Na Podlasiu wielu kibiców z nostalgią wspomina Daniego Quintanę, ale jednak to Michał Pazdan swego czasu został obwołany Ministrem Obrony Narodowej. 33-latek jeszcze raz postanowił zanurzyć się w białostockich klimatach i dołączyć do ekipy Jagiellonii. O kulisach tego ruchu, tureckiej mentalności, niedoszłym transferze do Besiktasu czy spotkaniu po latach z Ricardo Sa Pinto opowiedział na antenie Weszło FM. Zapraszamy do zapisu tekstowego tej rozmowy.
Jak pierwsze wrażenia? Rozmawiamy w dniu, kiedy odbyłeś pierwsze dwa treningi.
Wszystko szybko się dzieje, bo dopiero wczoraj pojechałem od siebie z Krakowa do Białegostoku, podpisałem kontrakt i od razu w drogę do hotelu, gdzie jesteśmy na obozie. Jest delikatny kocioł.
Rozmawiałeś już z trenerem Mamrotem?
Tak, ale to już miesiąc temu. Dzwonił wtedy i namawiał mnie, żeby dołączyć do Jagiellonii. Wtedy jednak nie wiedziałem jeszcze, gdzie będę grał. Na razie wszystko jest fajnie, choć sporo zmieniło się w drużynie. Zostało tylko 3-4 chłopaków. Na nowo zapoznaję się z Jagiellonią.
Czym skusiła cię oferta Jagiellonii?
Skończył mi się kontrakt i myślałem, że jeszcze zostanę w Turcji. Tak naprawdę, takie miałem plany. Nadal mam mieszkanie w Ankarze i śmieję się, że moja żona będzie musiała chyba ogarnąć pewne sprawy, bo nie mieliśmy jak się spakować za jednym razem. Z drugiej strony nie chciałem jednak zostać na lodzie i przez pół roku nie grać w piłkę. Mam pewną markę na rynku tureckim i myślę, że jakąś ofertę bym dostał, ale pewności nigdy nie ma. Zresztą tam okres transferowy dopiero się rozpoczyna. Dłuższe czekanie równałoby się z ryzykiem. Wolałem się zabezpieczyć przede wszystkim kontraktem na dwa lata, a to dała mi Jagiellonia. Musiałem się po prostu decydować teraz, bo skład już się klaruje i większość transferów jest zrobionych. Podjąłem więc taką decyzję i wracam do miejsca, które znam.
Nie było szansy zaczepić się w Turcji?
Sytuacja diametralnie się tam zmieniła. Już nie jest tak dobrze pod względem finansowym, gdyż kurs liry tureckiej bardzo poszedł w górę. Gdy przychodziłem do Turcji to w stosunku do euro było to 6,2 – teraz jest 10,3. Jeśli klub ma więc kontrakt w euro z zagranicznymi zawodnikami, to musi płacić więcej o ponad połowę, a pandemia też zrobiła swoje. Okres, gdzie było tam fajnie i kolorowo, już się kończy. Z tego też powodu mógłbym zapewne liczyć maksymalnie na rok kontraktu – ponadto mam już przecież swoje lata. Podejrzewam, że gdybyśmy nie spadli z ligi, pewnie przedłużyłbym o kolejne 12 miesięcy umowę w Ankarze. Dla rodziny to bardzo dobre miasto do życia. Czasem się słucha różnych rzeczy, a ja tam zupełnie się nie męczyłem.
Na początku okienka pewnie bym nie powiedział, że wyląduje w Jagiellonii, ale sytuacja była dynamiczna. Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, jak wyglądają realia i wróciłem. Wylądowałem w Białymstoku, gdzie doskonale znam środowisko. Klub się zmienił, jest dużo bardziej profesjonalny, powstała nowa baza treningowa. Ponadto, nie czuję się jeszcze na etapie…
Wieczystej?
Powiedzmy (śmiech). W Jagiellonii chcę jeszcze o coś powalczyć i pograć na fajnym poziomie.
Inne kluby się zgłaszały?
Z Polski miałem 2-3 oferty, z zagranicy nic konkretnego nie było.
Jak zareagowałeś, gdy usłyszałeś o ofercie z Jagiellonii?
Wiedziałem, że to może być jedna z opcji, ale priorytetem było znalezienie sobie czegoś w Turcji. Nie chciałem jednak szukać kwadratowych jaj i czekać na autobus, który mógłby nie przyjechać. Nie chciałem dopuścić do sytuacji, że trafiam do klubu w sierpniu, potem dochodzę do formy, przed Świętami zagram dwa mecze i zostaje mi pół roku kontraktu. To byłoby bez sensu.
