Konrad Jałocha to jeden z najlepszych bramkarzy w 1. lidze. Obecnie walczy z GKS-em Tychy o awans do Ekstraklasy, rozgrywa tam trzeci pełny sezon. Wcześniej miał nie do końca udaną przygodę z Legią, w której jako wychowanek na dłużej nie zaistniał. Zagrał prawie 30 meczów w Ekstraklasie w barwach Arki, ale, jak sam mówi, to zdecydowanie za mało, żeby nazywać go piłkarzem tej ligi. Właśnie o tych epizodach, ale również efekcie sodówki, swoim wzroście jako przekleństwie, graniu w totolotka, szatni Legii, realiach gry w 1. lidze, presji w futbolu, specyfice gry bramkarza i marzeniach porozmawialiśmy z 30-latkiem. Zapraszamy.
Niedawno stuknęła ci trzydziestka. Ale chyba po tobie tego nie widać, ba, wręcz przeciwnie, bo masz naprawdę dobry sezon.
Zdecydowanie nie odczuwam. Uważam się za bardziej świadomego bramkarza w porównaniu do przeszłości. Długo dojrzewałem, ten proces zaczął się dość późno, ale jest odczuwalny. Teraz, jak na warunki pierwszoligowe, a miejmy nadzieję, że nie tylko – pod względem mentalnym wszystko mam idealnie poukładane. Jeśli zdrówko pozwoli, będę chciał grać jak najdłużej się da. Patrzę na Arka Malarza i trochę mu zazdroszczę, że jeszcze w takim wieku daje radę na poziomie centralnym. Co do mojego sezonu, runda jesienna była bardzo dobra. Ten rok jest tylko okej, bo o ile trochę kluczowych interwencji zaliczyłem, o tyle zdarzały się głupie wpadki i czerwone kartki. Co prawda jedna niesłuszna, ale to już historia.
Czyli chcesz wykorzystać fakt, że bramkarze mają dłuższy termin ważności.
Taki jest plan! Gra w piłkę sprawia mi ogromną radość, a mimo że mam już 30 lat, sądzę, że zawsze można zrobić jakiś krok do przodu. Takim byłby na pewno awans do Ekstraklasy, w której mógłbym się jeszcze rozwinąć.
Skąd to wynika, że z najlepszymi zespołami GKS Tychy gra bardzo dobrze? To was wyróżnia w skali całej 1. ligi.
To fakt. Powiem szczerze, że odkąd jestem w Tychach, zawsze było tak, że kiedy przyjeżdżał lider, to remisowaliśmy lub wygrywaliśmy. Po ciężkich meczach, ale jednak urywaliśmy punkty. Po prostu lepiej nam się gra z ekipami z górnej połowy tabeli, a ostatni mecz z Termalicą był tak naprawdę pierwszym, który przegraliśmy z drużyną top 6. Szkoda tego spotkania, bo oni oddali dwa strzały i mieli dwie bramki. My też mieliśmy swoje sytuacje i myślę, że gdybyśmy otworzyli wynik meczu jako pierwsi, wszystko ułożyłoby się zupełnie inaczej.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
To wynika z jakiejś napinki na lepszych rywali?
Potrafimy gubić punkty z Resovią, a wygrywać gładko z Radomiakiem. Trudno mi powiedzieć, dlaczego tak się dzieje.
Ci najlepsi w ligach krajowych są najlepsi dlatego, że wyciskają najwięcej po meczach z dolną częścią stawki. Wam tego trochę brakuje.
Dlatego też nie jesteśmy dzisiaj drużyną, która może być pewna awansu. Musimy ciągle o niego walczyć, gra toczy się dalej.
Dlaczego w ogóle GKS Tychy? Po pełnym sezonie Ekstraklasy w barwach Arki nie było innych opcji?
