Nie lubię kibicować potęgom. Wychowany na znoju polskiego futbolu, czuję się obco pod sztandarami, pod którymi czymś naturalnym jest zwycięstwo, a nie horror, terror, krwawica i mozół. To nie moja bajka.
Wielkie turnieje akurat są nielicznymi momentami, które wynagradzają mi moje pokręcone… nawet nie przekonania, po prostu tak mam. Ale wielkie turnieje też nie z przekonania, tylko tak mają w zwyczaju, że napiszą kilka barwnych historii drużynom, na które nikt nie stawiał. To dzieje się zawsze. Musisz mieć tylko – pozwólcie mi uderzyć w takie tony – otwarty na zachwyt umysł. A potem już samo pójdzie, samo wyjdzie, komu w tym turnieju kibicować. I załapiesz się może nie na radość z triumfu, ale na niezwykłą przygodę. Zwykle historyczną dla danego kraju.
Natomiast przy Francji muszę skapitulować.
Nie, nie powiedziałem jeszcze, że im kibicuję.
Ale tak jak oglądam wszystkie mecze turnieju, na razie szczęśliwie nie opuściwszy żadnego, tak moje nieopuszczanie Francuzów ma inne podłoże. Mam obowiązek wobec turnieju jako takiego, ale Tricolores…
Myślę, że to może być zespół, który będziemy wspominać latami. Żebyśmy mieli jasność: nie przepompowuję ich meczu z Niemcami, ale mają potencjał pod takie granie. Ich pierwszy skład to w zasadzie gra na kodach, nie normalny zespół. Deschamps, który mając, obok tego fenomenalnego pierwszego składu, najlepszą ławkę turnieju, robi sobie pierwszą zmianę w 88 minucie, jeszcze z Niemcami – i tu widzę jakąś demonstrację siły.
Nie porwali mnie Francuzi zupełnie w 2018. Może było w tym więcej mojej winy, niż ich. Może czegoś nie doceniałem. Tu, już w meczu z Niemcami, chyba załapałem.
To nie będzie piękny futbol z gatunku totalnej dominacji i gonienia za 5:0. Futbol rabon, futbol tłamszenia rywala 80% posiadaniem piłki. Francuzi grają kwintesencję tego, co w dzisiejszej piłce odnosi sukces. Szybkie ataki. Zabójcze, błyskawiczne – trzy sekundy, a wychodzisz trzech na trzech. Jest pełne prawo, by się na taki futbol zżymać, by inaczej rozumieć piłkarskie piękno.
Ale ja w tym nowoczesnym graniu je dostrzegam.
Obie akcje bramkowe, anulowane przez VAR, gdzie był minimalny spalony. Ten przerzut Rabiota do Pogby przy drugiej z tych bramek – zabawa i szybkość grania, zapamiętam tylko to zagranie na długo. Akcja z samobójem Hummelsa, nakręcona pięknie i podaniem Pogby, ale też i ciut wcześniej. Mbappe uciekający przed Hummelsem, choć tracił do niego ze dwie długości.
Są indywidualności, jest pomysł, tylko nowoczesny. Ja to kupuję i czekam na więcej.
I zostaję z poczuciem, że Francję trzeba oglądać, bo tu może zdarzyć się coś wielkiego, wykraczającego poza ten turniej.
***
Bilans drużyn, którym kibicuję z przedturniejowego założenia:
0:2 Szkocji po meczu, który był naprawdę niezły w ich wykonaniu. Ale i tak wszyscy zapamiętają tylko to, że Schick zamalował Marshallowi z połowy boiska. Szkoci już w zasadzie są poza turniejem, najważniejszy mecz przegrali.
1:2 Polski po meczu, który uważam za najgorszy w wykonaniu Polaków na wielkiej imprezie XXI wieku. I, co gorsza, meczu, który na pewno nie musiał tak wyglądać, nie tylko ze względu na potencjał, ale trzymanie nerwów na wodzy, czy inne szeroko pojęte zarządzanie meczem. Także przez liderów tej kadry, nie tylko przez Sousę. Drużyna już w zasadzie poza turniejem.
0:3 Węgier z Portugalią, po meczu, który łamał mi serce. Klasyka honorowej porażki: naprawdę dobry mecz z naprawdę dobrym rywalem. Mecz, w którym mogłeś dorobić się złudzeń, że jednak będzie dobrze, jednak strzelą, wygrają. Nawet strzelili i była euforia. A potem, jak to w życiu, jednak nie. Jednak euforii brak. I jest przeciwieństwo.
Jest klimat z dowcipów o łotewskich chłopach.