Jagiellonia to sportowo najmocniejszy klub, który się odezwał?
Myślę, że tak. Cieszę się z powrotu, mam z Białegostoku dobre wspomnienia, dostałem również dobry kontrakt. Rozbieżności nie były duże i szybko się dogadaliśmy.
W Turcji mógłbyś liczyć na dużo więcej?
Maksymalnie 20-30 procent i kontrakt na rok, a potem wszystko zależy od tego, na jaki klub trafisz.
Co to znaczy?
Jak trafisz dobrze, to dostaniesz pieniądze, a jak nie, to będziesz się sądzić o swoje.
A jak było z płaceniem w Ankaragucu?
Mam jeszcze spore zaległości, nawet nie będę mówił, ile miesięcy (śmiech). Dwa lata mam jednak rozliczone, więc większość jest. Mogło być gorzej.
Jakie masz wspomnienia stamtąd?
Bardzo dobre. Jest w Turcji kilka miejsc dla obcokrajowca, w których, jeśli się zaczepisz, to możesz grać przez wiele lat. Ankara jest jednym z nich. Nie wszystko jest poukładane organizacyjnie, ale sportowo to zdecydowanie wysoki poziom.
Jak dużo wyższy od Ekstraklasy?
Trudno powiedzieć, ale pod względem indywidualnych umiejętności poszczególnych zawodników to jest duży przeskok. Nie mówię o taktyce czy przygotowaniu fizycznym, bo tam mniejszą wagę przykładają do statystyk. Nie interesuje ich zbytnio, czy przebiegniesz w meczu 12 kilometrów albo czy zrobisz 10 sprintów. To bardzo ofensywna liga i tam liczy się, kto zrobi więcej dryblingów i strzeli ładną bramkę. Nie jest to łatwa liga, żeby się utrzymać, bo wielu ludzi czeka na twoje miejsce. Wszyscy chcą brać piłkarzy z nazwiskiem, ale teraz przez kwestie finansowe, pewnie będzie o to trudniej słabszym klubom.
Jakie najciekawsze rzeczy zostaną w głowie po pobycie w Turcji?
Sporo się działo. Na samym początku pamiętam duży przeskok w kwestii żywienia. Przyjechałem z Legii, gdzie wszystko było profesjonalnie ogarnięte: dietetyk, białko, węglowodany. Oni natomiast dzień przed meczem odpalali grilla i ładowali kofty czy kebaby. Z niektórymi obcokrajowcami patrzyliśmy na nich jak na kosmitów, kiedy się tym zajadali. Nie wszyscy są przyzwyczajeni do wyliczania kalorii i pilnowania się. To tworzy jednak fajny klimat, bo jest zdecydowanie mniejsza napinka niż w Polsce i to mi odpowiadało.
Mniejsza napinka? W ciągu 2,5 roku miałeś przecież chyba ośmiu trenerów.
Na wyniki jest napinka, ale w tygodniu jest większy spokój w porównaniu z Polską. Nie ma ciągłych wyników badań, przebiegniętych kilometrów – liczy się po prostu jakość piłkarska, tym się masz obronić. Czasem możesz zostać za to ciekawie wynagrodzony.
Co masz na myśli?
Kiedyś po jednym z wygranych meczów do szatni przyszedł prezes i nagle zaczepił mnie kolega, mówiąc:
– Dawaj go podrzucimy, to na pewno da więcej pieniędzy!
– Co ty wygadujesz? – pomyślałem.
Po chwili jednak złapali go we dwóch z innym obcokrajowcem i krzyczeli: “Daj więcej, daj więcej!”. Rzeczywiście premie po meczu były większe i to na drugi dzień, co jak wiemy w Turcji nie jest normą. Kiedy idzie ci dobrze, noszą cię na rękach.
A po porażkach kibice obrzucali autokar kamieniami?
Nie. To są historie, których kompletnie nie rozumiem. Nie doświadczyłem czegoś takiego, choć też oczywiście o nich słyszałem. Może to są rzeczy ze starych czasów, gdzie ktoś grał w mniejszej miejscowości 10 lat temu, ale u nas był pod tym względem spokój. Kiedy tylko byli kibice, doping był bardzo dobry.
Jak było z tymi finansami?
