W kuluarach mówiło się o tym od dawna, ale sam zainteresowany nie zabierał oficjalnie głosu. Aż do dziś. Stało się – Cezary Kulesza ogłosił, że rezygnuje z funkcji prezesa Jagiellonii Białystok, żeby wystartować w wyborach na prezesa PZPN. Równolegle z suchym komunikatem klubu zamieszczono kilka wywiadów, w których Kulesza podsumowuje jedenaście lat na stołku prezesa. Co to oznacza dla Jagiellonii? Czy współwłaściciel Jagi ma szanse w wyścigu o fotel prezesa?
Cezary Kulesza kandydatem na prezesa PZPN – co dalej z Jagiellonią?
W rozmowie Piotra Wołosika z „Przeglądu Sportowego” czytamy: – Wojciech Strzałkowski, szef Rady Nadzorczej, zapowiedział, że Jagiellonii prezes nie będzie potrzebny. Poważniejsze decyzje podejmą wszyscy akcjonariusze.
Klub bez prezesa? No, trzeba przyznać – rozwiązanie innowacyjne, wizjonerskie. Oczywiście, w Jagiellonii jest wiceprezes Agnieszka Syczewska, która odgrywa istotną rolę w życiu klubu. Jeśli Kulesza był jego mózgiem, to Syczewska była (jest) prawą ręką. On podejmował decyzję, ona dbała (dba), by wszystko spinało się od strony organizacyjnej i prawnej. Choć sam pomysł brzmi jak jakieś kuriozum, to generalnie – świat w Białymstoku przez te kilka miesięcy się nie zawali.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Przez kilka miesięcy, bo – jak na nasze – do tego bezkrólewia raczej nie ma co się przyzwyczajać. Bardziej wygląda nam to na rozwiązanie, w którym Kulesza – gdyby nie poszło mu w wyborach – wraca do poprzedniej funkcji, a w międzyczasie może podpowiadać z tylnego siedzenia. Rozbijanie władzy na kilka osób rzadko kończy się dobrze, by przywołać choćby Widzewa, w którym ścieranie się frakcji w ostatnich latach sprawia, że odpowiedzialność się rozmywa, koncepcja goni koncepcję, ile podmiotów decyzyjnych, tyle pomysłów. Zresztą – i teraz władza w Jagiellonii rozbija się na kilku współwłaścicieli, których spajała postać Kuleszy. Ale, no właśnie – nie chce nam się wierzyć, że taki układ zostanie już na stałe.
Kulesza w ostatnich miesiącach osuwał się w cień. Między innymi dlatego Jagiellonia zdecydowała się – w końcu! – stworzyć dział skautingu. Wiadomo było, że w Jagiellonii Kulesza miał decydujące słowo, jeśli chodzi o transfery. We wspomnianym wywiadzie przytacza nawet anegdotę, w której rozmowy o zatrudnieniu ewentualnego dyrektora sportowego zawsze kończyły się zdaniem udziałowców „Zatrudnimy go, a i tak Czarek będzie podejmował decyzje”. Ale samo utworzenie działu to też sygnał, że Jagiellonia przygotowywała się na nową rzeczywistość i zmienia całą strukturę działania.
Cezary Kulesza – ocena prezesury
Zdobycie Pucharu Polski, dwa wicemistrzostwa, brązowy medal, superpuchar. Gdyby nie okres panowania Kuleszy, klub z Białegostoku nie miałby co włożyć do swojej gabloty, poza srebrem za finał Pucharu Polski pod koniec lat osiemdziesiątych. Nie twierdzimy, że to Kulesza był głównym autorem tych sukcesów, ale w ich świetle nie da się jego prezesury ocenić negatywnie.
Gdy przejmował Jagiellonię, ta była ligowym średniakiem, który wrócił na poziom Ekstraklasy po kilku latach tułaczki w pierwszej lidze. Zostawia ją po najlepszym okresie w historii klubu. Okresie obfitym, okresie, w którym udało się zaliczyć kilka złotych strzałów transferowych, ale i – tak po prostu – okresie barwnym, bo Jagiellonia grzała. Często budziła powszechną sympatię, często też uciekała się do metod budzących ogólne oburzenie.
