Mistrzostwa Europy mistrzostwami Europy, turniej to wspaniały, ale dla nas najważniejsze mecze będą w tym tygodniu rozgrywane gdzie indziej. Polskie kluby zaczynają boje w pucharowych eliminacjach, nerwowo zaciskamy pięści. W środę Legia Warszawa zmierzy się z FK Bodo/Glimt w el. Ligi Mistrzów. Wylosowała najgorzej jak mogła, już na starcie czeka ją wyzwanie, więc tym bardziej warto zadać sobie pytanie: czy to na tę chwilę jest zespół gwarantujący przynajmniej przyzwoitość na arenie międzynarodowej?
Legia Warszawa w europejskich pucharach: czy drużyna jest gotowa?
Dlaczego Bodo/Glimt należy uznać za trudnego przeciwnika? Z kilku powodów.
- to aktualny mistrz Norwegii;
- znajduje się w trakcie nowego sezonu (system wiosna-jesień), po trzynastu kolejkach jest wiceliderem Eliteserien;
- zagra u siebie na sztucznej murawie, do której nasze drużyny nie są przyzwyczajone.
Krótko mówiąc, Legia nie będzie miała czasu na rozruch i dochodzenie do formy, ona już w znacznym stopniu powinna od razu się w tej formie znajdować. A z tym może być problem. Latem zawirowań przy Łazienkowskiej nie brakowało. Kulminacją był start przygotowań 7 czerwca, przy okazji których na portalu Legia.net ukazała się rozmówka z trenerem Czesławem Michniewiczem. Dosadnie stwierdził on, co sądzi na temat obecnego stanu kadry “Wojskowych”, a pytany o pozytywy wskazał jedynie na ładną pogodę. Ostro odpowiedział mu potem Dariusz Mioduski. Kto nie pamięta, może to sobie odświeżyć.
Trudno się dziwić, że Michniewicz miesiąc temu nie widział powodów do optymizmu. Po odejściach Marko Vesovicia i Pawła Wszołka oraz wyprawie Josipa Juranovicia na Euro 2020 został ogołocony z prawej strony defensywy. Kilku innych zawodników miało wrócić do klubu z opóźnieniem, a będący ważnym elementem sztabu szkoleniowego Alessio di Petrilo wówczas nie mógł się porozumieć w sprawie nowego kontraktu i zanosiło się na jego pożegnanie. Ostatecznie strony jakoś się dogadały i jeden punkt z listy zmartwień można było usunąć.
Transfery ciekawe, ale późno zrealizowane
Trenerzy naszych klubów co pół roku mówią, że życzyliby sobie mieć wszystkich nowych zawodników przed startem pierwszego obozu, ale w praktyce prawie nigdy te plany nie wypalały. Legia nie była teraz wyjątkiem. W chwili rozpoczęcia letnich treningów jedynym sfinalizowanym transferem mistrzów Polski był Joel Abu Hanna. I tak się składa, że on na razie przegrywa rywalizację z Mateuszem Hołownią, co należy uznać za zaskoczenie.
Dzień później piłkarzem stołecznej ekipy został napastnik Karabachu, Mahir Emreli. Na następne posiłki Michniewicz musiał poczekać znacznie dłużej. 15 czerwca wypożyczony z Werderu Brema został Maik Nawrocki, ale od początku było wiadomo, że to zawodnik do rywalizacji, który ma dać szersze pole manewru w defensywie i przy obsadzie pozycji młodzieżowca. On nie zrobi różnicy na arenie międzynarodowej, skoro dopiero co siedział na ławce w Warcie Poznań.
Taki potencjał zdają się mieć Mattias Johansson i Josue, potwierdzeni przez Legię 21 czerwca. Pierwszy wreszcie wypełnił lukę na prawej obronie/pół-prawym stoperze. Jeszcze jesienią zaliczył trzy mecze w reprezentacji Szwecji i generalnie od lat gdziekolwiek by się nie znajdował, zawsze grał regularnie (Alkmaar, Panathinaikos, Genclerbirligi). Josue ma opinię pomocnika przewyższającego umiejętnościami ligę izraelską, z której go sprowadzono, ale jednocześnie kogoś, kto przedkłada indywidualne popisy nad dobro zespołu i ma wyjątkowo trudny charakter. Czytając o jego wcześniejszych dokonaniach, włos się na głowie jeżył. Facet w karierze darł koty ze wszystkimi: trenerami, kolegami z drużyny, rywalami, sędziami, działaczami. Kibicom pozostaje wierzyć, że Michniewicz go okiełzna i uwypukli zalety, których na boisku mu nie brakuje.
