Wczorajszy mecz z Albanią – wszyscy widzieliśmy, jak grał Robert Lewandowski. Jak maszyna, jak ktoś o dwie półki wyżej niż reszta zawodników, jak ktoś spoza tej galaktyki. Ten ostatni epitet dość często kierujemy w stronę piłkarzy, doceniając ich ponadprzeciętne występy. Na poziomie piłkarskim jest to jak najbardziej zrozumiałe, wszak faktycznie można zastanawiać się, czy taki Messi, Ronaldo albo Lewandowski na pewno urodzili się na Ziemi. Ale pod względem części emocji oraz większości praw są to jednak ludzie. A czasami w irracjonalny sposób staramy się im odbierać tę ludzkość.
Sporo jest głosów twierdzących, że piłkarzy nie dotyczą problemy zwykłych ludzi. To prawda. Zarobki na najwyższym poziomie są takie, że większości społeczeństwa kręci się w głowie, gdy muszą wyobrazić sobie liczbę zer na koncie tego, czy innego zawodnika. Na tym poziomie rzeczywistość również ich nie dotyczy. Piłkarze dryfują w swojej bańce przez kilkanaście lat i tylko od kursu, który obiorą, zależeć będzie, czy bańka ta pęknie, gdy już odwieszą buty na kołek.
Prawa podatkowe, strach o to, co będzie się jeść, z jakiej przyjemności zrezygnować, żeby posłać dzieci do szkoły – to w 99% ich nie dotyczy. Są kosmitami.
Ale co z prawem do własnego zdania?
***
Nie podejrzewałem Stefana Szczepłka o to, że będzie zadawał pytania kontrowersyjne, mogące wywołać burzę. A tutaj proszę – doświadczony dziennikarz bez kozery zagaduje Roberta Lewandowskiego o to, czy przeszkadzałoby mu granie w tęczowej opasce. Tylko tyle i aż tyle.
Odpowiedź kapitana polskiej reprezentacji była naturalna, a przede wszystkim szczera. Bez krążenia dookoła tematu, bez budowania naprędce dupochronu – nie, nie miałbym z tym problemu. To rzecz jasna wystarczyło, by na Lewandowskiego wylała się fala nieprzychylnych komentarzy, których sztandarowym hasłem było: nie mieszajmy sportu z polityką oraz niech się lepiej skupi na piłce nożnej. Tylko, czy naprawdę o to nam chodzi?
Należałoby w ogóle zacząć od tego, co rzeczoną polityką jest. Czy granie z tęczową opaską rozumiane jako wsparcie dla osób nieheteronormatywnych aby na pewno jest przejawem politykowania? Czy raczej – jeśli już pójdziemy tym torem – zajęcia pewnego stanowiska w kwestii społecznej, ale z polityką mającą w gruncie rzeczy mało wspólnego? W końcu to nie jest tak, że przez deklarację Lewandowskiego słupki wyborcze jednej frakcji poszybują w górę, zaś kolejnej zaliczą absolutnie nieprzyjemne lądowanie. Rzecz w końcu rozbija się raczej o szacunek do drugiego człowieka, pójście z myśleniem do przodu.
Szkopuł tej historii jest jednak inny. Nie chodzi tutaj o to, która strona lewicowo-prawicowego konfliktu ma rację. Chodzi o to, czy w ogóle powinniśmy piłkarzom zabraniać stawania po jednej stronie społecznego dylematu. Są osobami publicznymi, ich głos jest. Mogą mieć bzdurne przemyślenia, mogą mieć też coś ciekawego do powiedzenia w danej kwestii. W końcu nie rozprawiają o rozszczepieniu atomu, ale zazwyczaj o kwestiach, które mimo wszystko też ich dotyczą. Nie są przecież z kosmosu. Dlaczego mieliby zatem udawać, że nie rozumieją ludzkiej mowy.
My możemy tego nie zauważać, nie chcieć dostrzegać, ale świat futbolu powoli zmierza w stronę tego, by piłkarze coraz swobodniej wypowiadali swoje zdanie, o ile nie jest ono krzywdzące. Gareth Southgate, i cała reprezentacja Anglii, to nie są figury szczególnie lubiane w Polsce, ale selekcjoner Synów Albionu powiedział wczoraj, reagując na obrzydliwe i rasistowskie zachowanie węgierskich kibiców, jedną bardzo ważną rzecz: Oni niebawem będą jak dinozaury. Świat się modernizuje i zmierza w zupełnie innym kierunku.
Jasne, Southgate jako przedstawiciel narodu angielskiego może poniekąd brzmieć jak hipokryta, bo wiemy, co robi gros jego rodaków zasiadających na trybunach. Niemniej jest to ważny głos w dyskusji, który skłania do postawienia zasadniczego, być może najważniejszego pytania. Bo może nam wcale nie chodzi o to, żeby piłkarze nie zajmowali stanowisk społeczno-politycznych. Może nam chodzi o to, by nie zajmowali tych, które są dla nas po prostu niewygodne.
