Reklama

Jeszcze nie jestem dziadkiem

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

20 maja 2021, 11:10 • 11 min czytania 15 komentarzy

Dlaczego w III lidze próbuje strzelać z pięćdziesięciu pięciu metrów i czy mu się to udaje? Czy na trzecioligowych boiskach mecze kończy z siniakami na nogach? Czym różni się od Sławomira Peszki? W jaki sposób skreślił go Robert Kasperczyk? Czego zabrakło Podbeskidziu Bielsko-Biała do utrzymania? Jak beniaminka zgubił brak doświadczenia i nieumiejętność wyciągania wniosków? Czy w szatni Podbeskidzia trwał spór między polską a zagraniczną częścią drużyny? Co daje mu kopanie piłki na podwórku? Na te i na inne pytania w dłuższej rozmowie z nami odpowiedział piłkarz Rekordu Bielsko-Biała, Tomasz Nowak. Zapraszamy. 

Jeszcze nie jestem dziadkiem
Tomasz Nowak zszedł do III ligi i strzela gole z pięćdziesięciu pięciu metrów.

Tak jest, grubo zaczynamy.

Nie da się tej powtórki obejrzeć tylko raz. 

Już wcześniej kilka razy podejmowałem takie próby. Udało się z Kluczborkiem, wpadło zza połowy, fajna sprawa.

Reklama
Czyli było polowanie na takie trafienie. 

Teraz jest taka tendencja, że bramkarze mają w zwyczaju grać na Neuera. Wychodzą wysoko, nie są przywiązani do linii tak, jak miało to miejsce kilka czy kilkanaście lat temu. Z Kluczborkiem jeszcze sprzyjały warunki, bramkarz grał naprawdę daleko od własnej bramki, wiał wiatr, więc żal było tego nie wykorzystać.

Czyli uderzenie z premedytacją. Nie było tak, że próbowałeś zagrać crossa, a wyszedł gol. 

No co ty, mierzone, planowane, trochę bezczelne.

Samym doświadczeniem można zjadać III ligę?

Trzeba się do niej dostosować. To inny poziom niż I liga czy Ekstraklasa. Inne stadiony, inne boiska, inne murawy, inne warunki, inne standardy. Natomiast zawsze powtarzałem, że wszędzie w piłkę nożną gra się tak samo. Przyjąć piłkę i podać ją do kolegi w takiej samej koszulce.

Takie proste, a takie czasami trudne. 

Teoretycznie futbol to prosta gra, tylko sami często niepotrzebnie ją utrudniamy.

Uciekłeś trochę od odpowiedzi. 

Bo nie lubię siebie samego oceniać. Nie uważam, że III liga jest słaba.

Dostajesz po nogach? Bezpośrednie zejście z Ekstraklasy do III czy IV ligi często tak się dla doświadczonych piłkarzy kończy, że po meczach muszą liczyć siniaki. 

Wszędzie dostaje się po nogach, serio, bez wyjątków. Tym bardziej, kiedy jest się ofensywną dziesiątką, jak ja. Tych pojedynków toczę dużo, czasami mi się oberwie. Krwawy sport to nie jest, ale kontaktowy już tak, więc na to trzeba być przygotowanym.

Reklama
Chce ci się jeszcze grać w piłkę?

Tak, mam przeogromną radość z tego, co robię. Z każdego meczu, z każdego wyjścia na trening, z każdego kontaktu z piłką. Do tego wychodzę często sam, z dzieciakami, żeby sobie pokopać. Piłki nie mam dość, w ogóle mi się nie nudzi. Czysta frajda. Uwielbiam przedmeczową adrenalinę, treningowy wysiłek. Cholernie mi się chce grać.

Sławomir Peszko powiedział po transferze do Wieczystej, że musiał już zejść niżej, bo nie chciało mu się ciągle żyć w kieracie piłki profesjonalnej. 

Jesteśmy w tym samym wieku, ale Sławek tego kieratu profesjonalizmu, wielkiego futbolu, olbrzymich wymagań zaznał w dużo większym stopniu niż ja. Osiągnął wiele więcej w futbolu – więcej niż ja znaczył w Ekstraklasie, więcej zwojował w zagranicznych ligach, do tego doszła reprezentacja. Jeśli tak mówił, to tak czuł. Moje odczucia są inne, bo i moja kariera była inna. Jedynym momentem mojego zwątpienia w sens ciągnięcia tego wszystkiego, było złapanie kontuzji. W drodze od lekarza do domu coś we mnie pękło, nastąpiło chwilowe załamanie. Rozkleiłem się. To był trudny moment, ale bardzo szybko się pozbierałem.

