To nie był zwyczajny dzień dla szczecinian. Po kilku miesiącach dłużącego się oczekiwania wreszcie mogli odwiedzić dwie nowe trybuny stadionu. Oczywiście tylko garstka osób dostąpiła tego zaszczytu. W dodatku samo spotkanie nie toczyło się o żadną stawkę. Przypominało to trochę wesele bez panny młodej. Nie brakowało efektów specjalnych, pięknych ceremonii i wyjątkowej oprawy wydarzenia. Jednak próżno było doświadczyć najważniejszego elementu – dużych emocji na boisku. Tylko czy komuś to przeszkadzało? Szczecińscy fani i tak czuli się ukontentowani. Wszak w końcu mogli obejrzeć swoich ulubieńców, podziękować im za cały sezon, a także godnie pożegnać swojego kapitana.
Już od południa na mieście panowała świąteczna atmosfera. Może i po ulicach nie kręciły się tłumy z szalikami, puby nie mieniły się w granatowo-bordowych barwach, ale po tak długim czasie posuchy wreszcie w tramwajach i autobusach kibice mogli urządzić sobie śpiewy i zabawę. Przede wszystkim panowała ogromna ekscytacja nowym stadionem. Co chwilę padały pytania w stylu: ciekawe, jak to będzie wyglądać tam w środku? Dla mieszkańców wielu innych miast w Polsce nowoczesny obiekt to normalna sprawa. Nic nadzwyczajnego. Stąd pewnie niektórym trudno zrozumieć podniecenie raptem dwiema trybunami. Ale dla rzeszy szczecinian stanowiło to ogromne marzenie – móc obejrzeć mecz w komfortowych warunkach.
– Panie, ja już naprawdę w pewnym momencie straciłem nadzieję, że rozpocznie się budowa tego stadionu. Bardzo cieszę się z tego, że mam dziś okazję być tutaj. Raz, że człowiek stęsknił się za futbolem na żywo, a druga sprawa – chyba najbardziej dla mnie istotna – po raz pierwszy wszedłem na nowy obiekt. Od 30 lat chodzę na mecze Pogoni, ale ten dzień jest dla mnie wyjątkowy. Mimo że trudno mówić o pełnej normalności ze względu na pandemię – mówi jeden z kibiców „Dumy Pomorza”.
Dodaje: – Jak sobie pomyślę, ile razy niemiłosiernie zmokłem na tym stadionie, ile razy mnie przewiało, to naprawdę napawa mnie ogromna radość, że skończyły się te czasy. Teraz tylko pozostaje czekać, aż skończą całą budowę (wiosna 2022 r. – przyp. red.) i na spotkaniach będzie mógł zasiąść komplet publiczności.
*
Perypetie z rozpoczęciem budowy szczecińskiego stadionu to materiał na telenowele. Już na początku XXI wieku były prezydent miasta, śp. Marian Jurczyk, z wielką pompą zaprezentował makietę nowego obiektu. Wszystko cudownie, tylko tak naprawdę był to element gry politycznej, a makieta specjalnie przyjechała z Poznania. Ówczesny piłkarz Pogoni, Artur Bugaj, zorientował się, że coś jest nie tak. Otóż wcześniej reprezentował barwy Lecha i wówczas miał z nią styczność. Potem nowy włodarz Szczecina, Piotr Krzystek, obiecywał stadion z prawdziwego zdarzenia. Niestety, lata mijały, a tylko zmieniały się projekty. Kolejne wizje były coraz bardziej absurdalne. Na przykład: zostawienie słynnego łuku i brak planów wybudowania czwartej trybuny. Argument? Bo w Udinese też jest łuk. No, groteskowe były niektóre tłumaczenia
I tak się to kręciło. Brakowało porozumienia w tej kwestii. Szczecinowi przepadła możliwość organizacji młodzieżowych czempionatów. Był moment, że miasto chciało zrealizować projekt po taniości, na odczepnego. Następna wersja: może i nie najtaniej, ale jako tako. Jednak nacisk klubu i środowiska kibicowskiego był ogromny – zgodnym chórem powtarzali: w Szczecinie musi być normalny stadion, a nie jakaś tam prowizorka. Dopięli swego. Na początku 2019 roku na antyczne ruiny wjechały koparki i oficjalnie rozpoczęła budowa porządnego obiektu.
Generalnie obserwacja efektów prac nad nowym obiektem sprawiała wrażenie wręcz niezdrowej fascynacji. Kibice codziennie czekali – i wciąż czekają – na świeżutką porcję zdjęć z placu budowy. To chyba najlepiej pokazuje, jak bardzo potrzebowali go, jak wielkie było to pragnienie. A gdy już oddano do użytku dwie trybuny, poprzez pandemię nie mieli możliwości korzystania z nich.
Natomiast wreszcie nadszedł ten dzień. Ponadto „Portowcy” szykowali się na odbiór brązowych krążków, tak więc nastąpiła kumulacja pozytywnych okoliczności.
