Maciej Bartoszek sporo ryzykował w kontekście swojego wizerunku, przychodząc do Wisły Płock na sześć ostatnich meczów zakończonego niedawno sezonu Ekstraklasy. Z góry było wiadomo, że klub myśli w pierwszej kolejności o innych trenerach na nowe rozgrywki – z Jerzym Brzęczkiem na czele – i przedłużenie tej współpracy nie stanowi priorytetu (co nie znaczy, że je wykluczano). Dziś już wiadomo, że obu stronom ten ryzykowny ruch się opłacił.
Maciej Bartoszek przedłużył kontrakt z Wisłą Płock
Był to układ bardzo nietypowy, w pewnym sensie pionierski jak na naszą ligę. Nie chodziło przecież o dotychczasowego asystenta w roli trenera tymczasowego czy jakiegoś młodziaka, dla którego sama możliwość pokazania się choćby na chwilę w Ekstraklasie jawiła się jako wielka szansa, której nie można przegapić. Na dodatek Bartoszek dopiero co został zwolniony z Korony Kielce, mimo że trzy tygodnie wcześniej złocisto-krwiści rozszerzyli jego kompetencje o obowiązki dyrektora sportowego, co skłaniało ku założeniu, że wiążą z nim poważne plany na przyszłość. Jak wyszło, pamiętamy. Po takim rozczarowującym kopie pójście w układ tak jawnie chwilowy mogło być zaskakujące.
I było, zwłaszcza że pamiętaliśmy słowa, które usłyszeliśmy od Macieja Bartoszka w tekście o tym, czy dziś zawód trenera jest już tylko dla piłkarskich nerdów. Jednym z wątków były bardzo daleko idące kompromisy, na które godzą się ludzie w tej pracy przy zawieraniu umów. – Klub praktycznie w każdym momencie ma możliwość zwolnienia szkoleniowca bez konieczności wypłacania całości kontraktu. Najczęściej znajduje się w nim klauzula z trzymiesięcznym okresem wypowiedzenia, a znam przypadki, gdy chodziło ledwie o miesięczny. Dla mnie to już przesada, brak szacunku do samego siebie i swojej branży, ale na to nie mamy wpływu. Konkurencja na rynku jest tak duża, że wielu zgadza się na takie zapisy – mówił Bartoszek.
Nie ma co kryć, pierwsze odczucie było takie, że decyzja o związaniu się z Wisłą Płock na wspomnianych warunkach nie za bardzo współgrała z tamtą wypowiedzią. Istniała jednak kluczowa różnica: tutaj układ od początku był jasny, nie mówiono o żadnej długofalowości, karty wyłożone na stół. Obie strony zaakceptowały te warunki i potem nikt nie mógłby być czuć się zaskoczony, że przecież deklaracje były inne i tak dalej. To, mimo wszystko, trochę zmieniało postać rzeczy.
Pobudzenie mentalu
Prezes „Nafciarzy” Tomasz Marzec rozmawiając w połowie kwietnia z Kubą Białkiem, nie ukrywał, że zatrudnienie Bartoszka miało na celu głównie pobudzenie drużyny, a nie rewolucję w systemie gry czy personaliach. – Czasu na normalną pracę nie ma zbyt wiele. W tym momencie najważniejszy jest kop mentalny i poukładanie wszystkiego po swojemu, co trener Bartoszek na pewno ma, tym się kierowaliśmy – przyznawał.
Sytuacja drużyny nie była dramatyczna: pięć punktów przewagi nad ostatnim miejscem na sześć kolejek przed końcem. Ewidentnie jednak Wisła pod wodzą Radosława Sobolewskiego zmierzała w dół. Po 0:2 w Szczecinie miała już na koncie osiem meczów bez zwycięstwa, z czego aż pięć zakończyło się porażkami. Dodając do tego zaskakującą deklarację samego „Sobola” o odejściu po sezonie, która raczej nie zmotywowała zawodników, argumentów za zmianą nie brakowało.
Dla trenera Bartoszka największym wyzwaniem było chyba szybkie zjednanie sobie szatni, która przecież wiedziała, że w założeniu może on tu być tylko na chwilę. Taka sytuacja zawsze grozi zlekceważeniem. Tutaj jednak udało się tego uniknąć. Nowy trener w sześciu kolejkach wywalczył osiem punktów i zapewnił utrzymanie jeszcze przed ostatnim spotkaniem. Sama gra wyglądała różnie. Słaby mecz w Zabrzu dał zwycięstwo, natomiast długimi fragmentami naprawdę dobra z Lechią Gdańsk nie dała niczego. Na koniec płocczanie wyluzowali, rozbijając 4:0 Zagłębie Lubin, które nadal miało szanse na eliminacje Ligi Konferencji Europy. Z piłkarzy zeszło całe ciśnienie i dali show, czym z pewnością pomogli Bartoszkowi w kontekście jego dalszych losów.
Nagroda za podjęcie ryzyka
Już od pewnego czasu podpisanie nowego, „normalnego” kontraktu wydawało się przesądzone i dziś zostało to potwierdzone. A przy okazji dział marketingu świetnie obrócił w żart wcześniejszy układ. Koniec końców sytuacja win-win.
💬 Jestem trenerem, nie strażakiem – @m_bartoszek77 w Wiśle Płock na sezon 2021/2022! ✍️🔥
➡ https://t.co/rjLxckgWAU pic.twitter.com/j9p1tVQjNs
— WislaPlockSA (@WislaPlockSA) May 25, 2021
Teraz w Płocku muszą zacząć budować kadrę na nowy sezon, bo ubytków jest sporo. Najbardziej znaczący to oczywiście powrót do Wisły Kraków kapitana Alana Urygi, ale o tym wiedziano już od zimy. Angel Garcia był podstawowym lewym obrońcą, choć ostatnio rozczarowywał. Hubert Adamczyk nie mógł zrealizować swojego potencjału, problemy zdrowotne go nie opuszczały. Aktualnie to już piłkarz Arki Gdynia. Giorgi Merebaszwili mocno się Wiśle zasłużył, nie licząc minionego sezonu. Brak Sheridana, Cabrery, Julio Rodrigueza (tak, był ktoś taki) czy Sielewskiego to akurat nie problem – przynajmniej w wymiarze boiskowym, bo ten ostatni pewnie miał mocną pozycję w szatni.
W każdym razie, wyzwanie przed Maciejem Bartoszkiem i szefami klubu jest duże. Nie ma co ukrywać – na tę chwilę poza beniaminkami Wisła Płock byłaby jednym z głównych kandydatów do spadku, zwłaszcza że okres ochronny się skończył i w I lidze lądować będą aż trzy drużyny.
Fot. FotoPyK