W przejściu pierwszej i drugiej kontuzji bardzo pomogły mi dzieci. Przez rehabilitacje zacząłem częściej z nimi kopać, bo wiadome było, że one nie zrobią mi krzywdy i złapałem od nich naturalną, niewymuszoną dziecięcą radość. Wróciłem do korzeni. Przypomniałem sobie, że futbol to dyscyplina, to ciężka praca, ale przede wszystkim radość i pasja. To nie jest wyuczony zawód, to pasja napędzana miłością, sercem. Teraz to czuję. Jadę na trening i mam uśmiech na twarzy. Wychodzę na boisko i ciągle się śmieję. Powtarzam to innym chłopakom, że tu nie ma co się denerwować, tu nie ma co się smucić, tu trzeba się uśmiechać. Robimy coś najpiękniejszego na świecie.

To przychodzi z czasem?

Nie wiem. Zawsze cieszyłem się z grania w piłkę, futbol był całym moim życiem. Nie wyobrażam sobie, że ta radość kiedyś się skończy.

Decyzja o zejściu do III ligi była trudna?

Nie. Grałem w rezerwach Zagłębia Sosnowiec w okręgówce. W Podbeskidziu odsunęli mnie do czwartoligowych rezerw. Teraz gram w III lidze. Poziom rozgrywkowy nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Ważne, że jestem zdrowy, że mogę trenować i grać, wszędzie gra się tak samo.

Wiosna 2020 – jesteś wyróżniającą się postacią w pierwszoligowym Podbeskidziu, które robi awans do Ekstraklasy. Jesień 2020 – wcale nie odstajesz w Ekstraklasie. Wiosna 2021 – spędzasz rundę w trzecioligowym Rekordzie Bielsko-Biała. Nie masz delikatnego żalu, że tak to się potoczyło?

Fajnie byłoby grać wyżej, ale siedzieć i użalać się nad sobą? Nie ma sensu, taka jest piłka, dzisiaj jesteś tutaj, jutro jesteś tam. Nie mam do nikogo żalu, nie mam do nikogo pretensji. Chciałem zostać na Śląsku, nie chciałem wyjeżdżać. Wiedziałem, że obowiązuje mnie jeszcze półroczny kontrakt z Podbeskidziem, więc fajnie, że trafiłem do Rekordu. Wkręciłem się na nowo, bo nie rozumiałem, dlaczego zostałem odsunięty od składu w Ekstraklasie. Bez żadnych uprzedzeń, bez żadnego komunikatu, tak o, z dnia na dzień, ze mnie zrezygnowano. Na chwilę straciłem pasję, zobaczyłem gorszą stronę tego sportu, ale szybko wrócił uśmiech, sam widzisz.

Władze Podbeskidzia tłumaczyły ci, dlaczego zrezygnowano z ciebie w zimie?

Nie. Dostałem informację, że jestem przesunięty do drugiego zespołu i tylko tyle.

Potem Robert Kasperczyk robił czystki w składzie. 

Dowiedziałem się tego od nowego trenera, na pierwszym spotkaniu, bez żadnych treningów, że taka jest decyzja klubu i mam zgłosić się do władz po pismo, w których dostanę potwierdzenie, że od dzisiaj jestem zawodnikiem rezerw.

Co tak naprawdę poszło nie tak w Podbeskidziu. Dlaczego to tak fatalnie wyglądało?

Myślę, że za dużo było rotacji. W I lidze byliśmy ustabilizowanym personalnie zespołem. Dobrze to wyglądało, wszystko się zazębiało. A w Ekstraklasie, od pierwszego meczu na Górniku, pojawiło się kilka nieoczywistych decyzji personalnych. Takich, z którymi zespół, że tak to określę, mógł się nie zgadzać. W każdym kolejnym meczu dochodziły kolejne zmiany, kolejne rotacje, kolejne przesunięcia. Brakowało pewności. Nikt nie mógł być pewny swego. Każdy czuł, że popełni jeden błąd i zaraz może wylecieć. Przez to nogi były spętane i sparaliżowane. Tak to sobie tłumaczę. Czasem na treningach wyglądało to bardzo fajnie, a przychodził mecz, a presja i poziom nas przytłaczały.

Krzysztofa Brede zgubiła fantazja?

Raczej brak doświadczenia. Piłka nożna jest prosta. Trener Brede wpadł do Ekstraklasy z wielkim entuzjazmem, a na Górniku szybko dostaliśmy kubeł lodowatej wody na głowy. Zaczęła się panika, gdzie uważam, że w tym momencie trzeba było zachować spokój i konsekwentnie robić swoje. Po trzecim-czwarty meczu można było szukać nowych rozwiązań, a nie zmieniać wszystko co mecz.

