Reklama

Bartosz Bida: Ten sezon był dla mnie lekcją pokory

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

16 maja 2021, 09:18 • 8 min czytania 6 komentarzy

Bartosz Bida był objawieniem poprzedniego sezonu Ekstraklasy w barwach Jagiellonii. W debiucie od razu trafił do siatki, a w czwartym występie strzelił drugiego gola. Przebojem wszedł też do reprezentacji U-21. Przedstawiano go jako jednego z największych beneficjentów przepisu o młodzieżowcu i przykład, że warto było ten wymóg wprowadzić. Później młodemu skrzydłowemu różnie się wiodło, ale generalnie tamte rozgrywki mógł sobie zapisać na plus. Kończący się sezon okazał się dla niego znacznie trudniejszy. Przez większość czasu Bida znajdował się na drugim czy trzecim planie. Dopiero w ostatnich tygodniach na dobre wrócił do składu, co podkreślił bramkami z Wisłą Płock i Cracovią.

Bartosz Bida: Ten sezon był dla mnie lekcją pokory

W rozmowie z nami opowiada o lekcji pokory, zmęczeniu początkowym szumem, korzystaniu na młodym wieku, błędnych informacjach na temat koronawirusa i głównych powodach, dla których drużyna mocno rozczarowała kibiców. Ewentualne zwycięstwo nad Lechią Gdańsk niewiele tu już zmieni. Zapraszamy. 

Patrząc z boku, wydaje się, że ten sezon w zasadzie jest dla ciebie stracony. Słuszny wniosek?

Na pewno słuszny jeśli chodzi o pierwszą rundę. Generalnie ten sezon to dla mnie nowe doświadczenia. Po raz pierwszy musiałem zmierzyć się z tym, że nie gram i siedzę na ławce. Wcześniej nigdy takiego problemu nie miałem. Juniorzy, Wigry Suwałki, pierwszy rok w seniorach Jagiellonii – zawsze regularnie występowałem. Teraz doświadczyłem czegoś innego i sądzę, że sporo się nauczyłem. Ze wszystkiego można wyciągnąć właściwe wnioski.

Jak znosiłeś tę lekcję cierpliwości?

Nie najgorzej, ale momenty kryzysowe były. Szczególnie w drugiej połowie rundy jesiennej. Na początku jeszcze grałem całkiem sporo, zdarzył się nawet występ od początku. Potem już prawie nie pojawiałem się na boisku. Pojawiały się myśli, że to zaraz się skończy, karta się odwróci, a później znów ławka. Trudno wtedy nie analizować, dlaczego się nie grało, co idzie nie tak, ale cieszę się, że przetrwałem to i pod koniec sezonu znów gram więcej. Udało się nawet strzelić dwa gole. Trochę zwiększyłem swój komfort psychiczny.

To jak sobie tłumaczyłeś, że siedzisz na ławce?

Nie potrafiłem sobie tego w pełni wyjaśnić. Prawda jest taka, że gdy wchodziłem na parę minut, nie wyglądałem za dobrze i nie dawałem argumentów, by dostać większą szansę. Sam sobie nie pomagałem. Trudno było mi się z tym pogodzić. Źle znosiłem tę sytuację psychicznie, ale z czasem sobie ją poukładałem. Stwierdziłem, że po prostu muszę trenować i w końcu nadejdzie moment, w którym znowu wrócę na właściwe tory. Tak dzieje się teraz. Kwestia tego, żeby odzyskać właściwy rytm. Na razie nie prezentuję wszystkiego, co potrafię. Od paru tygodni znów jestem w pierwszym składzie, więc jak dla mnie sezon mógłby jeszcze potrwać dwa miesiące (śmiech).

Reklama
Nie licząc koronawirusa, nie miałeś większych problemów zdrowotnych w tym sezonie?

Wypadłem tylko z inauguracji sezonu, gdy w Pucharze Polski graliśmy z Górnikiem Zabrze. Miałem lekki problem, ale w lidze byłem już gotowy od 1. kolejki. No i zimą, już po okresie przygotowawczym, doznałem urazu mięśnia dwugłowego, straciłem trzy czy cztery mecze. Pewnie trochę mnie to przystopowało i przedłużyło gorszą passę z listopada i grudnia. Co do koronawirusa, on w tym wszystkim był najmniejszym problemem. Przeszedłem go bardzo lekko, od razu po kwarantannie wróciłem do treningów. Nic się nie zmieniło, wydolność była praktycznie ta sama. Myślę, że nikt w całej drużynie nie przechodził covidu łagodniej niż ja.

A to ciekawe, bo podczas jednej z transmisji telewizyjnych któryś z komentatorów wspominał, że koronawirus dał ci się we znaki.

Słyszałem, że pojawiały się takie rewelacje, ale mijały się z prawdą. Chyba doszło do jakiegoś nieporozumienia.

Krótko mówiąc, kończący się sezon okazał się dla ciebie lekcją pokory.

W pewnym sensie tak. Przekonałem się, że nie zawsze wszystko musi iść po mojej myśli, że nie zawsze będę grał w pierwszym składzie. Mogłem spojrzeć na to od drugiej strony, przekonać się, jak czują się zawodnicy, którzy siedzą na ławce i czekają na szansę. Jak mówiłem, dla mnie było to coś nowego.