W końcówce sezonu złapałem kontuzję, która wybiła mnie z rytmu. Wypadłem przed finałem Pucharu Polski i bardzo ważnym finiszem ligi, graliśmy wtedy o utrzymanie. Wskoczył za mnie Pavels Steinbors i pokazał, że jest świetnym bramkarzem. Niestety klub nie przedłużył ze mną umowy, mimo że prowadziliśmy rozmowy. Wróciłem do Legii na kolejny sezon, ale przez pół roku zagrałem tylko kilka meczów w rezerwach, głównie trenowałem pod okiem trenera Dowhania. Nie udało mi się znaleźć klubu, z którym złapalibyśmy wspólne zainteresowanie. Dopiero zimą odezwał się GKS Tychy. Odpowiadał mi ten kierunek, dlatego tutaj jestem.
Żałujesz, że nie udało ci się bardziej zaznaczyć swojej obecności w Legii?
Legia to najlepszy klub w Polsce, zawsze gra o najwyższe cele. W związku z tym musi mieć najlepszych bramkarzy, często sprowadzanych z zagranicy. Musiałem się z tym pogodzić, ale zagrałem, co było mi dane. Mam cztery mecze bez wpuszczonej bramki, z czego jestem bardzo zadowolony. Ale rzeczywiście szkoda mi, że nie udało się zaznaczyć swojej obecności nie tyle w Legii, co bardziej po prostu Ekstraklasie. Jeden sezon w Arce to za mało. To może wyglądać tak, jakby był on z przypadku. Dwa-trzy sezony dopiero mówią, że w tej Ekstraklasie grałeś. Dzisiaj mogę jedynie powiedzieć, że w niej byłem.
Tyle meczów, ile zebrałem w 1. lidze, powinienem mieć teraz w Ekstraklasie. Cóż, tak to się niestety ułożyło, ale mimo wszystko z Legią zaliczyłem naprawdę fajną przygodę. Przede wszystkim w europejskich pucharach, z czego trudno było rezygnować. Choć przyznaję, że mogłem w Warszawie się trochę zasiedzieć. Nie mówię, że nie.
Nic straconego. Nawet będąc bliżej 30-stki, można zaistnieć w Ekstraklasie na dłużej, obronić się umiejętnościami. Ciekawym przykładem jest Michał Szromnik, który debiutował w tej lidze dopiero w wieku 27 lat i nie zapowiada się, żeby miał swoje miejsce w Śląsku stracić.
Michał się sprawdził i życzę mu, żeby to trwało jak najdłużej. Moim zdaniem stawianie na polskich bramkarzy zawsze jest na plus. Coś takiego chętnie widziałbym jak najczęściej.
Jak bardzo niecierpliwiłeś się siedzeniem na ławce?
Pomidor!
Okej, czyli rwało cię do grania.
Lepiej mieć 100-200 występów w 1. lidze, niż siedzieć na ławce w Ekstraklasie i zagrać w pięciu meczach.
Nie dało ci się nic zarzucić, jeśli chodzi o profesjonalizację?
Jeśli mówimy o podejściu do treningu i prowadzeniu się, nikt niczego nie powinien mi zarzucić. Byłem w stanie zrozumieć zarzuty w kontekście swoich umiejętności jeszcze w Legii, ale poza tym – nic.
Sodówka za tobą czy przed tobą?
Nie wiem, co to jest! Mam nadzieję, że mimo wszystko przede mną, bo jeszcze jej nie doświadczyłem.
Czyli od najmłodszych lat byłeś pokornym chłopcem.
Myślę, że tak. Generalnie uważam, że nie miałem do tej pory warunków, żeby pojawiła się sodówka. Nigdy nie grałem za nie wiadomo jakie pieniądze, nie miałem jak odlecieć. Nie szastałem pieniędzmi na lewo i prawo, nie woziłem się jak pan piłkarz, skoro nic wielkiego nie osiągnąłem. Szczerze mówiąc, gdyby trafiłby mi się jeszcze jakiś duży kontrakt w karierze, też nie byłoby mowy o takim zjawisku w moim przypadku.
W takim razie poziom ego w młodej szatni Legii mógł cię męczyć.
Coś w tym jest, ale wiesz, nie uważam czyjejś sodówki za coś złego. Skoro ktoś ma taki sposób bycia – jego wola. Fajny kontrakt, świetny klub, koledzy z osiągnięciami wokół. Kiedy patrzy się na to od środka, można pomyśleć „O, chciałbym tego samego”. To naturalne, tylko trzeba odpowiedniego wyważenia.
