Reklama

Rokuszewski po Słowacji: Autowpierdol. Sami sobie spuściliśmy łomot

Mateusz Rokuszewski

Autor:Mateusz Rokuszewski

14 czerwca 2021, 21:54 • 5 min czytania 103 komentarzy

Zmieniający w styczniu, pięć miesięcy przed turniejem, selekcjonera Zbigniew Boniek niewiele różnił się od Piotra Świerczewskiego, który stał przy linii bocznej i krzyczał do piłkarzy ŁKS-u: “już musimy na chaos”. Czy w związku z tym, możemy się dziś dziwić, że właśnie chaos był głównym rozgrywającym naszej drużyny? Moim zdaniem nie powinniśmy. Tym bardziej, że w miejsce Jerzego Brzęczka nie sięgnęliśmy po kogoś statecznego, wyważonego, kto ze względu na wyjątkowe okoliczności i bardzo ograniczony czas postawiłby na proste środki. 

Rokuszewski po Słowacji: Autowpierdol. Sami sobie spuściliśmy łomot

Oczywiście z chaosu potrafią się rodzić również rzeczy fajne, nawet abstrahując od samego futbolu i zagrań charakterystycznych dla końcówek spotkań. Wciąż nie możemy nawet wykluczyć tego, że coś wyjdzie z niego jeszcze i nam, bo takim niezbyt mądrym turniejem stały się mistrzostwa Europy. No ale dziś ta desperacja zafundowała nam tylko paździerz, po którym chciałoby się rozwalcować każdego, kto przyłożył rękę do tego, że kadra zrobiła to, co zrobiła – włącznie z biednym kucharzem, którego kiedyś Janas rzucił dziennikarzom na pożarcie.

Ja swojego zdania nie zmienię. Głównym architektem tego bubla jest Zbigniew Boniek, którego ego już dawno zdobyło K2. Bez tlenu i w klapkach Kubota. Prezes PZPN-u tak uwierzył w swoją nieomylność po sukcesie ruchu z Adamem Nawałką, że powierzył kadrę trenerowi, który nie miał odpowiednich kompetencji, by ją poprowadzić. Później duma nie pozwoliła mu przyznać się do błędu wtedy, gdy jeszcze był czas, by coś uratować. Zmarnowaliśmy w ten sposób dwa i pół roku, a jej donośny głos ucichł dopiero w momencie, w którym wypadało zapewnić sobie alibi na wypadek zbliżającego się wielkimi krokami niepowodzenia. Stąd desperacki ruch, który w dodatku bardziej przenosił odpowiedzialność na barki piłkarzy.

Ale na rozliczenia prezesa PZPN-u jeszcze przyjdzie czas. Nie trzeba będzie na to długo czekać, niedługo kończy się jego kadencja, będzie można usiąść na spokojnie. Idąc dalej, mamy piłkarzy, o których wygibasach możecie u nas sporo poczytać, ale mamy też selekcjonera, z którego barków odpowiedzialności również bym nie ściągał.

Tak, dostał piekielnie trudne zadanie. Ale czy ktoś przystawiał mu lufę do skroni przed podpisywaniem umowy? Czy zatajono przed nim stan posiadania naszej piłki? Czy nie poinformowano o tym, kiedy rusza turniej? Czy nakazano eksperymentować, ile wlezie? Nie było mnie tam, ale zaryzykuję, że cztery razy nie.

Reklama

Paulo Sousa świadomie podjął się pewnego zadania i trudno nie odnieść wrażenia, że nawet jeśli miał jakiś pomysł na jego realizację, to gdzieś po drodze zgubił kartkę, na której go zapisał. Pewnie nie na trasie Lizbona-Warszawa, bo tę przemierzał rzadko, ale mniejsza z tym – nie ma. Łudziliśmy się, że te wszystkie eksperymenty do czegoś prowadzą, wmawialiśmy sobie, że gość, który gdzieś był, widzi coś więcej niż my, wierzyliśmy w jego opowieści, bo był przekonujący. A potem zobaczyliśmy skład na mecz ze Słowacją i pytaliśmy siebie nawzajem, czy Sousa aby nie zapomniał, że już zaczyna się turniej i wypadałoby się na coś zdecydować, zamiast dalej testować.