Jest tylko 0:3 z Portugalią i widmo szybkiego odpadnięcia w turnieju. Losowanie, które dało im tak ciężką grupę, niech w tym odwołaniu robi za politbiuro.
***
Ech, Węgry Węgry. Przegrać to zawsze jednak przegrać. Ale tak przegrać to naprawdę nie wstyd.
***
Nie wiem czy wiecie, ale Robert Lewandowski pobił w minionym sezonie jakiś tam rekord w Bundeslidze. Bramkowy czy coś. Ale gra w tej lidze również Adam Szalai, który żadnego rekordu nie pobił.
Adam Szalai bowiem, piłkarz FSV Mainz, strzelił o czterdzieści bramek ligowych mniej niż Robert Lewandowski. Adam Szalai strzelił całą jedną.
A jednak tenże Adam Szalai, moim skromnym zdaniem, samodzielnie zrobił na Euro więcej dla Węgier, niż Robert Lewandowski dla Polski. Dodajmy zarazem, że Robert Lewandowski, owszem, atakował linię ze Skriniarem, który szybko pnie się w rankingu moich ulubionych obrońców. Już prawie dogonił Granta Hanleya, a to w moich oczach spory komplement. Ale w tej defensywie ze Skriniarem byli tez Satka z Lecha Poznań, 34-letni Pekarik z Herthy, 35-letni Hubocan z Omonii.
Szalai grał na MVP sezonu Premier League, na Semedo, Guerreiro i mimo wszystko wciąż ważnego dla kadry Pepe. A jednak Szalai potrafił kilka razy przeciw tej defensywie szarpnąć. Coś wywalczyć. Coś zrobić samodzielnie. Dać oddech w pierwszej połowie, gdy Węgrzy tylko się bronili. Napędzić akcję w drugiej, nawet oddychając rękawami. Nawet pokłócić się z Diasem.
Nie, przykro mi, taktyka, ustawienie, cuda wianki – jakby tu nie szukać odpowiedzialności za mecz Roberta gdzieś poza nim, tak kolejne mecze udowadniają, że tej winy zrzucić się nie da.
***
Natomiast Lewy Lewym, jeśli źródła Michała Zawackiego mają rację, że sztab nie przygotowywał się nawet na Słowację, to jest to skandal, którym powinna się zająć odpowiednia instytucja.
Przytoczę: – Nie chciałem używać wcześniej tej informacji, mam ją z bardzo bliskich kręgów kadry. (…) Ja się dowiedziałem, że punkty w sztabie dopisano sobie z automatu i tak naprawdę cała koncentracja i przygotowania dotyczyły tylko meczu z Hiszpanią. Mówię to, ponieważ trzeba już złożyć ten parasol ochronny nad reprezentacją – powiedział Michał Zawacki w programie EURODEBATA.
Prawda wypłynie. Za wiele osób ją zna, wypłynie. I może wypłynąć jak nie powiem co w przeręblu. Byłoby to mistrzostwo w sztuce lekceważenia, w sztuce ura bura ciocia Agata, w sztuce marnotrawienia czasu.
Kto jak kto, ale Polacy naprawdę mają gigantyczny materiał dowodowy, czym się kończy lekceważenie pierwszego turniejowego rywala. Naprawdę, nie trzeba wyciągać zakurzonych VHS-ów. Nie potrzeba InStatów. Wystarczyło przedzwonić do Piotra Świerczewskiego, a Piotr Świerczewski chętnie telefon odbiera:
“Wierzyliśmy, że będziemy drużyną dużo mocniejszą. Zawaliliśmy otwarcie, od którego na takim turnieju mnóstwo zależy, od układu w tabeli, po morale. Trzeba powiedzieć wprost, że zlekceważyliśmy Koreańczyków. Zdawaliśmy sobie sprawę z umiejętności Portugalczyków i Amerykanów, ale Koreę mieliśmy za zespół, który dostał się tylko dlatego, że organizuje turniej. Najgorsze, że tak też zostaliśmy nastawieni przez sztab szkoleniowy, ale nie będę się wybielał, my sami mieliśmy to sam przekonanie – to będzie łatwy mecz! Oni są niscy, nie będą skakać wysoko, nie będą nam dorównywać siłowo, motorycznie. A potem zajęli czwarte miejsce na świecie”.
***
Kto ciekaw, tu dzisiaj rano w Stanie Euro rozmawialiśmy o wczorajszym dniu na turnieju wspólnie z Jankiem Mazurkiem, Kubą Olkiewiczem i Pawłem Paczulem.
A tu, jak ktoś ma niedosyt materiałów po Polska – Słowacja, nagraliśmy dodatkowy odcinek “Dwóch zgryźliwych tetryków” z Kubą Olkiewiczem.
Fot. NewsPix