Jak podchodzisz do swoich błędów? Nie masz problemu, żeby się do nich przyznawać?
Jeśli coś widać czarno na białym, nie mam zamiaru robić z siebie wariata. Nie będę bronił samego siebie, tłumacząc stratę gola postawą obrońców. Gdybym coś takiego mówił, byłbym niepoważny. Ci ludzie, którzy znają się na piłce, wiedzą, czy bramkarz mógł zachować się lepiej. Błędów chciałbym popełniać jak najmniej, bo niestety taka wpadka jak choćby z Koroną zadecydowała o wyniku i nie może mieć miejsca. Reszta to pojedyncze błędy nie zmieniające wyniku spotkania lub czerwone kartki. Da się to zminimalizować. W każdym razie – najważniejsze jest dla mnie to, że moje interwencje są bardzo istotne, potrafią w końcówkach ratować punkty. Ale wolę sytuację, gdy notuję ich mało i nie tracimy bramki, niż mieć 10 parad i finalnie przegrać 0:1.
Nawiązując do twoich słów, rozmawiałem o tym z Rafałem Strączkiem. Powiedział mi, że woli nawet nie bronić nic, ale będzie usatysfakcjonowany, byle tylko obrońcy zrobili robotę.
Chłopcy zawsze się z tego śmieją. Mówią „okej, masz swoje zerko z tyłu, ale ty przecież żadnego strzału nie obroniłeś”. No i odpowiadam, że przecież jak nie będę musiał się aktywować, to świadczy jeszcze lepiej o całym zespole. O to w tym chodzi. Jako bramkarz możesz dobrze zarządzać linią defensywną, nie dopuścić do sytuacji, w której musisz interweniować.
Rola bramkarza jest wielowymiarowa, o czym łatwo dzisiaj zapomnieć.
Dokładnie. Spójrzmy na Neuera: on często potrafi zapobiec sytuacjom bramkowym, gasi je w zarodku. Robi rzeczy, które nie są później zaliczane jako interwencje. Ten bramkarz zmienił postrzeganie tego „zawodu”. To nie tylko bronienie strzałów, ale asekuracja obrońców.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
W jednej kwestii na pewno jesteś lepszy od Neuera, choć można patrzeć na to w dwojaki sposób. Twój wzrost, ponad dwa metry – gdybyś miał wybór, zostawiłbyś sobie takie warunki fizyczne?
Wolałbym być zdecydowanie niższy. Każdy myśli, że to mój atut, ale tak naprawdę to jest moje przekleństwo. Gdybym miał 5-6 centymetrów mniej, byłbym szczęśliwy. Z takim wzrostem więcej czasu zajmuje mi zebranie się do wstania z murawy, kiedy instynktownie bronię jeden strzał, a sekundę później muszę wybronić dobitkę. Ze sprawnością pewnych działań jest trudniej. Poza tym ktoś może uważać, że z takimi gabarytami łatwiej gra mi się na przedpolu i okej, to czasami się sprawdza. Ale w moim przypadku występuje inny impuls, inna dynamika. Często jest tak, że niższy bramkarz biega po polu karnym i ma reakcję o ułamek sekundy szybszą. To daje mu komfort. Muszę zatem jeszcze więcej nad sobą pracować, bo na pewno nie nazwałbym tych dwóch metrów ułatwieniem. Ale nie narzekam, bo mimo wszystko robię to, co kocham.
Może sporty pomyliłeś? W koszykówkę trzeba było iść.
Skłamię, jak powiem, że nie grałem. Nienawidzę. Prędzej siatkówka, ale piłka zawsze była na pierwszym miejscu. Nie spodziewałem się, że aż tak wyrosnę.
Szydzą z ciebie, nazywają wielkoludem?
To działa w drugą stronę! „Ej, malutki, co tam?”. Wydaje mi się, że jest wiele innych osób w szatni, z których można kręcić szyderkę. Wiesz, szatnia nie wybacza błędów. Nawet nie wiesz kiedy możesz być pod pełnym ostrzałem.
