Nie gramy za często z Rosją, od dekad nie trafiliśmy na nich w żadnych eliminacjach, sparingi też są raczej sporadyczne. Dość powiedzieć, że nasz ostatni mecz z Rosją to gol Błaszczykowskiego na Euro i marzenia o wyjściu grupy za Smudy. Ale historia tych bojów jest jednak intensywna – flaga Solidarności podczas mundialu w 1982, którą usuwano w polskiej transmisji, koszmarna organizacja zgrupowania za Piechniczka, podejrzenia o ustawienie meczu.
2012 – Euro i bramka Błaszczykowskiego
To naprawdę się zdarzyło. Podczas finałów mistrzostw Europy rozgrywanych w Polsce, naszym selekcjonerem był Franciszek Smuda. Trafiliśmy do najsłabszej grupy w dziejach 16-zespołowego Euro. I zajęliśmy w niej ostatnie miejsce.
Mecz z Rosją był jednak bodaj jedynym, za który nie musieliśmy się wstydzić. Nie żeby to było jakieś spektakularne widowisko, nie żeby nie dochodził jeszcze ten kontekst, że Rosja za moment też odpadła, więc był to remis pokonanych. Ale jednak, ten mecz, w przeciwieństwie do starć z Grecją i Czechami, jakoś wyglądał, a wynik hańby nie przynosił.
Najbardziej pamiętna jest oczywiście bramka Jakuba Błaszczykowskiego. Zejście do środka, potężna bomba – akcja klasy światowej. Wziął w tym momencie drużynę na plecy, zrobił coś z niczego. Nawet radość, bardzo ekspresyjna, przy tej samej chorągiewce, co gdy świętował Lewy po golu z Grecją… tak, to też gdzieś się wpisało po stronie nielicznych momentów z tamtych mistrzostw, które da się wspominać.
Swoją drogą, Kuba pierwszego gola dla reprezentacji też strzelił Rosjanom. 2007 rok. A Jurij Żyrkow wciąż w kadrze.
Oczywiście niestety mecz z 2012 roku to też bitwa kibicowska na ulicach Warszawy. Potem w trakcie odgrywania hymnu kibice z Rosji rozwinęli ogromną flagę, która przedstawiała XVII-wiecznego bohatera walk z wojskami polsko-litewskimi, Dymitra Pożarskiego. Na stadionie pojawił się także transparent z neonazistowskim symbolem. Polacy odpowiedzieli gwizdami w trakcie rosyjskiego hymnu, a także rozwiniętym podczas przemarszu transparentem “Polish President murdered in Russia”.
1998 – 3:1 w Chorzowie i podejrzenia
Mecz z Rosją za Janusza Wójcika jest jednym z najbardziej tajemniczych w historii reprezentacji Polski. Wiadomo jaka była epoka, ile było ustawek w polskiej lidze – ale ustawiać mecz kadry? To już ledwo do pomyślenia. A wokół tego meczu krążą takie legendy.
Historia była taka, że Wójcikowi zaczął się palić grunt pod nogami, a PZPN z Wójcikiem słabo żył. Dziurowicz był mu przeciwny, tak naprawdę wstawiennictwo Aleksandra Kwaśniewskiego i głos ludu sprawił, że Wujo został selekcjonerem. Polacy na przełomie 1997 i 1998 roku przegrali z Gruzją 0:3, z Paragwajem 0:4, z Izraelem 0:2, wygrali 2:0 ze Słowenią, przegrali z Chorwacją 1:4. Krążyły pogłoski, że w przypadku porażki z Rosjanami, Wójcik może zostać zwolniony. Układy w Rosji natomiast zawsze Wójcik miał dobre… Poruszamy się rzecz jasna po polu spekulacji, ale mecz jego kadry z Hiszpanią to skromne 1:2 Polaków, w którym Rosjanin nie uznał dwóch prawidłowych bramek Hiszpanów. Po tym meczu, według biografii Tomasza Hajty, arbitrowi wręczono podróbkę zegarka Breitlinga, a arbiter dzwonił z pretensjami do polskiego obozu. Temu samemu zawodnikowi brzydko pachniał mecz z Czechami, wygrany 2:1.