Powrót kibiców
Cóż, ze względu na obostrzenia sanitarne i wcześniejsze rozstrzygnięcia w lidze było to trochę dziwne święto. A może po prostu tak będzie teraz to wyglądać? Może musimy się przyzwyczaić do obecnej rzeczywistości i zwyczajnie cieszyć z każdej namiastki normalności? Fani Dumy Pomorza nie mieli aż tak głębokich refleksji. Na trybunach widać brakowało uśmiechu, przyjacielskich uścisków, bo wreszcie mogli spotkać się na meczu z kolegami. Przed spotkaniem strzelić browarka w ogródku piwnym. Coś co dawniej wydawało się schematyczne, wręcz rutynowe, teraz stanowiło wielką atrakcję.
Na godzinę przed meczem sporo dostępnych miejsc się zapełniło. Każdy chciał nieco dłużej podelektować się widokiem na antracytowe trybuny, na piękną murawę – pooddychać normalnością. Choć na stadion weszło raptem 2123 szczęśliwców (pojemność dwóch trybun to nieco ponad 8 tysięcy miejsc, a przepisy pozwalały na 25% zapełnienia), można było odnieść wrażenie, że na obiekcie znajduje się dwa razy więcej ludzi. Być może to efekt tego, że przez ponad pół roku na stadionach panowała smętna i sparingowa atmosfera.
No właśnie, rywalizacja przypominała mecz towarzyski. Niemniej piłkarze wychodzący na rozgrzewkę zostali przywitani przez trybuny tak, jakby za chwilę mieli grać mecz nie już tylko o honor, ale o mistrzostwo kraju. Po starcie bramki na 0:2 atmosfera delikatnie siadła. Z tym że dosłownie na moment, bo potem mieli jeszcze powody do tego, by reagować bardziej żywiołowo.
– Cóż, wielka szkoda, że nie jest to mecz o wicemistrzostwo, ale i tak warto było ścigać się o wejściówkę. Niecodziennie zdobywa się brązowy medal. W dodatku będzie to ostatni mecz Adama Frączczaka. W sumie jest mi obojętne to, jakim wynikiem skończy się ta rywalizacja – powiedział tuż przed pierwszym gwizdkiem jeden z fanów.
Prawie wymarzone pożegnanie Adama Frączczaka
Kibice byli nieco zaskoczeni, że odchodzący z klubu kapitan nie znalazł się w wyjściowej jedenastce. Za to w przewie pierwszy raz mogli nagrodzić go oklaskami, podziękować za 10 lat gry dla Pogoni. Oficjalnie podziękowali mu też włodarze klubu, wręczono specjalne pamiątki, tak samo jak Tomasowi Podstawskiemu i Davidowi Stecowi. Trochę takie niedostatecznie podniosłe pożegnanie, prawda? Los wiedział o tym doskonale i nie pozwolił na to, by Frączczak wyłącznie zebrał burzę oklasków, uścisnął dłoń ważnych osobistości i zaliczył dyskretne wejście z ławki rezerwowych.
To nie byłoby godne pożegnanie legendy klubu.W 66. minucie cały stadion wstał i zaczął skandować imię i nazwisko napastnika Portowców. Ale prawdziwa wrzawa nastąpiła za chwilę – gdy Michał Kucharczyk idealnie zacentrował w pole karne, a Frączczak strzelił bramkę. Wśród fanów zapanowała euforia i jednocześnie wielkie wzruszenie. Pięknie spuentował przygodę z „Dumą Pomorza”. Kapitan 9 lat temu dopłynął z okrętem do portu zwanego Ekstraklasą, a na sam koniec opuszcza pokład jako brązowy medalista mistrzostw Polski.
Najwidoczniej przeczuwał, że w taki oto sposób sformułuje ostatnie wersy jego historii w granatowo-bordowych barwach. Podbiegł do baneru, na którym znajdowała się jego podobizna, słowa podziękowania, liczba występów, goli oraz asyst. A więc, co takiego zrobił „Frączu”? Wyciągnął ukryty za bandą reklamową sprej, a następnie symbolicznie namalował liczbę 70, ponieważ zaliczył siedemdziesiąte trafienie dla ukochanej drużyny.
Tak rozradowało to publiczność, że w momencie straty bramki na 1:3 nikt specjalnie się tym faktem nie przejął. I słusznie. Zupełnie niepotrzebne byłyby złe emocje tuż przed ceremonią medalową i fetą na bulwarach. Sielankowy klimat trwał w najlepsze.
Wręczenie medali i świętowanie na bulwarach
Większość obecnych na trybunach została na pomeczową ceremonię medalową i puściła – przynajmniej na chwilę – w niepamięć to, co przed momentem widziała na boisku. Dla kibiców Pogoni, nawet tych najstarszych, była to pierwsza okazja w historii do zobaczenia medali na szyjach swoich piłkarzy. W poprzednich naszych medalowych sezonach (1984, 1987, 2001) medali za miejsce drugie czy trzecie nie wręczano.
A jakie odczucia względem tego spotkania miał Adam Krokowski, dziennikarz dumapomorza.pl, który oglądał widowisko „na cywila”?