Jak byśmy zareagowali, gdyby Lewandowski stwierdził, że nie ma problemu z grą z biało-czerwoną opaską i jakimś istotnym symbolem z kręgu patriotyzmu lub wiary?
***
Niewykluczone, że dokładnie tak, jak zareagowała jedna strona, gdy kapitan przyjął odznaczenie od prezydenta Andrzeja Dudy. Wtedy też obrzucono piłkarza błotem, tylko, że z drugiej flanki. To równie bezsensowne jak ciskanie gromami na Lewandowskiego w sprawie opaski LGBT.
Może jest tak, że te sytuacje w gruncie rzeczy nie stwarzają żadnego problemu. Może obie nie mają tak naprawdę wiele wspólnego z polityką, do momentu, w którym ktoś nie spróbuje manipulować pewnymi obrazkami.
***
Ale usta piłkarzom, sportowcom w ogóle, zasłania się nie tylko przy okazji zajmowania stanowisk w gorących tematach. Część opinii publicznej chciałaby, żeby oni w ogóle się nie uzewnętrzniali. Żeby ich jestestwo ograniczało się do lądowania UFO przed meczem, a po końcowym gwizdku do zapakowania się na pokład razem z E.T, kosmitami z Toy Story, ksenomorfem z Obcego i humanoidalnymi stworami od Briana Lumleya. I tak przez kilka miesięcy w roku.
Przykładem Naomi Osaka, która podjęła trudną decyzję o wycofaniu się z jednego z turniejów Wielkiego Szlema. Japonka uczyniła to ze względu na swoje zdrowie psychiczne, a więc na sprawę kluczową – nie tylko dla sportowca, ale też zwykłego człowieka. Otwarcie powiedziała o tym, co ją boli, dlaczego musi z pewnych kwestii się wycofać.
To dość nieprawdopodobne, ale w 2021 roku jako społeczeństwo dalej jesteśmy w stanie odmawiać komuś prawa do słabości, do choroby, jaką jest depresja. To oczywiście nie jest prawo przez nikogo chciane, ale krytykując ludzi za to, że są – no cóż – ludźmi, prowadzimy do pewnych patologii.
Chyba wszyscy pragniemy czuć się dobrze. Jak to jednak osiągnąć? Jak osoby, które są stłamszone, mają problem z mówieniem o tym, co rozrywa je od środka, mają uczynić krok naprzód, skoro nawet ich herosi są za taką postawę krytykowani.
***
Dlaczego tak mocno odrywamy tych, których widzimy po drugiej stronie ekranu, od świata rzeczywistego?
Widzieliśmy, czym może się to skończyć. Głośny wywiad Kuby Białka z Afgańczykiem Omarem Haydarym próbowano w Lechii odgórnie i oczywiście daremnie ściągnąć ze strony, zasłaniając się tym, że piłkarz nie powinien zajmować takiego stanowiska bez konsultacji z klubem.
Mówimy przecież o sytuacji ekstremalnej, w której zagrożone jest życie innych ludzi, a i tak próbowano zagrać wyimaginowaną kartą z dekalogiem powinności przykładnego piłkarza.
***
Ale nie myślmy, że jesteśmy w tej kwestii osamotnieni. Najbardziej jaskrawy przykład tego, czym może zakończyć się takie podchodzenie do piłkarzy, płynie z Anglii. Lata traktowania zawodników jak ciało obce, które wylądowało na Ziemi razem z Supermanem, przyniosło w końcu efekty.
Odzierając zawodników z ludzkiej powłoki, zabraniając im mówić to, co czują, budowaliśmy kolejny okręg muru, który rośnie dookoła piłkarzy. Naprawdę nie powinniśmy aż tak mocno odrywać ich od rzeczywistości, bo w pewnym momencie skończy się to tak, jak w wypadku Benjamina Mendy’ego i mało kto zauważy, że to nie jest do końca w porządku.
Chociaż czy powinniśmy się temu dziwić, skoro wciąż powszechne jest victim blaming, dotykający kobiet, które zgłaszają przypadki gwałtów albo celowy rasizm, sugerujący, że tylko osoby czarnoskóre dopuszczają się wspomnianego czynu. Jakże łatwo przyszło anonimowemu użytkownikowi stwierdzenie: Black sex matter i więcej klękania nomen omen.
Domniemanie niewinności czy oszukiwanie świata?
A przecież zasada domniemania niewinności jest naprawdę istotną kwestią. Może uchronić przed nieuzasadnionym ukamieniowaniem jakiegoś człowieka. Ale nie można wycierać sobie nią twarzy. Uruchamiać za każdym razem, gdy jakaś sławna osoba jest podejrzana o popełnienie nagannego czynu, a wobec niej prowadzone jest regularne śledztwo. Zakwestionować można również szarżowanie tą zasadą jako czymś, co ma wytrącić poszkodowanym argument z ręki. W większości wypadków wszelakie zgłoszenia gwałtów, znęcania się, molestowania nie są wyssane z palca.
Prawdopodobieństwo zwiększa się, gdy takich zgłoszeń jest aż cztery.
