Reklama

Legia wygrywa, ale tym razem styl pozostawiał wiele do życzenia

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

21 lipca 2021, 23:09 • 4 min czytania 258 komentarzy

Dotychczas kibice Legii mieli prawo do optymizmu w kontekście rywalizacji o Ligę Mistrzów, bo ich ekipa porządnie pokazała się z Bodo/Glimt, którym dość mocno straszono. A z Norwegami była i dobra gra, i dobre wyniki. Niestety tak to już w polskim futbolu jest, że miło chwilę może być, ale dłużej – ciężary. Ostatecznie Legia dzisiaj też zwyciężyła, ale styl pozostawał już wiele do życzenia.

Legia wygrywa, ale tym razem styl pozostawiał wiele do życzenia

LEGIA – FLORA. NIJAKA LEGIA W OBRONIE

Jeśli w polu karnym nawija cię Henrik Ojamaa, który nie przebił się jesienią 20/21 w pierwszoligowym Widzewie, potem zagrywa do Sappinena, który nie dał rady w słoweńskiej lidze, to wiesz, że masz problem. Chcesz iść drogą do Ligi Mistrzów, ale na drodze leży patyk i to się okazuje trudną przeszkodą. No nie, po prostu nie, przy takich ambicjach Legii nie może jej nawijać Ojamaa.

Ale tak naprawdę nie o niego chodzi, to jest tylko symbol. Symbol tego, jak zagrała dzisiaj Legia, czyli po prostu nijako. Szczególnie w obronie. Goście mieli momentami, i to długimi, zbyt dużo miejsca, Wojskowi byli niezwykle gościnni. Szczególnie Hołownia. Ten to rozkładał czerwony dywan, podawał paluszki w kubeczku i pytał, czy wszystko w porządku. Naprawdę – jego elektrycznością można było tego wieczoru zasilić pół Warszawy. Tracił, źle się ustawiał, bez sensu faulował.

To, że po jego błędzie nie padł gol dla Estończyków, jest kwestią szczęścia i Artura Boruca, który w świetnym stylu bronił uderzenie w krótki róg.

Natomiast gdyby Legia jako całość funkcjonowała dobrze, ta marna forma Hołowni nie byłaby aż tak widoczna. Niestety reszta kolegów Hołowni też nie była dysponowana tak, żeby jego błędy przykryć. Najlepszym dowodem jest przecież bramka dla Flory. Tym, którym dał się nawinąć, był Juranović. Że akurat on? Ojamie?! Ludzie kochani…

Reklama

LEGIA – FLORA. DOBRY POCZĄTEK LEGII

A wydawało się, że będzie prosto. Legia objęła prowadzenie po solowej akcji Kapustki, który przedarł się środkiem i płaskim uderzeniem pokonał bramkarza. Postawa gości była przy tej akcji niezwykle dziwna, bo zachowywali się jak Morze Czerwone przy Mojżeszu, Kapustka jakby miał ochotę, to walnąłby to z piątki. Między innymi dlatego mogliśmy pomyśleć – oho, przyjechały ogórki.

Na marginesie: wiadomo, że to trochę śmieszne w jaki sposób Kapustka złapał uraz, bo przy cieszynce, ale nie ma co na nim wieszać psów. Jak pech, to pech, a Bartek niestety z pechem jest w bardzo dobrych relacjach.

W każdym razie – skoro Flora dała sobie walnąć w taki sposób, chcieliśmy się rozsiąść w fotelach i liczyć kolejne sztuki. Ale nic takiego się nie działo. Jeszcze uderzenia Martinsa czy Luquinhasa dawały nadzieję, szczególnie to drugie po fajnej akcji, natomiast Legia nie potrafiła wcisnąć gazu do dechy. Złapać przeciwnika i go bić. Mecz, w którym chcieliśmy widzieć wyraźnie zarysowanego faworyta, stał się meczem – szczególnie w pierwszej połowie – całkiem wyrównanym.

Okej, rozumiemy, że tak szybka zmiana może rozregulować, ale dajcie spokój – jak chcesz grać o Ligę Mistrzów, to nie może ci psuć planu na spotkanie z Estończykami zejście Kapustki. A Legia była nerwowa i bez większego planu na ofensywę.

LEGIA – FLORA. HAPPY END?

Druga połowa nie przyniosła jakiejś metamorfozy. Gdy Flora strzeliła swoją bramkę, to się cofnęła i Legia musiała myśleć. Tak naprawdę wiele nie wymyśliła. Oczywiście uderzenie Wieteski wybijał obrońca z linii, próbę Jędrzejczyka wyjął bramkarz, ale jak się można domyślić po nazwiskach strzelców – działo się to ze stałych fragmentów gry. Bo żeby rozklepać tych Estończyków, wykreować coś dla napastników, to niestety – nic z tych rzeczy.

I tak, w końcu wpadło, ale sami widzieliście w jakim stylu. Setna wrzutka, obrońca źle wybija, piła spada pod nogi Lopesa i ten akurat pięknie ładuje. Szczęściu trzeba pomóc, prawda, natomiast po meczu z Florą mogliśmy oczekiwać czegoś więcej.

Reklama

Z pewnością legioniści też to przyznają – to nie był ich wielki dzień. Ale najważniejsze, że wygrali, bo oddajmy: to też jest sztuka. Wygrać, kiedy ci nie idzie. Taka gra nie pozwoli zawojować Europy, natomiast dobrze, że można mieć nadzieję, iż Legia oduczyła się takie paździerze przegrywać.

Legia – Flora 2:1

Kapustka 3′ Lopes 90+1′ – Sappinen 53′

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

258 komentarzy

Loading...