– Dni przed ostatnim meczem Pogoni w sezonie to dla mnie sinusoida emocji. Najpierw w poniedziałek euforia z powodu udanego polowania na bilety, emocje przedmeczowe, których nie odczuwałem od wielu miesięcy. Później wieczorny mecz Rakowa z Piastem, którego rezultat oznaczał, że niedzielne spotkanie nie będzie już meczem o wicemistrzostwo, więc euforia opadła. Niemniej w dzień meczowy czułem radość, że wraz z przeszło ponad 2000 kibiców Pogoni wracam na stadion i będę mógł uczestniczyć w tym naszym małym święcie i takim częściowym powrocie trybun do normalności. Osobiście byłem pozytywnie zaskoczony tym, że na ponad godzinę przed meczem na trybunach było sporo kibiców i nie dało się nie odczuć podniosłej atmosfery – mówi Adam
Dodaje: Dla większości z obecnych była to pierwsza wizyta na nowych trybunach od wielu miesięcy i chociażby dlatego, ciężko tym ludziom było ukryć radość. Piłkarze wychodzący na rozgrzewkę zostali przywitani przez trybuny tak, jakby za chwilę mieli grać mecz nie już tylko o honor, ale o mistrzostwo kraju.
*
Po ostatnim gwizdku zaczęła się ceremonia medalowa i zabawa piłkarzy. Piłkarze ze Szczecina szczerze cieszyli się z tego, co udało im się osiągnąć w tym sezonie. Nie była to wymuszona celebracja. Z kolei dla kibiców nie oznaczało to końca atrakcji. Część fanów obecnych na trybunach dołączyła do tych, którzy przyszli świętować na szczecińskie bulwary i tam po godzinie 22. w asyście rac i pirotechniki przywitano płynących po Odrze piłkarzy wraz ze sztabem. Dla mieszkańców miasta i kibiców Pogoni była to pierwsza od wielu miesięcy okazja na zobaczenie swoich ulubieńców i podziękowanie za ten – bądź, co bądź – historyczny, zakończony sukcesem w postaci brązowego medalu sezon.
Co ciekawe, sceneria idealnie pasowała do klimatu portowego miasta. Warto też pamiętać, że w Szczecinie nie ma rynku z prawdziwego zdarzenia – jednego wielkiego placu na starym mieście. A tak przez pandemię – paradoksalnie – problem rozwiązał się sam. Zawodnicy zrobili rundkę honorową statkiem. Adam Frączczak wraz z Sebastianem Kowalczykiem wygłosili przemowę. Nawet Kosta Runjaić powiedział kilku słów podziękowań w języku polskim, co spotkało się z owacją osób uczestniczących w fecie.
*
Gdyby ktoś przypadkowo znalazł się na bulwarach i kompletnie nie wiedział o co chodzi, mógł pomyśleć, że „Portowcy” zdobyli mistrzostwo Polski. Jasne, można się zżymać na to, czy 3. miejsce było powodem do tak wielkiej celebracji. Ale szczecinianie są najzwyczajniej spragnieni sukcesu, a w pierwsza dekada XXI wieku obfitowała w gorzkie i bolesne doświadczenia. Dla kibiców, którzy pamiętają tułaczkę po czwartoligowych boiskach i byli z klubem podczas jego odbudowy, brązowy medal ma bardzo dużą wartość. Wielu fanatyków miało na sobie okolicznościowe koszulki z napisem: „Bez mistrza w CV mamy się dobrze”. Choć tak naprawdę pragnienie wielkiego triumfu jest przeogromne. Nie będzie dużym nadużyciem powiedzieć, że jest to nawet obsesja.
– Doceniam to, co drużyna osiągnęła w zakończonym sezonie, który ze względu na pandemię i restrykcje był specyficzny, a funkcjonowania na pewno nie ułatwiła strata głównego sponsora przed sezonem. Zakończenie rozgrywek ma jednak słodko-gorzki smak, ze względu na słabe wyniki w ostatnich czterech kolejkach. Sezon kończy się dla Pogoni w odpowiednim momencie – miałem wrażenie, że drużyna „jedzie” już trochę na oparach i gdybyśmy grali jeszcze kilka kolejek, to na pewno czekała by nas trudna walka o obronę tego trzeciego miejsca. Dobrze, że wczoraj piłkarze, sztab i pracownicy klubu mogli zobaczyć, jak miasto żyje Pogonią, jaką radość wywołało trzecie miejsce. Wystarczy sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby Pogoń wywalczyła mistrzostwo – mówi Adam Krokowski z dumapomorza.pl
***
Bardzo często futbol jest też traktowany zbyt poważnie. Nierzadko gdzieś ucieka ta spontaniczność i czysta radość. Z całą pewnością większość klubów nie świętowałaby tak mocno ostatniego miejsca na podium. Tylko z drugiej strony dlaczego w tych trudnych czasach, po tak wielu przejściach, szczecińscy fani mieliby nie manifestować radości? Przecież w sporcie chodzi o to, by wyzwalał pozytywne emocje. Zwłaszcza w obecnej rzeczywistości, kiedy to cierpimy na deficyt rozrywki.
fot. Artur Szefer, własne