Skra Częstochowa to beniaminek pierwszej ligi i kopciuszek w tym towarzystwie. Niewielki budżet czy brak własnego stadionu nie przeszkodziły jednak częstochowianom w stawianiu trudnych warunków zdecydowanie silniejszym klubom. Skąd to się bierze? W rozmowie z nami mówi o tym Jakub Dziółka, trener Skry, który wrócił do klubu, który prowadził jeszcze w trzeciej lidze. Szkoleniowiec opowiedział nam o nowych realiach w Częstochowie, pracy asystenta w GKS-ie Katowice i Cracovii oraz cennym doświadczeniu w walce o utrzymanie wyniesionym z boiska.
To pana drugie podejście do Skry Częstochowa, wcześniej prowadził pan ten zespół w trzeciej lidze. Które z tych podejść było trudniejsze?
Myślę, że trudniejsze jest to, bo jesteśmy w pierwszej lidze. Moje pierwsze podejście nie było łatwe, bo wtedy była reorganizacja rozgrywek trzeciej ligi i utrzymywało się siedem czy osiem zespołów. W ostatniej kolejce wygraliśmy z Odrą Opole 1:0 i zajęliśmy bodajże szóste miejsce, dzięki czemu zostaliśmy w lidze, która składała się już z czterech województw. Mieliśmy wtedy mniej osób w sztabie, teraz jesteśmy dużo lepiej zorganizowani pod względem pozasportowym.
Czym się różniła tamta Skra od obecnej?
Wtedy klub był amatorski, wszyscy zawodnicy pracowali na etatach. Treningi zaczynały się o godz. 19, kończyły się o godz. 21 i to jest największa różnica. Dziś wszyscy piłkarze mają kontrakty zawodowe i skupiają się tylko na piłce. Poza tym sztab szkoleniowy i struktury klubu są o wiele bardziej rozbudowane.
Nie było problemu z łączeniem pracy z grą w klubie?
Każdy robił co w jego mocy, żeby wziąć udział meczu ligowym – to było naszą siłą. Nawet kiedy rozgrywaliśmy mecze stosunkowo daleko – Wałbrzych, Zielona Góra – i wracaliśmy w środku nocy, a grupa piłkarzy zaczynała pracę od piątej lub szóstej rano, to po kilku godzinach snu czy po spaniu w autokarze, szli do tej pracy. Następny mecz zdarzał się w środę, my trenowaliśmy w poniedziałek. To budowało charakter Skry. Jako trener też musiałem być oczywiście elastyczny co do jednostek treningowych, ale bardzo rzadko zdarzały się takie sytuacje, że ktoś nie pojechał na mecz ligowy z powodu pracy.
Pan wtedy pracował tylko w Skrze czy łączył pan trenowanie z pracą gdzie indziej na etacie?
Przez pierwsze półtora roku pracowałem jako fizjoterapeuta. Później, po reorganizacji, przez dwa lata byłem już tylko trenerem Skry.
Czego pana nauczyła praca w niższych ligach?
Powiem prozaicznie – organizacji pracy. Zawodnicy w niższych ligach muszą mieć przygotowany plan treningu nawet na miesiąc do przodu, aby móc pogodzić granie w piłkę z życiem osobistym czy zawodowym. Ten plan rzadko można później modyfikować – to pierwsza rzecz. Druga to dbanie o sprzęt treningowy, to powinno być oczywiste, ale pamiętamy, z jakim trudem kiedyś go pozyskiwaliśmy, jakie mieliśmy niedobory. Teraz np. piłki dostajemy od ligi.
Ma pan dzięki temu przegląd zawodników? Śląsk to bogaty piłkarsko region, od pierwszej pracy w Skrze nie minęło zbyt wiele lat, więc można było zbudować pewną bazę.
Tak, mamy ten atut, ale to też nie staje się od razu, że ktoś, kto grał w trzeciej lidze, zaistnieje szybko na wyższym poziomie. Widzę to nawet po naszym zespole, my się uczymy tej ligi, mimo że większość grała już na szczeblu centralnym, w drugiej lidze. Na niższych poziomach są utalentowani, pracowici zawodnicy. Gdy da się im szansę, robią wszystko, żeby ją wykorzystać, utrzymać się w tej lidze, zarobić lepsze pieniądze. To jest plus, ale ci piłkarze też muszą posiadać i zdobywać wyższe umiejętności, żeby sprostać wymaganiom pierwszej ligi.
