Spędzanie południa z polską piłką zawsze jest ryzykiem, bo czasem warto po prostu iść na spacer, zamiast patrzeć na te popisy, a spędzanie południa z pierwszą ligą to już ryzyko wręcz podwójne. Natomiast jeśli dzisiaj ktoś postawił na starcie GKS-u Katowice z Zagłębiem Sosnowiec, może czuć się prawdziwym zwycięzcą. Trafił bez pudła, gdyż zawodnicy sprezentowali nam naprawdę kozackie widowisko.
GKS KATOWICE – ZAGŁĘBIE SOSNOWIEC. KURIOZALNY RZUT KARNY
Już właściwie od początku było widać, że dzisiaj będzie się działo. Akcja raz w jedną, raz w drugą, spore tempo. Wiadomo, większość z tych sytuacji początek miała wtedy, gdy udało się wygrać przebitkę w środku pola i podciągnąć z piłką kilkadziesiąt metrów, ale i tak – nie sposób było się nudzić.
Jednak worek z bramkami rozwiązał się w sposób przedziwny. Ustalmy chronologię. Niegroźna akcja Zagłębia, zagranie w pole karne właściwie do nikogo i… rzut karny. Jędrych – krótko mówiąc – zwariował, wpakował się w Bryłę zupełnie niepotrzebnie, bo piłkarz gości wypuścił sobie futbolówkę za daleko. Wystarczyło go odprowadzić do linii i podziękować za współprace, ale Jędrych kąpał się chyba przed meczem w bardzo gorącej wodzie. No i arbiter musiał wskazać na wapno.
Natomiast to nie koniec tej historii. Sobczak uderzył, Kudła obronił, ale piłka tak mu się nieszczęśliwie odbiła, że zaczęła się turlać w kierunku bramki. Golkiper się zerwał, złapał i cóż, na dwoje babka wróżyła. Żadna powtórka nie udowodniła, że piłka całym obwodem przekroczyła linię bramkową. Może tak, może nie, decydowały centymetry, nie mógł pomóc nawet VAR – chyba tylko technologia goal-line dałaby radę, ale to nie u nas. To co, gramy dalej? Nie, karny został powtórzony!
Dlaczego? Bo Kudła ewidentnie przed interwencją opuścił swój posterunek, nie miał stycznej jednej stopy z linią. Sobczaka w roli wykonawcy zmienił Ambrosiewicz i od słupka zmienił wynik na 1:0. Uff, jedna bramka, a trzy akapity, ale wybaczcie – to była kuriozalna historia.
GKS KATOWICE – ZAGŁĘBIE SOSNOWIEC. GOSPODARZE NIE ODPUŚCILI
Wydawało się, że cała sytuacja podłamała GKS, trudno się dziwić, bo gol na 2:0 dla Zagłębia był dość przykry dla gry obronnej gospodarzy. Stali przed swoim polem karnym jak widły w gnoju. Zero podejścia, zero agresji, zero krycia. Piłkę zgarnął Szumilas, pieprznął z dystansu i Kudła nie mógł nic zrobić. Jeśli dodać do tego sytuację Błąda z końcówki, kiedy głową nie trafił z kilku metrów, naprawdę ktoś mógł pomyśleć – oho, jest po ptakach.
I teraz jak w programie historycznym, gdy prowadzący chce coś zaznaczyć: nic bardziej mylnego…
GKS nie chciał odpuścić i wziął się do roboty. Minął ledwie trochę ponad kwadrans drugiej połowy i już było 2:2. Najpierw Woźniak wykorzystał zagranie od Sanockiego, potem swoją sztukę upolował Szymczak. Warto pochwalić napastnika wypożyczonego z Lecha, bo naprawdę widać w nim potencjał – piłka mu specjalnie nie przeszkadza, jest ruchliwy, umie się znaleźć w polu karnym, „ma gola”. Taka czutka, że będą z niego ludzie.
Po dojściu do remisu przez GKS trudno było orzec, w którą stronę pójdzie ten mecz. Swoje sytuacje mieli jedni i drudzy, choć jednak lepsze goście. Szalał Banaszewski – raz dryblował wzdłuż pola karnego, zagrał do Seedorfa, ten też poradził sobie w polu karnym z dwoma rywalami, ale jego uderzenie świetnie odbił Kudła, zostawiając rękę. Było też obicie aluminium po uderzeniu Gojnego, tak więc działo się.
Ale decydujący cios zadał GKS. Urynowicz w trudnej sytuacji wyszarpał sobie piłkę w polu karnym, poszedł na przebój, uderzył jakby jutro miał się skończyć świat i wpadło. Zagłębie poczuło się, jakby dostało mokrą ścierą w twarz, bo przecież miał ten wynik jak na tacy.
Niesamowity mecz pod względem emocji, ale i jakości trochę zobaczyliśmy, bo akcje Szymczaka czy Banaszewskiego można pokazywać bez wstydu szerszej publiczności. GKS wygrywa pierwszy mecz w sezonie, Zagłębie notuje drugą porażkę z rzędu.
GKS Katowice – Zagłębie Sosnowiec 3:2
Woźniak 53′ Szymczak 61′ Urynowicz 81′ – Ambrosiewicz 31′ Szumilas 45+3′
Fot. Newspix