Manchester City przez niemal 300 dni postanowił jednak udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Wspomniany Benjamin Mendy ostatni mecz na poziomie Premier League zagrał w pierwszej kolejce nowego sezonu. Zagrał na swoim poziomie, czyli po prostu źle, ale nie to jest najważniejsze. Wybór Pepa Guardioli był dość zaskakujący, na ławce siedział między innymi Zinczenko, ale wciąż – nie o walory sportowe tu chodzi. Portal The Athletic rzuca światło na tę sprawę – w sprawie Mendy’ego już wtedy toczyło się dochodzenie, a klub był przeciwko zawieszeniu swojego piłkarza.
Mendy został w związku z tą sprawą aresztowany w listopadzie 2020. Kibice na trybunach o tym nie wiedzieli, nie wiedzieliśmy my, ale wiedzieli klubowi oficjele, którzy jednak woleli zachowywać milczenie. Utrzymać, że nic się nie stało.
To podejście zgoła odmienne od Evertonu, który natychmiast zawiesił piłkarza, gdy tylko do skóry dobrała mu się policja. Tymczasem Mendy przez dziewięć miesięcy… cieszył się życiem. Zaliczył tylko osiemnaście występów, ale obskoczył dwie ceremonie – wygranie ligi oraz walkę z Leicester City w Superpucharze Anglii.
Poczucie bezkarności piłkarza dobitnie potwierdza jego twitterowy wpis, który odnalazł Daniel Taylor. Zaraz po spotkaniu z Lisami Mendy napisał: Do zobaczenia w Premier League, koledzy.
Tymczasem spirala wykroczeń Mendy’ego rosła. Został oskarżony o kolejne gwałty, na trzech różnych kobietach. Ostatni raz miał dopuścić się takiego czynu… w sierpniu 2021. Kilka dni przed tym, jak został ponownie aresztowany. To ten sam miesiąc, w którym ruszyła liga. To ten sam miesiąc, w którym Manchester City w końcu ugiął się z zawiesił swojego piłkarza, zrywając z bzdurnym w tym wypadku domniemaniem niewinności.
Klub przez kilka miesięcy oszukiwał cały świat, zamiatając sprawę pod największy dywan, jaki udało się znaleźć. Chcąc chronić się PR-owo, zrobili coś trudnego do racjonalnego pojęcia.
Z jednej strony poważne oskarżenia o cztery gwałty na trzech kobietach w odstępie dziewięciu miesięcy, perspektywa zniszczonego życia, a z drugiej oskarżony czerpiący pełnymi garściami z przywilejów życia futbolowego milionera. Oto prawdziwy przykład potraktowania piłkarza jako bytu z osobnej planety. Chyba w żadnym innym środowisku by to nie przeszło.
Mendy to nie jedyny przypadek w historii
Benjamin Mendy nie jest bowiem jedynym, który początkowo wywinął się sprawiedliwości. Angielska piłka ma w tej kwestii sporo złego za uszami, co też zauważył Daniel Taylor:
- Ched Evans – w 2012 roku sąd skazał go na pięć lat pozbawienia wolności za gwałt. Proces Evansa toczył się podczas sezonu ligowego, a Sheffield United nie zdecydował się go zawiesić. Evans tydzień po wyroku został wybrany do jedenastki sezonu League One.
- Lee Hughes – w 2003 roku zabił motocyklistę i uciekł z miejsca wypadku. Podobnie jak Evans dokończył sezon, pomógł nawet WBA w wywalczeniu awansu. Koniec końców skazano go na sześć lat więzienia.
- Jonathan Woodgate i Lee Bowyer – zanim Woodgate skompromitował się w Realu Madryt, razem z Bowyerem został oskarżony o pobicie do nieprzytomności azjatyckiego studenta. Chłopak został znaleziony tak zmasakrowany, że ludzie myśleli, że nie żyje. Leeds United było przeciwko zawieszeniu swoich graczy. Sprawę zamknięto po kilku latach – Bowyera oczyszczono z zarzutów, Woodgate’a skazano na 100 godzin prac społecznych i wyrzucono z reprezentacji (do której wrócił w 2004).
Ale kompromitowały się też sądy. Adam Johnson został zawieszony przez Sunderland, policja dysponowała pokaźnym materiałem dowodowym, a sam piłkarz przyznał się do całowania z dziewczyną poniżej wieku świadomej zgody. Mimo to wymiar sprawiedliwości… pozwalał Johnsonowi na dalsze reprezentowanie Czarnych Kotów.
***
Czy piłkarze są przybyszami z innej galaktyki? Pod wieloma względami tak, trudno to zakwestionować. Czy jednak powinniśmy traktować ich jak byty z obcej planety, gdy wchodzą w ludzkie (bądź nieludzkie, jak w wypadku gwałtu) sprawy i zajmują swoje, niekrzywdzące nikogo, stanowisko?
Ja, chociaż pewnie wiele osób zakwestionuje moje kompetencje w tej kwestii, nie potrafię zebrać się na twierdzącą odpowiedź.