Był moment, w którym Jagiellonia – jako jedyny zespół poza Legią i Lechem – regularnie sprzedawał swoich piłkarzy za poważne pieniądze. Można było odnieść wrażenie, że duet Probierz & Kulesza ma patent na transfery i czego się nie dotknie, zamienia w złoto. Jagiellonii udało się sprzedać (kwoty za Transfermarkt):
- Patryka Klimalę – 4 mln euro
- Bartłomieja Drągowskiego – 2,5 mln euro
- Karola Świderskiego – 2 mln euro
- Grzegorza Sandomierskiego – 1,9 mln euro
- Przemysława Frankowskiego – 1,5 mln euro
- Jacka Góralskiego – 1,5 mln euro
- Patryka Tuszyńskiego – 1 mln euro
- Macieja Makuszewskiego – 1 mln euro
- Kamila Grosickiego – 900 tys. euro
- Daniego Quintanę – 700 tys. euro
- Michała Pazdana – 700 tys. euro
A do tego należy doliczyć szereg mniejszych transferów, który stale zasilał kasę białostockiego klubu. Kilka z tych ruchów było iście wizjonerskich. Na przykład Frankowski i Tuszyński – obaj przychodzili z Lechii jako piłkarze, w których się nie wierzy, za drobne, a obaj dali białostoczanom łącznie 3,5 bańki. Michał Pazdan to do dziś jeden z najgrubszych transferów wewnątrz ligi. Góralski i Grosicki? Gdy Probierz chciał ich odpalać z klubu, ujął się za nimi Kulesza. Czterej najdrożej sprzedani piłkarze to wychowankowie, a więc udało się też coś wyszkolić. Zresztą, to także jakąś zasługa Kuleszy – w Białymstoku powstała za jego rządów akademia z prawdziwego zdarzenia.
Ale nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie spojrzeli też na to, że ta szklanka może być do połowy pusta. Bo mamy nieodparte wrażenie, że Jagiellonia przespała swój moment, by stać się czołową drużyną Ekstraklasy w dłuższej perspektywie. Taką, która regularnie – jak w sezonach 16/17 i 17/18 – potrafi rzucić rękawicę Legii. Nie mamy wrażenia, że za pojedynczymi sukcesami poszło coś trwałego.
A ostatnie dwa sezony są tego najlepszym przykładem. W minionych rozgrywkach Jagiellonia była jedną z najmniej ekscytujących drużyn. Tak jak Kulesza idealnie trafił z Probierzem, tak kolejne wybory personalne raczej się nie obroniły. Mamrot dawał solidność, zdobył srebrny medal. W Białymstoku kręcili nosem na jego pracę, ale dopiero kolejne wybory pokazały, że Mamrota trzeba było docenić, bo wyciskał dużo z tego, co ma (między innymi dlatego też wraca na Podlasie). Petew? Kompletna porażka, którą niewiele zwiastowało, bo miał przecież bogate CV. Bogdan Zając? Eksperyment, który totalnie nie wypalił.
W międzyczasie wyszło, że nie da się w nieskończoność jechać na kuleszingu. Jasne – w przeszłości się sprawdzał, dał Jadze sporą kasę. Ale w pewnym momencie formuła się wyczerpała. Jagiellonia przez lata nie potrafiła ściągnąć napastnika (Sheridan, Bezjak, Scepović, Mudrinski…) i miała masę innych wpadek transferowych. W klubie uparcie tłumaczono, że rynek się zepsuł, dlatego muszą stawiać na obcokrajowców, bo na Polaków ich nie stać. Jagiellonia broni się wynikami, ale cały klub był zarządzany… po podlasku. Trochę na wariata, trochę finezyjnie, trochę przypadkowo.
Cezary Kulesza – jakie ma szanse na prezesa PZPN?
Gdybyśmy mieli wskazać jedną najważniejszą zaletę Cezarego Kuleszy, wskazalibyśmy zjednywanie sobie ludzi. Kulesza po prostu wie, z kim się trzymać, z kim się napić, komu wyświadczyć przysługę, kogo połechtać, komu coś obiecać. A przy tym sprawnie radzi sobie w biznesie. Fortuny dorobił się na disco-polo. Nazywano go nawet „królem disco”. Stoi na czele firmy fonograficznej, która wydała choćby „Jesteś szalona” grupy Boys i pokazała światu Zenka Martyniuka, ale też innych wykonawców należących do czołówki tego gatunku. Później zajął się też nieruchomościami i hotelami (posiada dwa). Generalnie – na brak środków na koncie nie narzeka, a zarządzanie biznesami powierzył zaufanym ludziom, tak, by pełnię uwagi skupić na Jagiellonii czy – jak teraz – kampanii wyborczej.
Gdyby wybory na prezesa PZPN dokonywały się demokratycznie, nie mielibyśmy wątpliwości, że wygra Marek Koźmiński. Ale głosują delegaci, którzy na nowym rozdaniu chcą wygrać też coś dla siebie. A Kulesza bywa skuteczny w takich gierkach. Na swojej stronie internetowej zapowiada, że na czas Euro nie zamierza zajmować się kampanią, na wszystko przyjdzie czas po mistrzostwach. To oficjalna wersja. W rzeczywistości Kulesza od dłuższego czasu rozmawia, przekonuje, obiecuje. Gdyby nie czuł, że ma szanse na zwycięstwo, raczej by nie startował.
Jak wiadomo – wybory na prezesa PZPN miały się odbyć rok temu. Kulesza wymarzył sobie wówczas, że wygrywa na stulecie klubu mistrzostwo i puchar, a potem wjeżdża na białym koniu do siedziby przy Bitwy Warszawskiej. Dwa z tych celów się nie udały. A jak będzie z trzecim?
Fot. FotoPyK