Czy tak będą wyglądały typowe dni w robocie piłkarzy Widzewa? Ekipa Janusza Niedźwiedzia zrobiła dziś swoje, niekoniecznie się przemęczając, co może napawać dużym optymizmem na początku sezonu. Zwłaszcza, że transfery Widzewa także wyglądają całkiem obiecująco. Do Łodzi zajechali między innymi Karol Danielak, Tomasz Dejewski, Juliusz Letniowski, Paweł Zieliński czy Abdul Aziz Tetteh. Wygląda na to, że to mocniejsza paczka niż ta, którą stać było tylko dziewiąte miejsce w ubiegłych rozgrywkach.
Dlaczego Widzew dziś nie musiał się przemęczać? Bo w pierwszej połowie wcale nie deklasował swojego rywala, a schodził z niej z dwubramkowym prowadzeniem. Ba! Jeśli ktoś stwierdzi, że to Sandecja miała większą tzw. przewagę optyczną, to nie znajdziemy zbyt wielu argumentów na polemikę. Widzew był po prostu skuteczny w kluczowych sytuacjach.
Pierwsza bramka? Rzut wolny, krótko rozegrany na Zielińskiego. Ten podnosi głowę, przyjmuje piłkę i wrzuca w pole karne. Wybrał idealny moment, bo napastnicy mijali się akurat z obroną Sandecji – obroną totalnie spóźnioną, co sprawiło, że Grudniewski mógł zrobić wszystko. No i zapakował głową dokładnie tak, jak chciał. Podwyższenie wyniku? Kun pokręcił na prawej stronie, wrzucił do Danielaka i znów obrona sączersów urządziła sobie drzemkę. Przy byłym piłkarzu Podbeskidzia nie było kompletnie nikogo, a więc nie miał żadnego problemu z tym, by celnie przymierzyć głową.
Była jeszcze inna setka – kolejny piłkarz Widzewa został zapomniany przez defensorów z Nowego Sącza. Tym razem Zieliński, który stał sam przed polem karnym przy rzucie rożnym, dostał płaskie podanie i nieznacznie się pomylił. Sandecja? Niezbyt zgrabna klepka zakończyła się niezbyt zgrabnym strzałem Szczepanka (był tu potencjał na gola). Błanik próbował z ostrego kąta, Błanik miał też na nodze kapitalną wrzutkę, lecz nie trafił w piłkę, był także sytuacyjny strzał Maissy Falla.
Niby oglądaliśmy wyrównany mecz, a Widzew wygrywał 2:0.
Po zmianie stron sytuacja się zmieniła. To Widzew wyglądał już jak dużo lepsza drużyna i wynik w zasadzie ani przez moment nie był zagrożony. Stuprocentowe okazje Sandecji? Brak. Takie, powiedzmy, sześćdziesięcioprocentowe? Także brak.
Za to Widzew szalał. I szybko dostaliśmy pierwsze efekty systemu VAR na pierwszoligowych boiskach – gdyby nie powtórka wideo, sędzia Złotek nie dopatrzyłby się faulu Rudola na Nowaku. Sprawa była raczej ewidentna, stoper został wywrócony przy stałym fragmencie, a karnego na gola zamienił Tomczyk. Chwilę wcześniej sprawdzana była też inna kontrowersja – Maissa Fall zagrywał piłkę ręką w szesnastce, tym razem arbiter po analizie uznał, że nie dopatrzył się oczywistego przewinienia.
Innych sytuacji było na tyle dużo, że wcale nie zdziwilibyśmy się, gdyby Widzew wygrał jeszcze bardziej okazale. Tomczyk nawinął sobie Boczka jak dziecko, dzięki czemu stanął oko w oko z bramkarzem, mogąc zrobić absolutnie wszystko i w nadmiarze opcji wybrał kopnięcie w bramkarza. Napastnik próbował poprawić się w innej akcji, gdzie jednak bardzo agresywnie, do ostatniego momentu, blokował go Rudol. Tomczykowi wyszła więc próba lobu po koźle (no… tak było), lecz to zagranie rodem z tenisa nie zaskoczyło Pietrzkiewicza. Setkę na nodze po stałym fragmencie gry miał Danielak, ale źle postawił stopę. Skrzydłowy udaremnił też inny atak Widzewa, gdy stanął na drodze strzału Michalskiego, który zmierzał do bramki.
Na koniec Maissa Fall wyleciał z boiska za dwie żółte, z czego przynajmniej jedna była szczeniackim, niepotrzebnym faulem. Sandecja wiosną ubiegłego sezonu była niesamowicie mocna. Ale wiadomo było, że trochę jadą na dobrym flow i te wyniki nie do końca odzwierciedlają potencjał tej drużyny. Ten sezon wcale nie musi potoczyć się dla nich sielankowo.
A Widzew? Pierwsza szóstka to cel minimum. Otwarcie sezonu nie dało żadnych argumentów przeciwko takiemu rozstrzygnięciu.
Widzew Łódź – Sandecja Nowy Sącz 3:0
Grudniewski 19’, Danielak 40’, Tomczyk 63’
Fot. FotoPyK