Reklama

Kiedy jesteś defensywą Arsenalu i Lukaku zaczyna biec

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

22 sierpnia 2021, 20:05 • 5 min czytania 11 komentarzy

Problemem Arsenalu nie jest to, że przegrali mecz z Chelsea. Problemem Arsenalu jest to, że nikt nie zakładał, że może być inaczej. The Blues siedli na rywala niemal od samego początku i stłamsili go do tego stopnia, że kibice The Gunners mogą tylko smutno spuścić wzrok. To był wielki – chociaż nie idealny – mecz gości i Romelu Lukaku. 

Kiedy jesteś defensywą Arsenalu i Lukaku zaczyna biec

Arsenal – Chelsea. Świetny debiut Romelu Lukaku

Jakie to wszystko proste, mógł pomyśleć Thomas Tuchel i Frank Lampard, gdy belgijski napastnik zapakował swojego pierwszego gola po powrocie na Stamford Bridge. W poprzednim sezonie Chelsea cierpiała z powodu braku dziewiątki znajdującej się w optymalnej dyspozycji. Timo Werner zanotował niezłe liczby, ale wszyscy wiedzieli, że powinny być one znacznie lepsze.

Nie było również żadnej akcji w wykonaniu Niemca, która przypominałaby to, co zrobił Lukaku. Były zawodnik Interu przyjął piłkę przed polem karnym Arsenalu, odegrał, wbiegł w szesnastkę demolując Pablo Mariego, a na koniec bez najmniejszego problemu sieknął do pustej bramki, finalizując podanie Reece’a Jamesa.

To był pokaz siły, ale też najlepszy dowód na to, że Lukaku rozwinął się pod względem piłkarskim. Wszystko w tej akcji zrobił dobrze, nie popełnił najmniejszego błędu. Starcie z hiszpańskim obrońcą Arsenalu już teraz stało się powodem do prztyczków w stronę pokonanego i trudno się dziwić. Mari wyglądał w tej sytuacji, jakby zderzył się z rozjuszonym bykiem pędzącym podczas corridy.

Reklama

Próbował jeszcze reklamować, że był faulowany, popychany, ale zwyczajnie nie miał racji. 27-latek się po prostu odbił od swojego rywala. Nie ma jednak powodów do wstydu – na pewno nie był ostatnim zawodnikiem, którego Lukaku zdmuchnął z drogi jak parcianą lalkę. Belg to samo zdołał zrobić z Cedrikiem, Robem Holdingiem, zaś Granit Xhaka wolał zachowywać dystans społeczny wobec rywala, a kontakt traktował jako przykrą konieczność i starał się ratować wszystko wślizgami. Nie przyniosło to żadnego efektu.

Piłkarze gospodarzy po prostu nie wiedzieli, jak go zatrzymać. Raz brutalnie potraktował go Mari, obejrzał żółtą kartkę. Lukaku wstał, otrzepał spodenki i przystąpił do dalszej destrukcji. Doszło nawet do tego, że zawodnicy Arsenalu odpuszczali krycie Belga, bo wiedzieli, że zaraz zostaną ośmieszeni.

Starania stoperów podsumował 54-letni Tony Adams. Legenda Arsenalu wypaliła: – Mari i Holding tak słabo radzili sobie z Lukaku, że miałem ochotę zejść na murawę i im pomóc.

Sprawdź ofertę Fuksiarza i postaw na siebie!

W Premier League 2020/21 Chelsea strzeliła tylko 58 goli. Najmniej podczas rządów Romana Abramowicza. Teraz taka sytuacja się nie powtórzy. Jest to niemożliwe zważywszy na obecność Lukaku. Widać to już po pierwszym meczu i żadnym argumentem nie będzie to, że rywalem był tylko Arsenal.

Thomas Tuchel ma w swoich szeregach napastnika, którego może zazdrościć mu właściwie cała piłkarska Europa. Bo Lukaku to nie tylko trafienie do pustej, ale też dobre rozegranie (95% skuteczności podań), udane dryblingi (2/3), stworzone kolegom okazje (słabe wykończenie Havertza) i bardzo dobry strzał głową, który jakimś sposobem zdołał odbić Bernd Leno.

