Mecz z Rosją miał zweryfikować kilku zmienników w polskim zespole. I jedno jest pewne: Jakuba Świerczoka zweryfikował pozytywnie. Jeżeli, odpukać, problemy zdrowotne Arkadiusza Milika się przedłużą, to Paulo Sousa już wie, że w razie czego może liczyć na napastnika Piasta Gliwice.
Jakub Świerczok – największy pozytyw meczu Polska – Rosja
Świerczok to ten typ zawodnika, którego trzeba brać z całym dobrodziejstwem inwentarza, ze wszystkimi jego zaletami i wadami. Facet nie ma żadnych kompleksów, niczego się na boisku nie boi, potrafi być pozytywnie bezczelny i jest w stanie robić rzeczy ponadprzeciętne. W minionym sezonie Ekstraklasy przekonaliśmy się o tym dobitnie. Nikt nie strzelał tylu goli z nieoczywistych pozycji co wychowanek MOSM Tychy. Nie przez przypadek aż osiem razy lądował u nas w kozakach. Często nie chodziło tylko o to, że znów zdobył bramkę, ale również o sposób, w jaki to zrobił.
Świerczok czasami jednak pokazuje też drugą twarz, znacznie bardziej irytującą. Chwilami chce aż za bardzo i nie wychodzi, co najlepiej uwidocznił półfinał Pucharu Polski, niespodziewanie przegrany przez Piasta z pierwszoligową Arką Gdynia. Bywa też on strasznie nieskuteczny – z łatwością dochodzi do sytuacji, ale ciągle pudłuje. Tak było na początku sezonu z Pogonią Szczecin, tak było na finiszu z Rakowem Częstochowa i Wisłą Kraków. W takich momentach cała bezczelność i odwaga mogą denerwować kibiców podwójnie i obracać się przeciwko niemu. Piłkarze o bardziej standardowej charakterystyce wzbudzają mniej skrajnych emocji.
I trudno było się nie zastanawiać, jakiego Świerczoka tym razem zobaczymy. Pamiętamy przecież, jak jesienią 2017 bawił się w Ekstraklasie w barwach Zagłębia Lubin. Naprawdę, bawił. Nic dziwnego, że Adam Nawałka dał mu szansę w towarzyskich starciach z Urugwajem i Meksykiem. No i negatywne zaskoczenie – w reprezentacji niewiele z tego kozaka zostało. Oglądaliśmy zahukanego napastnika, którego rywale bez większego trudu zatrzymywali. Można zatem było obawiać się, czy teraz nie dojdzie powtórki, czyli kozak w polskiej lidze, bardzo nie-kozak w polskiej reprezentacji.
Nie było powtórki z 2017 roku
Na szczęście to już była inna historia i raczej nie chodzi wyłącznie o to, że idealnie się ten mecz dla snajpera gliwiczan zaczął, gdy już w pierwszej akcji dał biało-czerwonym prowadzenie. Po prostu najwyraźniej przez te trzy i pół roku Świerczok dojrzał, również mentalnie. Sam zresztą w pomeczowym wywiadzie dla TVP przyznawał, że dziś czuje się w kadrze znacznie lepiej niż przy stawianiu w niej pierwszych kroków.
Gol golem, ale plusów przy jego nazwisku mamy znacznie więcej. Przed przerwą mógł trafić do siatki po raz drugi, tyle że obił poprzeczkę z pozycji, z której przeważnie się dośrodkowuje. Znając go, spokojnie mógł chcieć tak uderzyć, chociaż powtórki pokazały, że przed kopnięciem piłki patrzył bardziej w stronę partnerów. W każdym razie – obie najgroźniejsze akcje dotyczyły Świerczoka.
Przy wszystkich pozytywach dało się jednak zauważyć, że miał on problemy z grą tyłem do bramki. Rosyjscy obrońcy byli szybsi i agresywniejsi niż ci ekstraklasowi, piłkarz Piasta parę razy przekonał się, że to inny poziom.
Co zrobił? Wyciągnął wnioski i po zmianie stron spisywał się w tym elemencie znacznie lepiej. Kilka razy świetnie zgrywał lub obracał się z piłką, co najczęściej kończyło się wywalczeniem faulu. Najbardziej zaimponował wtedy, gdy w tłoku lekko trącił piłkę do Karola Świderskiego. Powstała szansa na zabójczą kontrę, ale Świderski nie najlepiej dogrywał, a na dodatek Przemysław Frankowski po drodze się wywrócił. Z kolei Jakub Moder w końcówce mógł zrobić znacznie więcej z jego bardzo precyzyjnego przerzutu. Krótko mówiąc – napastnik Piasta przydał się dziś w wielu aspektach, sprawnie funkcjonował w tej drużynie, nie musi się zasłaniać samym faktem, iż trafił do siatki.
Dobra mentalność
Oczywiście nie będziemy twierdzić, że to był występ olśniewający, który rzucił nas na kolana. Spokojnie. Świerczoka stać na jeszcze więcej, także w mniej efektownych kwestiach jak zaczynanie pressingu. Miło się jednak oglądało gościa z Ekstraklasy, który nic sobie nie robił z faktu, że wskoczył w reprezentacyjny garnitur i próbował grać tak, jak zawsze. Takich zawodników potrzebujemy, tacy zawodnicy nie spękają nawet z Hiszpanami.
Inna sprawa, że jeśli akurat Świerczokowi przytrafi się gorszy dzień, może cały naród wkurzyć podwójnie. Ale to już ryzyko, które na wstępie chyba dziś wszyscy jesteśmy gotowi zaakceptować.
Fot. FotoPyK