Może nie jest to coś, co spędzało nam sen z powiek podczas przerwy między sezonami, ale bardzo ciekawi nas, czy Warta Poznań dalej będzie rewelacją ligi. Piotr Tworek w niemalże każdej aktywności medialnej wspomina, iż znajomi mówią mu, że drugi sezon dla beniaminka zawsze jest trudniejszy. Logika także nakazywałaby sądzić, że Warta wyrówna do średniej i będzie miała ciężary. No i okno transferowe też jakieś powalające nie było. Za wcześnie jeszcze oczywiście na wyciąganie szerszych wniosków, ale ze Śląskiem Wrocław Warta zagrała… jak ta sama „Swojska Banda”, którą doskonale znamy.
A wydawało się, że podopieczni Tworka już nie wrócą do tego meczu. Zachowajmy jednak chronologię. Pierwsza połowa była zdecydowanie dla Warty Poznań. Śląsk nie oddał żadnego celnego strzału (poznaniacy cztery) i nie potrafił się rozkręcić. Warta może i była w cieniu, ale oferowała znacznie więcej konkretów. Między innymi…
- strzał Jakóbowskiego wolejem, trochę pokracznym, po którym Szromnik musiał się wyciągnąć,
- wejście Kuzimskiego pomiędzy Lewkota i Verdaskę, które zakończyło się groźnym strzałem (świetna piłka od Jakóbowskiego),
- rakietę Kuzimskiego z pola karnego,
- ciekawą akcję Czyża, który podniósł głowę, wycofał do Corryna, lecz jakość strzału nowego nabytku Warty pozostawiała sporo do życzenia.
No i przede wszystkim gola Joao Grzesika. Zaczęło się od błędu Verdaski, który wzięty w kleszcze dał sobie odebrać piłkę pod polem karnym. Grzesik rozprowadził do boku i od razu pobiegł w pole karne, a podanie na nos dograł mu Czyż (bardzo obiecujący debiut młodzieżowca). Śląsk? Exposito miał okazję, ale nie wiedział czy strzelać, czy może podbijać, więc wyszło mu coś pomiędzy. W innej sytuacji strzelił nad bramką. Praszelik świetnie przyjął podanie Schwarza, ale zabrakło mu równowagi, by oddać czysty strzał. Stiglec miał położonego na glebie Corryna, ale tak długo składał się do strzału, że Belg zdążył do niego „dopełzać”.
No generalnie, jeśli chodzi o Śląsk, szału nie było. Jacek Magiera stracił cierpliwość i po przerwie na placu zameldowali się Pich i Pawłowski. I jeśli mielibyśmy wskazać kluczowy moment meczu, byłaby to sytuacja, w której trener „Wojskowych” wpadł na ten pomysł.
Picha, mimo że spędził na murawie tylko 45 minut, śmiało możemy uznać graczem meczu. Gość palił się do gry tak, jakby był po dwuletniej przerwie od futbolu. Parę minut wystarczyło, by duet zmienników zrobił gola. Najpierw Pawłowski obrócił się z piłką, przyspieszył, minął kilku gości i wypuścił Słowaka na skrzydło. Ten ośmieszył Ławniczaka, nabierając go na prosty zwód, zszedł do środka i pokonał Lisa po krótkim słupku. Mamy wrażenie, że bramkarz Warty mógł zrobić tutaj więcej. A jeśli chodzi o kolejną bramkę, mamy wręcz pewność, bo nawet nie podjął interwencji. Było tak – Exposito wygrał pojedynek i przed polem karnym stanął na przeciwko Ivanova i Ławniczaka. Praszelik przytomnie wykonał ruch, więc Fin pobiegł w jego stronę. A Hiszpan nagle się zerwał do lewej i oddał strzał z dystansu. Z dziecinną łatwością zabawił się poznańską defensywą, która zachowała przy tej bramce absolutną bierność.
I wtedy wydawało się, że Śląsk już tego nie wypuści. Wrocławianie wrzucili piąty bieg i gnietli rywala. Warta – w odróżnieniu od pierwszej połowy – nie odgryzała się już z takim animuszem. Spodziewaliśmy się bramki wyrównującej? Nie. Wzięła się trochę z przypadku – stały fragment gry, wybicie przed pole karne akurat na nogę Czyżyckiego, który przylutował z pierwszej piłki. Po drodze doszło jeszcze do rykoszetu, Szromnik nie miał szans (gdyby nie rykoszet, też by pewnie tego nie wyjął).
Klasa, naprawdę duża klasa. A przecież Warta mogła jeszcze wygrać to spotkanie, bo w doliczonym czasie gry Grzesik huknął w poprzeczkę. Śląsk też miał swoją sytuację, Exposito ograł w polu karnym rywala i przytomnie odegrał do Picha, ale z interwencją zdążył tym razem Lis. Kto zdecydował się na spędzenie popołudnia oglądając wrocławskie widowisko, raczej nie żałował. Kolejny dobry niedzielny mecz. Kolejny, którego losy ważyły się do samego końca.
Taką Ekstraklasę chcemy oglądać.
Fot. FotoPyK