Zawsze mówili, że zapłacą, a chwilkę trzeba było poczekać. Mają taką mentalność, że im więcej próbowali z tobą rozmawiać, tym twoja sytuacja wcale się nie poprawiała.
Targowali się?
Nawet nie, ale bardziej próbowali się dogadać czy ciebie urobić. Jak chcesz być dobry i wchodzić z nimi w układy, to głowę masz pełną od tych rozmów. Zawsze w tygodniu była gadka o tym, czy zapłacą, czy nie, czy wysyłać pismo, czy może jeszcze poczekać. Przyzwyczaiłem się do tego i zawsze powtarzałem, że jeśli to ci się nie podoba, w każdej chwili możesz iść do innej ligi. Takie są tam po prostu realia.
Agent nie próbował interweniować?
To nawet nie chodzi o agenta. Jak masz mocną pozycję w klubie, to możesz więcej. Przez pierwsze dwa lata grałem i mogłem sobie pozwolić na różne rzeczy. Co cztery miesiące wysyłałem pismo do FIFA i co cztery miesiące mi płacili – prosty układ. Większość zawodników tak robi. Jeśli podpisali z tobą kontrakt, te pieniądze należą do ciebie i nie ma co z nimi wchodzić w rozmowy. Są różne sytuacje, ale ogólnie piłkarzy dobrze się traktuje. Nie ma hejtu, bardziej się ich szanuje.
Teraz wracasz do Jagiellonii, gdzie z tym możesz się spotkać. Oczekiwania będą spore i wystarczy kilka błędów, żeby pojawiły się opinie, że to już nie ten sam Pazdan co kiedyś.
Trochę już pograłem na niezłym poziomie i nie przyjeżdżam do Polski cokolwiek udowadniać. Tego też nauczyłem się w Turcji, żeby łapać dystans do pewnych spraw. Piłka jest dla mnie ważna i oczywiście zrobię jak najlepiej, to co do mnie należy, ale potrafię wyłączyć głowę. Kiedyś bardziej się tym przejmowałem. Na pewno nie powiem ci na początku, że będę pięknie grał, albo zacznę strzelać gole z przewrotki, bo nigdy tego nie robiłem. Nie interesuje mnie to, czy ktoś będzie miał pretensje. Mam po prostu grać w piłkę z zadowoleniem, a na koniec dnia pomyśleć o domu i rodzinie, bo to jest najważniejsze.
W jakiej jesteś formie?
Na pewno będę potrzebował trochę czasu, może około miesiąca. Skończyłem sezon w połowie maja i przez siedem tygodni miałem wolne. Oczywiście nie jest tak, że zupełnie nic nie robiłem, nie jestem zapuszczony, ale muszę pewne kwestie sobie przypomnieć. W końcówce rundy też nie grałem regularnie i nie wszedłem w rytm meczowy.
Dlaczego tak to wyglądało?
Przez dwa lata grałem wszystko od A do Z, potem doznałem kontuzji i złamałem palca. Wróciłem do składu, ale szybko dostałem w meczu czerwoną kartkę, więc znowu wypadłem. W międzyczasie zmienił się trener i zaczął wstawiać swoich zawodników, choć znów po kilku meczach dostałem swoją szansę w starciu z Antalyasporem. I co? Czwarta żółta kartka i pauza.
To może skoro tyle jest tych kartek, to znaczy, że zbyt często jesteś spóźniony z interwencjami?
Może (śmiech). We wcześniejszym sezonie miałem chyba tylko 2 żółte kartki na 31 meczów, więc to też jest inaczej, kiedy występujesz regularnie. W każdym razie potem zagrałem jeszcze tylko w dwóch meczach i spadliśmy.
Tworzy się pozytywny klimat wokół Jagiellonii. Wrócili Pazdan, Quintana…
Jest sporo wiadomości od kibiców i miło to wszystko czytać. Na pewno chciałbym, żeby to ruszyło od pierwszego meczu. Wyniki robią atmosferę. Nie będę jednak składał deklaracji, że zagramy w pucharach albo powalczymy o mistrza, bo potem zacznie się rozliczanie, a tego właśnie nie lubię. Trzeba po cichu i z zadowoleniem robić swoje. Nie jestem zmęczony piłką, więc nie myślę w ten sposób, żeby zagrać tutaj dwa lata i koniec. Chcę czerpać jak najwięcej.