Czysto boiskowo natomiast, Polska – Rosja to jeden z najlepszych meczów wspomnianego Hajty – strzelił dwie bramki. Wójcik po meczu miał powiedzieć do Hajty “Widzisz, tak mnie chcieli wyjebać, a teraz ich wyjebią”.
1996 – 0:2 w Moskwie i kanapki z podłogi
Początek kadencji Antoniego Piechniczka, który w trybie nagłym zastąpił Władysława Stachurskiego. Stachurski nic nie zdążył przegrać, tylko sparingi – Piechniczek jeszcze przed chwilą był jego “doradcą”, a tu nagle znalazł się w siodle. Szybko poszło.
Ale wyjazd do Moskwy zwiastował nie tylko słabą piłkarską przyszłość po Piechniczkiem, ten reprezentacyjny dowód, że nic dwa razy się nie zdarza, bo druga kadencja zdobywcy mundialu w Espana 82 była katastrofą. Bardziej niż 0:2, w pamięć zapadł kuriozalny poziom zgrupowania. Piłkarze przyjeżdżali z poważnych europejskich klubów, a zastawali takie warunki, że wstyd mówić. Najlepiej opisał to Kowal w swojej biografii:
I oczom naszym ukazał się hotel. Wielki, potężny. Kierowca objechał go trzy razy, robiąc przy tym ze trzydzieści kilometrów. Bądź mądry i znajdź naszą klatkę! Klatek setki, dwadzieścia pięter, na każdym piętrze recepcja i babina od wydawania kluczy. Ma kobiecina robotę. Szansa na to, że ktokolwiek trafi akurat do jej klatki, na jej piętro, była mniej więcej taka, jak to, że trener Piechniczek trafi ze składem na mecz. Rozpoczyna się zgrupowanie w Moskwie.
– Kowalczyk, Juskowiak! Wasz klucz! – zawołano.
Cóż. Chcąc nie chcąc, musiała nadejść ta chwila – wchodzimy! Nie było co się wahać, bo i tak każdy pokój taki sam. Taki sam, czyli typowa ogórszczyzna. Otwierać okno, otwierać drzwi, będzie wietrzenie. Bóg jeden wie, kiedy ostatnio te pokoje były używane – może jako ostatni spał w nich sam Lew Jaszyn z kolegami? Każdy z ekipy robił to samo – wietrzenie! Pierwsza fala smrodu przestała nam dokuczać, gdy już byliśmy zdesperowani, aby iść spać. Druga w nocy.
– Dobra, Jusko, kończymy ten wiaterek, zamykamy stajnię.
Położyliśmy się na łóżkach. Teraz wystarczy zasnąć. Obudzimy się rano i już będziemy o kilka godzin bliżej wyjazdu. Spać… Trach, trach, trach! Nagle ktoś puka do drzwi. Otworzył Andrzej, a stanęła przed nim pani, której grzeczną bym nie nazwał – zresztą, co tu owijać w bawełnę, typowa lampucera, oferująca seksualne usługi.
– Chłopaki wpuścici mnie?
– Won! – krzyknął “Józek”, któremu już zaczęły puszczać nerwy.
A w korytarzu słychać “trach, trach, trach” i “chłopaki, wpuścicie mnie?”. Pokój po pokoju, piłkarz za piłkarzem. Chodzi łazęga i pyta, kto z niej skorzysta. Chyba nie znalazł się odważniak. – No, niezłe atrakcje na tym zgrupowaniu nam zpewniają – śmialiśmy się. Jeszcze nie zdążyliśmy dobrze zamknąć oczu, a tu… Bum, bum! – Co to do jasnej cholery było?! Za oknem kogoś zabili. Dwa czy trzy krótkie strzały z pistoletu.
– Rany, Jusko, gdzie my jesteśmy?
Bądź mądry i śpij. Tam się strzelają, tu puszczają, w dodatku wszędzie śmierdzi.
A jak zaraz nas wystrzelają?
Rano śniadanie. Patrzymy co nam przynoszą. Kawałek psa, kawałek szczura, trochę kota – normalka. Z okien widać siedem Pałaców Kultury, aż mi się w oczach mnożyły. Miło. Siedzimy sobie i czekamy na cały posiłek. Aż tu nagle kelner – chlast na ziemię! Wywrócił tackę z jedzeniem na zasyfioną podłogę, ale nic to – pozbierał wszystko brudnymi łapami i niesie na stół. Uuuu.