Czy przed meczem ze Słowacją choć raz zagraliśmy trójką Bereszyński-Glik-Bednarek? Nie. Przeczuwaliśmy, że tak się to skończy, ale raz był Helik za Glika, potem Piątkowski za Bednarka, a gdy na boisku była już cała trójka, to Bereszyński robił za wahadłowego, a w tyłach był Helik. To jednak marzec, więc wiadomo, pierwsze koty za płoty. No ale już w czerwcu gdy wszyscy byli gotowi, z Rosją zagrała rezerwowa trójka, a z Islandią z podstawowej zobaczyliśmy tylko Glika. Nie mam żadnej trenerskiej licencji, ale nawet ja wiem, jak wymagający jest ten system i jak pomagają w jego stosowaniu zgranie i automatyzmy.

Dalej: przed Euro Paulo Sousa ani razu nie zagrał jednym napastnikiem, nawet gdy przed Anglią wypadł mu Lewandowski, to postawił na duet Piątek-Świderski. Na turnieju doszło do spektakularnej wolty – tym bardziej, że miejsca drugiej dziewiątki nie zajął ani najczęściej wymieniany Moder, ani Kozłowski, który błysnął z Islandią. Zajął je Karol Linetty, który w marcu w ogóle nie był przez Sousę powołany, a w czerwcu dwa razy wszedł z ławki i nie zagrał przez te nieco pond pół godziny tak, że powiedzieliśmy, iż dał do myślenia trenerowi. Rzucicie, że akurat z nim Sousa trafił i poniekąd okej, ale też nie pozwólmy, by bramka zamazywała nam rzeczywisty wpływ na grę drużyny.

Jóźwiak? Poza Andorą wszystkie mecze z ławki, pewna powtarzalność, bo na boisku zawsze 32-36 minut, a teraz pierwsza jedenastka. Nawet te zmiany, którymi zazwyczaj Sousa potrafi wybrnąć z trudnej sytuacji, tym razem były słabiutkie. Tu naprawdę niewiele trzymało się kupy.

Powiedzieć, że Sousa nie ułatwił zadania tym, którzy go szybko kupili, to nic powiedzieć. On dolał paliwa do baku tym, którzy twierdzą, że powinien nosić teczkę za kursantami, którzy uczą się fachu w Białej Podlaskiej, a takich głosów pewnie nie zabraknie. Ja szczerze mówiąc, dalej nie wiem, jakim jest trenerem. Intuicja podpowiada, że dobrym i gdyby miał więcej czasu, choćby te osiem meczów na jesieni, to coś mogłoby z tego być. Ale raz, że intuicja to trochę za mało, a dwa, że tu wracamy do punktu pierwszego, czyli do tego, jak sprawę rozegrał prezes PZPN-u.

A może kluczem jest właśnie słowo “trener”? No bo praca selekcjonera to inny kawałek chleba i szczerze mówiąc, nie zdziwię się, jeśli Sousa przy naszej kadrze wyleczy się z piłki reprezentacyjnej i skupi się na klubach, gdzie miałby więcej czasu, by wdrożyć swoje wizje. Tylko czy reprezentacja Polski powinna być drogowskazem dla portugalskich szkoleniowców, którzy szukają swojej ścieżki?

Reklama


Fot. FotoPyK

Redaktor naczelny Weszło. Poza piłką nożną interesuje się głównie Ekstraklasą i pierwszą ligą. Widać go w Lidze Minus, Stanie Futbolu i naszych teleturniejach, słychać w Weszłopolskich

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

103 komentarzy

Loading...