Stoper Lindsay Rose swoim CV także zachęca. Najpierw przez lata grał we Francji, w pewnym momencie tworząc nawet duet stoperów z Umtitim w Lyonie. Ostatnio był podporą Arisu Saloniki, który do końca walczył z PAOK-iem Saloniki o wicemistrzostwo Grecji. On, Johansson i Josue na papierze mogą być konkretnymi wzmocnieniami, tyle że niekoniecznie z marszu, bo przyszli dość późno. Legia boleśnie przerabiała to już rok temu. Koniec końców biorąc Kapustkę, Juranovicia czy Mladenovicia trafiła z transferami, ale przekonaliśmy się o tym dopiero po jakimś czasie. W pucharach ci piłkarze nic jej nie dali, a czasami wręcz przeszkadzali (od błędu Mladenovicia zaczęła się akcja dająca rzut karny Omonii Nikozja).
Jakość potrzebna tu i teraz
Teraz istnieje ryzyko powtórki z rozrywki. Rose treningi rozpoczął w piątek i to indywidualne. Nie wystąpił w żadnym sparingu, choć na dwumecz z Bodo/Glimt został zgłoszony. Johannson i Josue wchodzili z ławki z Lechią Gdańsk i zagrali od początku w będącym sprawdzianem generalnym przed el. LM spotkaniu z Jagiellonią. Jak wynika z relacji, dobre zagrania przeplatali z mocno nieudanymi, brakowało zrozumienia z partnerami. Josue w razie czego z Norwegami może zacząć na ławce, Szweda trudniej byłoby zastąpić. Będzie potrzebny albo na wahadle, albo jako jeden ze stoperów.
Co z legionistami z EURO? Juranović w razie czego będzie do dyspozycji dopiero na rewanż. 11 lipca ma się stawić w klubie po krótkim urlopie. W temacie Pekharta jeszcze nie zostało to rozstrzygnięte, ale w najlepszym razie również pokaże się dopiero za tydzień. Tym bardziej Michniewicza cieszyć może forma Emrelego. Azer w sparingach strzelił sześć goli i dał sygnał, że od razu może wskoczyć do składu. Oczywiście walka o stawkę to zupełnie inna para kaloszy, zawsze jednak lepiej, gdy przesłanki po okresie przygotowawczym są pozytywne.
Legia wygrała z Jagiellonią 2:0. Trudno się dziwić, skoro dla niej był to ostatni przegląd wojsk, a dla Jagiellonii dopiero początek sparingów przed nowym sezonem Ekstraklasy. Czesław Michniewicz w pomeczowych wypowiedziach zaznaczał, że przez około godzinę jego drużyna grała w najsilniejszym składzie – przy uwzględnieniu absencji Wieteski (problemy z mięśniami brzucha), Kapustki i Luquinhasa. Dwaj ostatni dostali wtedy wolne, bo we wcześniejszych dniach leczyli drobne urazy. Zakładając, że w środę wybiegną na sztuczną murawę w Norwegii, wyjściowy skład Legii dziś wygląda mniej więcej tak:
Boruc – Johansson, Jędrzejczyk, Hołownia – Skibicki, Martins, Slisz, Mladenović – Kapustka, Emreli, Luquinhas
Podsumowując. Kadra Legii, poza pewnymi wyjątkami, generalnie prezentuje się dziś całkiem zachęcająco w kontekście liczebności i jakości poszczególnych nazwisk. Rzecz w tym, że ze względu na późne dołączenie do zespołu, różne urazy czy udział w EURO, na wielu zawodników Michniewicz będzie musiał poczekać – albo dosłownie, albo w sensie dojścia do pełnej dyspozycji. Na to nie ma jednak czasu, zatem trzeba rzeźbić na bieżąco. Czy to wystarczy? Chcemy wierzyć, że tak, ale nie ma się co łudzić: dwumecz z mistrzem Norwegii w obecnych uwarunkowaniach to konfrontacja z gatunku 50 na 50.
Jego wygranie będzie absolutnie kluczowe. Raz, że w następnej rundzie rywal byłby z niższej półki (Flora Tallinn lub maltański Hibernians), a dwa, że przejście Norwegów oznaczałoby konieczność wyeliminowania już tylko jednego przeciwnika, by mieć zagwarantowany udział przynajmniej w fazie grupowej Ligi Konferencji Europy. Legia za dwa dni zacznie definiować cały swój sezon.
Fot. FotoPyK