W trzech pierwszych meczach strzeliliście po dwie bramki. W ofensywie coś tam się kleiło, błędy mnożyły się głównie w defensywie. 

Za obronę odpowiadaliśmy wszyscy, ofensywni piłkarze również, nie ma sensu na kogokolwiek zwalać winę. Traciliśmy gole, bo próbowaliśmy grać zbyt ofensywnie. To był problem. Ekstraklasa jest bardziej wyrafinowana. Ciągle to powtarzałem, kiedy byliśmy blisko awansu. Wiedziałem, że w Ekstraklasie nikt nie wybaczy nam takich błędów, jakie regularnie popełnialiśmy w I lidze. Mówiłem, że nasze gapiostwo będzie wykorzystywane. W I lidze, na naszą szkodę, tego nie wykorzystywano, co zgubiło nas w Ekstraklasie. Tak samo było w Zagłębiu Sosnowiec, tak samo było w Podbeskidziu. Byliśmy trochę jak dziecko, które musiało się sparzyć na własnej skórze, a nie chciało uczyć się na błędach innych.

Przesadny optymizm panował w Podbeskidziu przed wejściem do Ekstraklasy? Zapowiadaliście się na najsilniejszego beniaminka. 

Nie wiem, czy to hurraoptymizm, czy to się złożyło wszystko naraz z reorganizacją Ekstraklasy i spadkiem tylko jednej drużyny, ale coś w tym jest. Wszyscy mówili o Warcie – że awansowała sierpniowymi barażami, że jest najbiedniejsza, że ma najmniejsze możliwości, że ma swoje problemy, że będzie faworytem do spadku. To nas zgubiło. Zamiast skupić się na sobie, skupiliśmy się na wielu niepotrzebnych rzeczach dookoła nas.

Chyba nie było za to tak, że czułeś się za stary na Ekstraklasę.

Jasne, że nie. Nie byłem ledwo się ruszającym dziadkiem. W Polsce za często patrzymy na PESEL, a to boisko weryfikuje, czy ktoś się nadaje, czy nie, niezależnie, czy to poziom Ekstraklasy, czy to poziom III ligi. Bardzo dobry może być siedemnastolatek i trzydziestopięciolatek, bardzo słaby może być osiemnastolatek i trzydziestosześciolatek. Młodzieżowiec może prezentować ekstraklasowy poziom i ekstraklasowy poziom może prezentować czterdziestoletni weteran, co doskonale pokazywał kiedyś Łukasz Surma.

Siergiej Kriwiec powiedział mi ostatnio, że każdy patrzy mu w paszport, a futbol stał się kultem młodości. 

Zdecydowanie tak jest, przepis o młodzieżowcu wytworzył wielkie ciśnienie promowania i sprzedawania młodych graczy. Kierunki wschodnie i zachodnie są bardzo otwarta na polskie talenty. To jest tym spowodowane, tym motywowane. Spotykam się z tym patrzeniem w paszport. Pierwszy przykład z brzegu. Trener Podbeskidzia mówi o Kamilu Bilińskim, że nie jest najmłodszy i nie jest do końca przygotowany, żeby grać w ostatnim meczu ligowym, a Biliński jest najlepszym strzelcem klubu…

I drugim najlepszym polskim strzelcem w lidze. 

Dokładnie, te słowa nie mają żadnego odbicia w rzeczywistości. Jak można powiedzieć, że jest za stary, żeby występować, żeby co trzy dni grać mecze? Zawodnik doświadczony wie, jak o siebie zadbać, jak się regenerować. Wiadomo, że czasem maszyna może pokazać jedno, a człowiek na boisku drugie. Nie zawsze komputerowe liczby przekładają się na to, co jest na murawie.

Podbeskidzie przegrywało masowo. Często wysoko. Szatnia była podłamana?

Oczywiście, nie ma co się oszukiwać. Zawsze najlepsza atmosfera jest w zespole, który wygrywa, który idzie do góry, wtedy łatwiej jest o śmiech. Nikt nie lubi przegrywać. Mental siadł u kibiców, u zawodników, w całym klubie, kiedy jesienią przegraliśmy na Lechu 0:4, z Piastem 0:5, z Wisłą Płock 1:4. Nie było dobrze. Morale spadły. Nic dziwnego, bo w takich okolicznościach każdy zastanawia się, czy faktycznie jesteśmy tak słabi, czy coś z nami jest nie tak. Najgorzej było tuż po meczach. Piłka nożna akurat jest o tyle fajną dyscypliną, że kończy się jeden mecz, przegrywasz, ale za tydzień jest kolejny i masz okazję do rehabilitacji. Wiele rzeczy możesz zmazać.