– Dziękuję, powodzenia, szczęścia życzę – powiedziałem i odszedłem od stołu. Na tym niedoszłym posiłku zakończyłem stołowanie się w tej jadłodajni. Po drugiej stronie rzeki był hotel Kempinsky, już z normalną kuchnią. Kogo było stać, ten jadał już tylko tam.
1982 – mundial i Solidarność
Cóż za szczególny splot kontekstów. Mundial, mecz o półfinał, mecz z ZSRR, a w Polsce stan wojenny. Więzienia puchną od więźniów politycznych. Na trybunach powiewająca flaga “Solidarności”, a w polskiej telewizji wycięta z emisji w cudowny sposób – transmisja docierała do kraju z opóźnieniem, montażyści na bieżąco wycinali kadry z flagą.
Polacy potrzebowali remisu, żeby awansować, Rosjanie musieli wygrać. Nic dziwnego więc, że nie szukaliśmy szalonych ataków, nie porywała ofensywa, tylko od początku skupiliśmy się na defensywie. To też pokazuje wszechstronność drużyny Piechniczka – z jednej strony, potrafili bajecznymi golami pognębić Belgię, względnie strzelić piątkę Peru. A tutaj żelazna defensywa, Rosjanie nie zrobili sztycha. Do legendy przeszedł też taniec Włodzimierza Smolarka przy chorągiewce.
I tylko żółtej kartki Zbigniewa Bonka żal, bo przez nią nie mógł zagrać w półfinale z Włochami. Tak powstało kolejne “co by było gdyby…”
1972 – 2:1 w drugiej fazie grupowej Igrzysk Olimpijskich, czyli Kazimierz Górski
Wiadomo, jak to było wtedy na Igrzyskach. Zachodnie kraje wysyłały amatorów na turniej piłkarski, ale wschód – najlepszych. Dlatego starcie z ZSRR było przeglądem najlepszego, co wówczas miała jedna i druga kadra. ZSRR to choćby wtedy Błochin walczący o króla strzelców.
Do meczu z Polską ZSRR wygrał wszystkie mecze, my zdołaliśmy pogubić punkty z Danią. Choć to była faza grupowa, tak druga, a mecz kluczowy o tym, kto zagra w finale.
Polacy przegrywali długo, właśnie po golu Błochina. W 79. minucie jednak Deyna podszedł do jedenastki i ją wykorzystał, nie zadrżała mu noga. Chwilę potem na 2:1 strzelił superrezerwowy Szołtysik. Szołtysik nie miał nawet wejść na boisko, tylko Andrzej Jarosik – Gut odmówił, skreślając się w oczach Górskiego, a Szołtysik wszedł i pokazał klasę. Polacy odwrócili losy meczu tak, jak odwrócili go w finale z Węgrami. Tu, w meczu z ZSRR, też wykuwał się więc ten charakter drużyny, która walczy do końca.
Mecz miał szczególny charakter z przyczyn pozaboiskowych. To właśnie tego dnia na igrzyskach w Monachium doszło do zamachu terrorystycznego. Nie było nawet pewne, czy mecz dojdzie do skutku. Tak wspominał doktor Janusz Garlicki w książce “Wielki finał”: “Wychodzimy na płytę. Losowanie boisk. Wymiana proporczyków i już właśnie rozpocząć ma się spotkanie, gdy nagle nadbiega ktoś z organizatorów i mówi, że wszystkie zawody w dniu dzisiejszym są odwołane. Piłkarze zeszli do szatni, ale wkrótce pojawiła się informacja, że wszystkie zawody, które już się rozpoczęły, mają być kontynuowane. Delegat FIFA nakazał zawodnikom powrót na murawę i wreszcie zabrzmiał pierwszy gwizdek”.
1960 – 1:7 w Moskwie i klęska nad klęski
Jedna z najwyższych porażek w historii reprezentacji Polski. Jeszcze z rąk ZSRR i to tak, że po pół godzinie było 0:4. Dramat. Rosjanie strzelali seriami – po naszym honorowym golu z karnego na 1:4 w 83. minucie – Ernest Pol z karnego – znowu wzięli się do roboty i wrzucili nam jeszcze trzy.