Reklama

Jasne, sam jeden by tego meczu nie wygrał, bo cała drużyna Tuchela świetnie funkcjonowała – na pewno warto docenić Reece’a Jamesa, który poza asystą sieknął też bramkę – ale z Belgiem będzie to dużo łatwiejsze i przyjemniejsze. Rozbicie defensywy Arsenalu to tylko początek i miła rozgrzewka przed prawdziwym sprawdzianem, który czeka Chelsea w przyszłej kolejce. The Blues pojadą na Anfield, gdzie będzie czekał nie Pablo Mari, ale Virgil van Dijk.

Arsenal – Chelsea. Zadrapania na portrecie gości

Jednocześnie trudno przyznać, by Chelsea zagrała idealne spotkanie. Sam Lukaku – było nie było – zmarnował dobrą okazję. To samo uczynił Kai Havertz w samej końcówce, a i w pozostałej części meczu znalazłby się sytuacje, w których zawodnikom Tuchela zadrżała noga.

Na przykład środek pola – gdyby rywalem Jorginho i Kovacicia nie był Lokonga i Xhaka, Chelsea mogłaby mieć kłopoty. No właśnie – gdyby. Być może zawodnicy niemieckiego trenera uznali, że gra na 80% po prostu wystarczy i nie ma powodów, by zbytnio się napinać. W gruncie rzeczy nijak się nie pomylili.

Ostatecznie Arsenal przyjął najmniejszy wymiar kary, lecz The Blues mieli na to wpływ. To nie jest tak, że Leno dokonywał cudów i odbijał każdą piłkę. Nie, Chelsea brakło koncentracji, co widoczne stało się w samej końcówce, gdy The Gunners niczym pewien robak przewrócili się na plecy i w obronnym odruchu byli w stanie jedynie wierzgać kończynami. Goście nie potrafili tego wykorzystać, a zdecydowanie mogli.

Mogli też stracić bramkę, bo kilkukrotnie zachowali się niefrasobliwie w defensywie. No dobra – dwa razy. W pierwszej sytuacji VAR sprawdzał, czy nie doszło do przewinienia Jamesa na Bukayo Sace. W drugiej zaś elektryczny duet obrońców – Mari i Holding – wypracował świetną okazję, którą jednak koncertowo zaprzepaścił ten drugi. To mógł być gol na otarcie łez dla fanów Arsenalu, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że w ogólnym rozrachunku ta bramka nie zmieniłaby zbyt wiele. Ekipa Artety znowu zagrała zbyt słabo.

Arsenal – Chelsea. I nic się nie zmienia

Nie da się tego od tak zrzucić na kolejne absencje. W dzisiejszym meczu trudno pochwalić jakiegokolwiek piłkarza gospodarzy. No dobra, Leno grał nieźle, ale zawodnicy z pola? Cała defensywa wygłupiła się przy obu trafieniach Chelsea. Środek pola nie istniał, zaś atak… ataku nie było, a sytuacja nie uległa odmianie po wejściu Aubameyanga.

Aż ciśnie się na usta stwierdzenie, że ostatni raz taki słaby Arsenal widzieliśmy w pierwszej kolejce.

I wiecie co? Trzeba to powiedzieć głośno – Arsenal obecnie, jako całość, to są dziady. Jasne, nie spadną z Premier League, ale trudno wierzyć, że pod rządami Artety zdołają zakończyć sezon w TOP6. Śmiano się z Wengera i jego wiecznego czwartego miejsca, tymczasem fani Kanonierów daliby sobie odciąć palec za powtórkę z tamtej rozrywki. Właśnie – fani. Tylko ich w tej całej sytuacji szkoda, bo kibicowanie Arsenalowi zaczyna mieć symptomy syndromu sztokholmskiego.

Po dwóch kolejkach nowe sezonu zajmują dziewiętnaste miejsce. A teraz czeka ich wyjazd nie na Norwich City, ale na Manchester City, który wciąż gotuje się po porażce z pierwszego spotkania. Ten sam Manchester City, który Arsenal ostatni raz w lidze ograł w 2015 roku. Trudno nie wierzyć w nic, ale czy warto wierzyć w projekt Artety?

ARSENAL 0:2 CHELSEA

R.Lukaku 15′, R.James 35′

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Trela: Cienka czerwona linia. Jak bałkańscy giganci wzajemnie się unikają

Michał Trela
1
Trela: Cienka czerwona linia. Jak bałkańscy giganci wzajemnie się unikają

Anglia

Komentarze

11 komentarzy

Loading...