Co panem kierowało, gdy zostawił pan pracę pierwszego trenera w Skrze na rzecz bycia asystentem w GKS-ie Katowice i Cracovii?
Historia z GKS-em Katowice jest taka, że to był poziom centralny – 1. liga. Poza tym jestem wychowankiem tego klubu, więc ciężko było mi odmówić, bo tam się wychowałem. Dla mnie to był powrót do domu, nie było argumentów przeciw.
Jak wyglądała pańska współpraca z pierwszymi trenerami i czego pan się od nich nauczył?
Z Jackiem Paszulewiczem poznaliśmy się dopiero pierwszego dnia w pracy. To była zima, przez cały okres przygotowawczy się docieraliśmy. Od niego nauczyłem się dużej dyscypliny i organizacji pracy na poziomie centralnym, bo to inna sprawa niż ta na poziomie amatorskim. Trener Paszulewicz miał wszystko zaplanowane z dużym wyprzedzeniem, prowadził zespół twardą ręką. Stosował inny model gry, niż mój w Skrze dbał o dobrą organizację gry w defensywie, szczególnie w fazie przejściowej. Do dzisiaj mamy ze sobą bardzo dobry kontakt.
Trafił pan na dość trudny czas. Z jednej strony miał pan szansę zadebiutować w roli pierwszego trenera, z drugiej GKS spadł wtedy z ligi.
Powiem szczerze – mocno przeżyłem spadek, to były trudne momenty. Mam też jednak drugą stronę medalu, bo ze mną w roli pierwszego trenera przeszliśmy w Pucharze Polski Pogoń Szczecin, wygraliśmy na wyjeździe ze Stomilem Olsztyn, zremisowaliśmy z Puszczą Niepołomice i przegraliśmy w ostatniej minucie z Bruk-Bet Termaliką. Ten okres, w którym ja prowadziłem GKS, był więc w miarę udany i to pewna równowaga.
Może pan powinien wtedy zostać na stanowisku?
A to już nie do mnie pytanie…
Tamten sezon dał panu doświadczenie w walce o utrzymanie w lidze, a teraz taka walka będzie was czekać w Częstochowie.
Tak, duże doświadczenie dla trenera. Również jako piłkarz Polonii Bytom, co roku walczyłem o utrzymanie. Wiem więc, jak trudne to są mecze, bo nie wolno seryjnie przegrywać. Potrafię się postawić w roli zawodnika, który co tydzień gra bardzo ważny mecz, staram się przygotować moich piłkarzy do tych sytuacji. Wiemy, jak trudne zadanie przed nami stoi. Skra to jednak inny klub niż GKS i Polonia, które mają tysiące kibiców na swoich stadionach. My żałujemy, że na razie nie gramy przed swoją skromną, ale wierną publicznością, więc to trochę inna sytuacja.
Jak podejść do zawodnika, który ma przed sobą grę o utrzymanie? Zdejmować presję czy stworzyć bandę, która trzyma się razem?
To zależy od momentu sezonu, w którym jesteśmy. Będą mecze, w których będziemy musieli budować presję, będą też takie, gdy trzeba będzie ją ściągnąć. Rozpoczynaliśmy z Koroną Kielce czy ŁKS-em i wtedy nie mogliśmy sobie nakładać dodatkowej presji, bo ona była naturalna, w końcu graliśmy z bardzo dobrymi rywalami. Z drugiej strony w pierwszej lidze każdy ma wyższy budżet niż Skra, ma lepszych zawodników „na papierze”, więc musimy patrzeć na to, jak zespół się rozwija, jak funkcjonujemy i działać z tygodnia na tydzień. Mamy sporo nowych piłkarzy, a tych, którzy wcześniej byli w Skrze, w większości znam i mimo że ewoluowali sportowo, ich reakcje w lidze mogą być różne. Na tę chwilę mamy problem z tym, jak wchodzimy w mecze i nad tym musimy pracować.
A czego pan się nauczył w Cracovii, poza językami obcymi w szatni?