Tak o tym meczu pisał Andrzej Gowarzewski w Tomie II książki “Polska Biało-Czerwoni”.
“Druga wizyta pod Kremlem i druga porażka — tym razem wyjątkowo dotkliwa. Bez debiutów; pożegnanie Michela i Baszkiewicza. Najstarszy — Hachorek (33 i 119), najmłodszy — Monica (22 i 213); przeciętna wieku — 27,15. Zawodnicy pięciu klubów (trzech z Legii i Gwardii, dwóch z Wisły i Górnika). Honorowy gol z karnego, pierwszy z sześciu wykonywanych przez Pola, za każdym razem niezawodnie! W pierwszym kwadransie i w ostatnich pięciu minutach straciliśmy po trzy gole! Rezerwowi — Roman Lentner, Edward Szymkowiak i Jerzy Woźniak.
Nic więc nie zapowiadało nieszczęścia, gdy przyszło spotkać się na Łużnikach z reprezentacją ZSRR. Niby gra o pietruszkę, ale w pojedynku obu rywali nigdy nie było sentymentów. Krug wystawił w komplecie jedenastu graczy z poprzedniego, zwycięskiego występu w Glasgow i… poniósł dotkliwą porażkę! Dorobiono do niej wytłumaczenie, które jedni potwierdzili, zazwyczaj będąc związani z tą ekipą, a inni znacząco pukali się w czoło. Otóż ponoć ustaloną wcześniej godzinę rozpoczęcia spotkania w ostatniej chwili, i bliżej nieznanych a ważnych dla gospodarzy powodów, przyspieszono o całe trzydzieści minut. Polscy piłkarze ledwie zaczęli rozgrzewkę, a już wezwano ich do gry, zupełnie nie przygotowanych do sportowego wysiłku. Nie minęło pół godziny meczu, gdy gospodarze prowadzili już wysoko”.
1957 – 2:1 i legenda Gerarda Cieślika
Zainteresowanie spotkaniem było ogromne: prawie pół miliona osób zamówiło bilety, cały naród ślęczał przy radioodbiornikach. ZSRR było ówczesnym mistrzem olimpijskim, ale sto tysięcy osób śpiewających hymn na Śląskim wlało w naszych nadzieję. Do tego mieliśmy „trzech przyjaciół z boiska”, czyli Szymkowiaka na bramce, Brychczego i Cieślika z przodu. Gerard Cieślik, symbol tej wygranej, wciąż pracował wówczas jako tokarz. Po latach wspominał (fragment artykułu z “Rzeczpospolitej”):
– Trener powiedział, że rano mam się zgłosić na zbiórkę. Ale rano to ja musiałem iść do pracy w Hucie Batory, żeby zwolnić się u swojego brygadzisty. Byłem mistrzem tokarskim, a beze mnie brygada nie mogła pracować. Na szczęście szef też był kibicem, słuchał radia i ze zwolnieniem nie było problemów. Wyjątkowo nie odliczyli mi tych dni z urlopu.
Od pierwszych minut Polacy rzucili się rywalom do gardeł. Tuż przed przerwą pierwszy raz legenda Ruchu pokonała Jaszyna, chwilę po przerwie poprawiła głową i zrobiło się 2:0. ZSRR zmniejszyło rozmiary porażki do 2:1, ale i tak w tamtym momencie był to jeden z największych futbolowych sukcesów od wielu, wielu lat. Nie wspominając już o wymierza pozasportowym, który bynajmniej nie był bez znaczenia i dla samych graczy. Większość miała burzliwą historię wojenną, niektórzy na pieńku z Rosjanami. – Nic w tym momencie nie było ważniejsze od pokonania „Ruskich” – tak po latach wspominał bohater meczu.
Mecz mógł nam dać awans na mundial w 1958 roku, bo mieliśmy dzięki niemu tyle samo punktów co Rosja. Niestety przegraliśmy ostatecznie dodatkowy mecz w Lipsku o finały 0:2.
Fot. NewsPix