Wszyscy dookoła mówią, że Białystok bardzo się rozwinął. Sporo się zmieniło, nie kontaktowałem się już choćby przy negocjacjach z Cezarym Kuleszą, ale rozmawiałem nawet dzisiaj z kilkoma obcokrajowcami i oni są zadowoleni z tego, jak klub i miasto idą do przodu. To na pewno o czymś świadczy.
Gdy dzwonił trener Mamrot, mocno zachwalał bazę?
Jagiellonia była bardzo zdeterminowana. Patrzyłem przede wszystkim jednak na moją sytuację i nie chciałem podejmować decyzji w czerwcu. Przez pandemię od 1,5 roku nie było mnie w kraju, dopiero niedawno wróciłem i potrzebowałem się zresetować. Przemyślałem różne sprawy i uznałem, że na ten moment Jagiellonia jest dla mnie bardzo dobrą opcją. A co do bazy, to rzeczywiście czekam na to i chętnie sprawdzę, jak trenuje się na nowych obiektach.
Jak z perspektywy czasu wspominasz Pazdanomanię?
Dwojako. Z jednej strony, oczywiście nigdy nie jest to miłe, kiedy ktoś zagląda ci do koszyka i patrzy, co kupujesz, ale z drugiej złapałem trochę potrzebnych doświadczeń. Wcześniej byśmy tak na luzie nie pogadali, byłem bardziej zamknięty w kontaktach z mediami. Potrafiłem złapać dystans, a przy okazji pograłem na dobrym poziomie. Rozwinąłem się jako piłkarz i jako człowiek.
Wracasz do Jagiellonii jako spełniony zawodnik?
Chyba tak, choć może trochę zabrakło tego, żeby pograć w naprawdę fajnym klubie dużego formatu europejskiego. Był taki okres po EURO, że liczyłem na dobry kontrakt zagranicą.
Żałujesz, że jakiś konkretny temat, gdzie oferta leżała na stole, nie wypalił?
Besiktas. Tym bardziej będąc w Turcji przekonałem się, jak wielka to marka. Grając w tamtej lidze i dostać od nich ofertę, to zawsze jest coś. Było bardzo blisko, ale dzień wcześniej Legia sprzedała Igora Lewczuka do Bordeaux, a wszystko się działo przed Ligą Mistrzów i na dodatek ostatniego dnia okienka transferowego. Było wprost powiedziane, że nieważne, ile zapłacą, to ja zostaję. Koniec końców zagrałem jednak w tej Turcji i mimo zawirowań finansowych, naprawdę cenię sobie ten okres, bo dzięki temu złapałem trochę luzu, a to też jest w życiu ważne.
W Turcji spotkałeś zresztą jednego znajomego…
Ricardo Sa Pinto. Graliśmy pod koniec tamtego sezonu z Gaziantepsporem, gdzie on był trenerem. Siedziałem wtedy na ławce rezerwowych, ale on podszedł do mnie i rozmawialiśmy chyba 10 minut. Zachowywał się, jak najlepszy kumpel. Pytał się mnie, czy pamiętam jak fajnie było w Warszawie, opowiadał o tamtych czasach, chyba zapominając, że mnie skasował (śmiech). Mówił coś o tym, że jakość piłkarzy w Gaziantep jest dobra, ale nie chce im się trenować. Strzelili nam zwycięskiego gola w samej końcówce, więc oczywiście skakał przy linii i był zadowolony. Po meczu podszedł jeszcze do Pawła Olkowskiego, pokazywał na mnie i mówił: – “Patrz! Pazdan? Top profesjonalizm!”. Taki ma chyba charakter – nigdy nie wiesz, czego się po nim spodziewać. Nie miałem z nim wielkiego problemu, normalnie pogadaliśmy, zresztą po okresie z nim wyjechałem do Turcji, więc nie ma co rozdrapywać starych ran.
Na koniec chcę cię zapytać o Damiana Salwina. To psycholog, z którym współpracujesz już od paru lat, swego czasu był w sztabie Jerzego Brzęczka, ale potem został usunięty. Jak do tego podchodzisz?
Dużo mi pomógł w różnych sytuacjach, właśnie wtedy, gdy stałem się bardziej rozpoznawalny. Współpracowaliśmy jeszcze w czasach, kiedy on nie działał w piłce nożnej, więc znamy się bardzo dobrze. Mogę się wypowiadać tylko w swoim imieniu, ale współpraca z Damianem wiele mi dała.
Rozmawiał WOJCIECH PIELA
Fot. Jagiellonia