Przed ekstraklasowym sezonem wspominałeś, że każdy klub, który awansuje z I ligi potrzebuje wzmocnień. Mieliście wrażenie, że wzmocnienia są niewystarczające?

Ciężko było wypowiadać się na temat transferów, bo przychodzili zawodnicy, których nie znaliśmy. Przyszli głównie obcokrajowcy i młodzi chłopcy z I ligi. Tych drugich kojarzyliśmy, ale obcokrajowcy byli kompletną niewiadomą, nie wiedzieliśmy, co sobą reprezentują i czy w ogóle cokolwiek. Wiedziałem, że potrzebują czasu, żeby się pokazać, odnaleźć, zaaklimatyzować. Nie można ich było oceniać przez pryzmat jednego czy dwóch meczów. Można ich ocenić dopiero po całym sezonie. Dużo widziałem w piłce i bywa tak, że dobry piłkarz przyjdzie do nowego kraju i mu nie idzie, bo po prostu nie może się odnaleźć.

Była niechęć polskiej części szatni do zagranicznej części? Po spadku tabliczki z nazwiskami obcokrajowców w szatni Podbeskidzia zostały zdjęte. 

Nie była odczuwalna żadna wielka niechęć. Piłka nożna to nie jest jakiś hermetyczny świat. Granice są pootwierane. Polacy wyjeżdżają poza Polskę, obcokrajowcy przyjeżdżają nad Wisłę. Często mówi się, że kiedy Polak wyjeżdża, to żeby grać w zagranicznym klubie musi być dwa razy lepszy od krajowca w obcym kraju. U nas nie zawsze tak jest. Ale obcokrajowcy przyjeżdżali, przyjeżdżają i będą przyjeżdżać, żeby grać w Ekstraklasie. Taka jest piłka. Ale nie sądzę, żeby którykolwiek obcokrajowiec czuł się niekomfortowo w szatni Podbeskidzia. Nie chcę się wypowiadać o samopoczuciu w samym klubie czy w samym mieście, bo tego nie wiem, ale w szatni nie było niesnasek. Nikt niczego nie zgania na przyjezdnych. Przynajmniej jak ja jeszcze byłem w Podbeskidziu, to takie rzeczy nie miały miejsca.

Zmieńmy temat. Zbliżasz się do końca kariery. 

Nie zamierzam kończyć kariery. Jeszcze nie wiem, gdzie i na jakim poziomie, ale zamierzam grać.

Jak zachować radość do piłki?

Trzeba mieć to w sobie. Być dzieckiem futbolu.

Brzmi dumnie. 

Czasami warto wrócić do grania podwórkowego. Sam często wychodzę na szkołę i gram z dzieciakami, z młodzieżą.

Serio?

No tak, w tym mam największą radość. Gra się czterech na ośmiu, nie ma podziałów, nie ma gadania, że ty jesteś z 2000, a ty z 2001, więc ty ze mną nie grasz, że ty jesteś za wysoki, a ty za niski. Tam wychodzisz, podciągasz rękawki i ciupiesz w piłkę. Nikt na nikogo nie zwraca uwagi. Każdy chce wygrać. Nikt nie płacze, nikt nie marudzi. Nie ma rodziców, nie ma pretensji, nie ma frustracji, nie ma sędziów, a nikt się nie kłóci. Gramy po to, żeby się dobrze bawić. Piłka podwórkowa sprawia, że czasami potem wychodzę na trening i czuję się tak samo. Skoro tutaj mam radość, to dlaczego w pracy też mam się nie cieszyć?

Ładne.

Na treningu wszystko mam zorganizowane, na podwórku wszystko muszę zorganizować sam – strój, piłkę, ludzi.

Kto ma piłkę, ten ustala zasady gry. 

Dzisiaj jest inaczej, bo wszyscy mają piłkę! Kiedyś jak miałeś piłkę, to byłeś kozak. Ale na podwórku zawsze jest jakaś hierarchia. Jak są wybierane składy na tip-topy, to dzieci i młodzież same się selekcjonują. Najlepsi są wybierani pierwsi, najgorsi ostatni, tylko nie zawsze już gruby idzie na bramkę.

Za to ciebie pewnie wybierają pierwszego.

Z reguły na końcu, bo jestem najstarszy. Zawsze mówię, że dojdę do tych, których będzie mniej. I mam z tego niesamowitą frajdę.

ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK 

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

EURO 2024

Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Antoni Figlewicz
0
Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu
Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
11
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

15 komentarzy

Loading...