Prowadzenie treningu i przygotowywanie do meczów Ekstraklasy takich zawodników to duży plus i doświadczenie dla trenera. Obserwowałem, jakie mają podejście do swojego zawodu. Ekstraklasa to inny poziom, nauczyłem się innej jakości pracy, wyższego tempa treningów, lepszej jakości treningów. Takie rzeczy nie występują na niższych poziomach, trzeba tam być, żeby zobaczyć różnicę. Narzekamy na poziom Ekstraklasy, ale fajnie jest przejść od niższego szczebla do tego najwyższego i zobaczyć, że ten poziom jest po prostu zdecydowanie lepszy. Uważam, że Michał Probierz to bardzo dobry trener. Świetnie sobie radzi z rzeczami, które na niego niespodziewanie spadają. Miałem okazję współpracować z nim jeszcze jako piłkarz Polonii Bytom i wiedziałem, jak to będzie wyglądać. Dużo z tej współpracy wyciągnąłem jako trener. A do tego wygraliśmy Puchar Polski i Superpuchar kraju.
Lepiej być piłkarzem u Michała Probierza czy jego asystentem?
Kiedy stałem się trenerem, polubiłem piłkę nożną jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy byłem zawodnikiem. Dlatego powiem, że lepiej być asystentem.
Co pana przekonało do powrotu do Skry Częstochowa?
Zawsze ciągnęło mnie do samodzielnej pracy, chciałem do tego wrócić. Praca asystenta mnie rozwinęła, mogłem na wiele rzeczy inaczej spojrzeć od środka sztabu i nie być tak odpowiedzialny za zespół. Mnie jednak ta odpowiedzialność kręciła, chciałem do tego wrócić. Trochę przypadku sprawiło, że będąc na meczu Skry, rozmawiałem z prezesem. Umówiliśmy się, że porozmawiamy za miesiąc, żebym przemyślał tę propozycję i tak to się wydarzyło. Znałem klub, więc łatwiej było mi tutaj wrócić. Prezes z kolei wiedział, jak pracuję, więc doszliśmy do porozumienia.
Uważa pan, że to właściwa droga, żeby przejść od roli asystenta do pierwszego trenera na szczeblu centralnym?
Każda droga trenera, w której ma wyniki, jest właściwa. Na pewno doświadczenie pracy w kilku sztabach na różnych poziomach rozgrywkowych jest bardzo cenne. Wiemy, że są też trenerzy, którzy od razu zaczynają pracę samodzielną i osiągają dobre rezultaty.
Trudno było zbudować kadrę Skry przed tym sezonem? Najlepsi piłkarze odeszli do innych klubów, długo wahała się przyszłość Kamila Wojtyry…
Jak na nasze możliwości finansowe — nie było trudno. Jasne, nie było też łatwo, bo musieliśmy pozyskać piłkarzy, na jakich było nas stać, a do tego dobrać ich profilem tak, żeby wpasowali się w ten zespół. Ale na pewno łatwiej było nam zbudować kadrę na grę w pierwszej lidze niż gdybyśmy grali w drugiej lidze.
Czyli argument, że można zaprezentować się na zapleczu Ekstraklasy i wybić, działał?
Tak, szczególnie na młodych piłkarzy. Mamy taki model zarządzania, żeby coraz większa liczba młodzieżowców była w kadrze, grała w pierwszym składzie. Na 26 osób w kadrze 13 zawodników posiada ten status, więc mówimy dokładnie o połowie. Oczywiście nie wszyscy na ten moment występują w pierwszym składzie, bo graliśmy maksymalnie trójką młodzieżowców, ale cały czas są w treningu i przygotowujemy ich do gry w lidze. Na ławce od trzech kolejek jest Oskar Krawczyk z rocznika 2005. Ci młodzi ludzie na pewno dostaną szansę gry.
WYGRANA SKRY Z ZAGŁĘBIEM SOSNOWIEC PO KURSIE 2,85 W FUKSIARZ.PL!
Czy cel jest taki, jak w drugiej lidze — zapunktować w Pro Junior System?
Nie jest to główny cel, ale jeśli oni będą grali, to będziemy zbierali punkty. Jest nam trochę trudniej, bo w drugiej lidze Radosław Gołębiowski i Mikołaj Biegański byli wychowankami Skry, a na ten moment czekamy na wychowanków. Ale w szerokiej kadrze są Adrian Żabik, Daniel Błędowski, Jakub Hajda czy Oskar Krawczyk, więc przed nimi tylko praca i dzięki niej mogą zastąpić chłopaków, którzy odeszli ze Skry.
