drużyny narodowej ustalana jest zgodnie z przynależnością klubową. Dość ciekawą rolę w taktycznej układance selekcjonera zaczyna odgrywać Przemysław Frankowski. Dużo szans otrzymuje Karol Świderski, teraz błysnął też Adam Buksa. Istotne zadania z prawej strony boiska wypełniają Kamil Jóźwiak z Bartoszem Bereszyńskim. To wszystko są pomysły Sousy, który pewnych zawodników wprowadził do pierwszego składu, innym zaś zmodyfikował pozycję. Pytanie – czy w całym tym taktycznym galimatiasie naprawdę nie może się znaleźć nieco więcej miejsca dla ligowców?
Sousa wychodzi z założenia, że skoro przykładowy Paweł Dawidowicz gra we Włoszech, to musi być przecież lepszy od dowolnego stopera z polskiej ligi. Pamiętajmy jednak, że gdyby Adam Nawałka obrał kiedyś tak proste wytyczne przy doborze składu, to na Euro 2016 nie grałby Pazdan, ale Salamon. I jakoś nam się nie wydaje, by biało-czerwonym taka podmianka mogła wyjść wtedy na zdrowie.
Ekstraklasa to słaba liga, ale to nie oznacza, że jej piłkarze dzielą się na młodych-obiecujących i szrot.
fot. FotoPyk / NewsPix.pl