Kilka lat temu powiedziałeś w jednym z wywiadów, że presję mogą mieć żołnierze idący na wojnę, a nie piłkarze. Podtrzymujesz?
Pewnie. Oczywiście w sporcie też mamy presję, ale ona nie paraliżuje, nie powinna. Ona musi być, ta presja daje pozytywną adrenalinę, daje kopa do działania, podnieca. Kibice, stadion, ważny mecz o punkty i tak dalej. Dlatego mam ogromny szacunek dla takich ludzi, którzy idą na wojnę i walczą. Każdy ma swoją presję, ale to są dwie inne półki, które trzeba odbierać inaczej. Jak komuś coś się nie uda na polu bitwy, to drugi raz może już nie mieć okazji do popełnienia błędu, brutalna prawda. Nie da się tego porównać do nas, piłkarzy.
Ty miałeś taki okres w Arce Gdynia, kiedy ci się obrywało. Na jednym meczu dostałeś nawet ironiczne oklaski i raczej cię to nie ruszyło.
Tak, ale myślę, że wielu zawodników miało do czynienia z podobnymi sytuacjami. To normalne, tacy są kibice. Droga od bohatera do zera jest bardzo krótka i trzeba mieć tego świadomość. Sztuką jest poradzić sobie mentalnie, bo przecież każdemu może zdarzyć się gorszy okres. Szczerze mówiąc, tamten epizod już dawno za mną, zapomniałem nim. Nie ma sensu tego poruszać.
Miałeś tak kiedykolwiek, że problemy poza boiskiem wpływały na twoją formę?
Nigdy nie miałem czegoś takiego. W życiu prywatnym mam pełny porządek, mam żonę i syna, nikomu niczego nie brakuje. Ale wiadomo, że człowiek nie jest maszyną. Trzeba mieć to na uwadze, szczególnie w 1. lidze, gdzie dyspozycja dnia jest kluczowa. Generalnie bardzo często jest tak, że ten, kto pierwszy strzela bramkę, potem dowozi wynik. Może zaważyć o tym jeden błąd, wtedy tobie gra się trudniej, a komuś momentalnie łatwiej.
Jaka jest twoja pasja poza piłką? Szybkie samochody?
Tak! Myślę, że każdy dorosły facet lubi auta. To fajna sprawa, ale to jeszcze przede mną, teraz mam inne priorytety. Tak więc jeśli czegoś fajnego w garażu nie będzie, to nic wielkiego się nie stanie, świat się nie zawali. Kiedy byłem młody i wchodziłem do szatni Legii, zawsze marzyło mi się, żeby mieć takie auto jak starsi i bardziej ograni zawodnicy. Chciałem tak poukładać sobie życie i karierę, żeby mieć tę fajną furę.
Masz coś upatrzonego?
Mam kilka na oku, ale obecnie najważniejsza jest rodzina. Na tym polu muszę inwestować.
To życzę ci, żebyś kiedyś doczekał się jakiegoś Ferrari czy Porsche.
Nie no, o takich to nawet nie marzę! Najpierw musiałbym w totolotka wygrać.
Może trafi ci się jeszcze fajny kontrakt.
Myślę, że spożytkowałbym go inaczej niż 10 lat temu. Inna głowa, inne podejście. Tego nie oszukam.
Jakie są twoje ambicje?
Wiadomo, że zrobienie awansu, a później utrzymanie się na najwyższym szczeblu przez kilka lat. Poza tym zawsze marzyłem, żeby wyjechać do jakiejś zagranicznej ligi. Nie topowej, ale gdzieś na zapleczu lub w egzotycznym kraju. Chciałbym po prostu spróbować czegoś zupełnie innego niż dotychczas. Na tę chwilę jednak myślę o przyziemnych sprawach. Wszystkie ręce na pokład, walczymy o awans. Mam nadzieję, że gdybyś miał zadzwonić za miesiąc, to będziemy już po świętowaniu. Ten klub się rozwija, jest dobrze zarządzany i uważam, że byłby fajnym powiewem świeżości w Ekstraklasie.
Fot. Newspix (główne), FotoPyk