Goli padło mnóstwo. Trzy tysiące czterysta dwa razy pięćdziesiąt, a może i sto. Serio, tak było, nie ściemniamy. Powiecie, że zwariowaliśmy. Przecież było 0:0. No było, ale trochę się wynudziliśmy, więc postanowiliśmy sobie oszacować, ile razy kibice Arki zdzierali sobie gardło śpiewając „Arka, gol, Arka, gol!”. Nadaremno. Momentami fani chcieli bardziej niż sami podopieczni Dariusza Marca.
Arka-Widzew. Dośrodkowania Dei
Może to absurdalne, ale o tym meczu najlepiej opowiadają dośrodkowania Adama Dei. Nie naśmiewamy się, nie szydzimy, ale skądinąd sympatyczny 27-letni pomocnik Arki ładował piłkę w pole karne Widzewa tak często, jakby za każdą centrę miał obiecaną pokaźną premię. Pokażmy parę sytuacji, z góry przepraszamy za kompulsywnie natrętne powtarzanie słowa „dośrodkowanie”:
-
– po jego dośrodkowaniu do główki nie doszedł Adam Danch, a Juliusz Letniowski słabiutko spróbował uderzyć zza pola karnego,
-
– Michał Marcjanik główkował wprost w ręce Jakuba Wrąbla po jego dośrodkowaniu z rzutu wolnego,
-
– Wrąbel wyłapał jego za wysokie dośrodkowanie z głębi pola,
-
– po jego dośrodkowaniu, zakotłowało się w polu karnym Widzewa, aż piłka trafiła pod nogi Kaspekiewicza na jakimś czterdziestym metrze i skończyło się huknięciem w kosmos,
-
– spalony Dancha po jego dośrodkowaniu i nerwowych wybiciach piłkarzy Widzewa,
-
– dwie kolejne przestrzelone centry w ciągu trzech minut,
-
– dośrodkowanie jakoś dwa metry nad głową skaczącego Wolsztyńskiego.
Czy to wszystko? Zabijcie nas, ale nie pamiętamy, w pewnym momencie straciliśmy rachubę. Inna sprawa, że te dośrodkowania wyznaczyły rytm meczu i z każdym kolejnym wiedzieliśmy, że już coraz bliżej do końca tego oszałamiającego widowiska. Przez większość spotkania niewiele się działo, jakieś takie wzajemne zapasy, wzajemne szachy, ale nie takie jak między Bobbym Fischerem a Michaiłem Talem, a bardziej takie jak między dwoma osiedlowymi graczami na ławeczce obok osiedlowej fontanny.
Marazm przebijały pojedyncze akcje. Kilka razy przebojowo ruszył Dominik Kun. Ogranie klocowatego Harisa Memicia – pierwsza klasa. Strzał, który obronił Daniel Kajzer – całkiem niezły. Poza tym w szeregach Widzewa brakowało żwawości. Najaktywniejszy był krzyczący i przeklinający Marcin Broniszewski. Sternik łódzkiego klubu szalał przy linii bocznej i wrzucał wypadające na aut piłki na nowo w boisko z taką werwą, jakby chciał tym kogoś zabić, aż na koniec, tak symbolicznie, wyleciał z ławki z czerwoną kartką.
Arka-Widzew. Kombinacje Alemana
Arka bazowała zaś na dośrodkowaniach Dei. Statycznych próbach Letniowskiego. Pojedynczych szarżach Rosołka. I dziwacznej fantazji Alemana. Ekwadorczykowi nie wyszedł ten mecz. Myślał szybciej nie tylko od swoich kolegów, ale też od własnych nóg. Serio. A to biegł już dwadzieścia metrów do przodu po podaniu, które skończyło za linią boczną, a to za szybko szukał Mateusza Żebrowskiego przy kontrze i futbolówka wypadła za linię końcową, a to solidnie przeprowadził atak 3:3, minął nawet Wrąbla, ale akcję próbował kończyć krzyżakiem i nic z tego nie wyszło. Typowy przykład przekombinowania.
W konsekwencji Arka ani nie polepszyła, ani nie pomniejszyła swoich szans na bezpośredni awans do Ekstraklasy w przypadku, w którym Radomiak zajmuje drugie miejsce w tabeli I ligi. Dalej wszystko w jej rękach, awans jest realny. Tylko, że, serio, z taką grą, z takim pomysłem, z takim wykonaniem próżno szukać szczęścia. No bo ile można patrzeć na ślepe dośrodkowania Adama Dei, który pełni tu rolę mocno symboliczną.
Arka Gdynia 0:0 Widzew Łódź
Fot. Newspix