Kiedy w Skrze pracował jeszcze Marek Gołębiewski, drużyna miała swoją wyraźnie widoczną filozofię. Jaka jest pańska, jaki styl chce pan wprowadzić — biorąc też poprawkę na to, że w tym sezonie najważniejsze są dla was punkty w lidze?
Dużym atutem klubu była też praca wcześniejszego szkoleniowca, Pawła Ściebury. On dał drużynie dobrą organizację gry w defensywie i to na podstawie tego zespół w trzecim sezonie w drugiej lidze grał dobrze w ofensywie. Co roku sezon się zmieniał i to organizacją w tyłach udawało się wiele mankamentów nadrobić, ustabilizować sytuację w lidze i lepiej grać w ataku. To zostawiamy, ale zawodnicy sami widzą, że teraz wszystko dzieje się o wiele szybciej, gra jest bardzo dynamiczna, szybsza niż w drugiej lidze. W ofensywie musimy się przystosować do tego, że trzeba szybciej myśleć i działać — prowadzić piłkę, przyjmować, podawać. Kluczem do zdobywania punktów będzie jednak defensywa, bo tabela nie kłamie. Zespoły, które tracą najmniej bramek, w większości przypadków odnoszą sukcesy, więc chcemy grać skutecznie w tyłach. Nie mówię, że będziemy ciągle się bronić, ale najpierw chcemy dobrze grać w defensywie, a potem równie dobrze grać w ataku.
Jest pan zadowolony z tego, w jaki sposób wystartowaliście?
Staramy się punktować. Nie ukrywam, że nie wiedzieliśmy przed sezonem, jak to będzie wyglądało. Patrzyliśmy w terminarz i widzieliśmy trudne mecze przed nami. Zespół powoli czuje tę ligę, powtórzę, że największy problem mamy z wejściem w mecz. Rozmawiamy o tym, analizujemy, trenujemy, żeby nie popełniać tych samych błędów, bo nieprzypadkowo traciliśmy bramki w pierwszych połowach, oprócz meczu w Rzeszowie. Zdarzają nam się momenty dekoncentracji, takie jak z Koroną, gdy straciliśmy dwie bramki w ostatnich minutach pierwszej połowy, w Legnicy było tak samo. Z drugiej strony chwała zespołowi, że po przerwie wychodzą i grają dobrze, potrafią odrobić straty, ale żeby regularnie punktować musimy grać dwie równe połowy.
Ma pan jakieś cele punktowe na pierwszą część sezonu, żeby z jak największymi nadziejami wejść w rundę wiosenną?
Punktowego celu nie ma, chcemy cały czas dryfować na powierzchni, że tak to nazwę. Ważne, żeby mieć kontakt przynajmniej ze środkiem tabeli, a co będzie za tydzień czy dwa — nie wiem. Na szczęście omijają nas większe urazy, choć Kamil Wojtyra nie trenuje tak regularnie, jak byśmy chcieli. Będziemy starali się reagować na kryzysy. Mamy teraz przełożony mecz z Sandecją, więc dwa tygodnie treningów dodatkowo pomogą nam się dotrzeć.
Mówi pan, że nie wie, co będzie za dwa tygodnie, ale wiadomo, że końcówka rundy jesiennej to mecze domowe Skry. To będzie kluczowy moment sezonu, gdy będziecie mogli urwać punkty faworytom? Większość zespołów bazuje na tym, żeby dobrze punktować na własnym stadionie.
Nie wiem, na jakim stadionie będziemy grali u siebie…
Też fakt!
Dlatego nie wiem, czy grając u siebie, faktycznie będziemy grali u siebie. Przygotowujemy się na różne scenariusze i nie chcemy iść w takim kierunku, że będzie nam łatwiej.
Wierzy pan w to, że Skra może stać się etatowym pierwszoligowcem, tak jak stała się etatowym drugoligowcem?
Gdybym nie wierzył, to bym tutaj nie pracował. Wierzę w to, co robimy i w zawodników. Utrzymanie musi być poparte pracą, wierzę, że na to zasłużymy. Na ten moment nie sięgamy daleko w przyszłość, ocena sytuacji nastąpi po 20 kolejkach rundy jesiennej.
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
fot. Newspix/FotoPyK