Coś przez ostatnie miesiące zrobiłbyś dziś inaczej?

Chyba nie. Trenowałem na sto procent, starałem się dać maksa, gdy dostawałem swoje minuty. Nie zawsze wychodziło, ale jeśli chodzi o samo podejście, niczego sobie nie wyrzucam.

Wiadomo, że gdy młody zawodnik wchodzi do ligi, patrzy się na niego przychylnie. Może nawet lekko wyolbrzymia pozytywy, a przymyka oczy na negatywne aspekty. Z czasem jednak to się zmienia. Poczułeś zwiększone oczekiwania?

Tak, ale jeszcze w ubiegłym sezonie. Czułem, że przestaje się na mnie patrzeć jak na młodzieżowca i jestem już rozliczany z każdego zagrania, nie tylko z dobrego. Teraz, gdy wróciłem do regularnych występów, nie odczuwałem żadnej presji. Początkiem sezonu nie zawiesiłem sobie poprzeczki wysoko. Po prostu starałem się wrócić do dyspozycji z poprzedniego sezonu, bo uważam, że była wtedy niezła.

Reklama
W pewnym okresie powstał spory szum wokół ciebie. Stawało się to męczące?

Zaczęło to lekko przytłaczać po pierwszych tygodniach w Ekstraklasie. Gol w debiucie, gol w czwartym występie i faktycznie wtedy poczułem intensywność tej otoczki medialnej. Co chwila jakiś telefon, jakiś wywiad. Być może lekko mi to na początku ciążyło, ale później sytuacja się uspokoiła. Z czasem inni młodzieżowcy też wyglądali coraz lepiej i uwaga mediów znacznie bardziej się rozłożyła.

Twoje akcje latem 2019 rosły błyskawicznie. Mocne wejście do ligi, nagłe powołanie do reprezentacji U-21 bez wcześniejszej obecności w kadrze U-20…

To mnie akurat nie przytłaczało. Byłem w gazie, kilku chłopaków w reprezentacji już znałem, a do drużyny wprowadził mnie Patryk Klimala. Nie miałem problemów z zadomowieniem się w tej szatni.

Nie masz dziś wrażenia, że szybko strzelane gole w Ekstraklasie trochę zamazywały całościowy obraz twojej gry, która była jeszcze dość niepewna, co jest częste u debiutantów?

Przede wszystkim te bramki pomogły mi złapać większy luz. Z Arką Gdynia strzeliłem w debiucie przy pierwszym kontakcie z piłką. Potem dość szybko udało się strzelić kolejnego gola. Ale z drugiej strony było tak, jak mówisz. Musiałbym w pozostałych fragmentach tych meczów grać naprawdę bardzo słabo, żeby końcowa ocena była negatywna. To jednak chyba norma, że zdobyta bramka często u danego zawodnika przysłania resztę jego gry.

Gdyby nie przepis o młodzieżowcu, nie dostałbyś tak dużej szansy od pierwszych meczów?

Na pewno nie dostałbym jej tak szybko, od pierwszego występu. Sądzę jednak, że trener Ireneusz Mamrot prędzej czy później i tak by na mnie postawił. Czułem, że mi ufa. Dobrze się dogadywaliśmy.

Byłeś w tamtym okresie głównym przykładem dowodzącym, że przepis o młodzieżowcu ma sens. Drażniło cię, że tak często wymieniano twoje nazwisko w kontekście nowego wymogu?

Po pewnym czasie trochę mnie to irytowało. Na początku nie grałem rewelacyjnie, ale gole i tak strzelałem. Później już broniłem się samą grą na tle całego zespołu, więc chwilami trochę niesmaczne było ciągłe wypominanie, że jestem młodzieżowcem i tylko dzięki temu przepisowi dostałem szansę.

Czujesz się już ligowcem pełną gębą?

Jeszcze nie. Ten sezon był lekcją pokory i pokazał, że nadal dużo przede mną, żebym mógł czuć, że osiągnąłem taki status.

Nadal masz sporo czasu. Młodzieżowcem będziesz jeszcze przez dwa lata.

To duży plus, zwłaszcza w kontekście ostatniego sezonu.

Co ty w ogóle sądzisz o tym przepisie?

Każdy młodzieżowiec powinien go oceniać pozytywnie. To dla niego szansa, dzięki której może sporo zyskać. Aczkolwiek zdaję sobie sprawę, jaka jest perspektywa starszych zawodników, którym skończył się wiek młodzieżowca. Mnie to czeka za dwa lata. Na ten moment ten wymóg jest dla mnie korzystny, ale wiem, w kontekście całej ligi wielu piłkarzy by go nie chciało. Pozostaje mi wycisnąć z dwóch najbliższych sezonów jak najwięcej, żeby potem nikt nawet nie zwracał uwagi na mój wiek. I chyba właśnie po to powstał ten przepis. Masz jakiś okres, z którego musisz wyciągnąć maksimum, ustabilizować swoją pozycję w klubie, dostać nowy kontrakt i grać już bez względu na rok urodzenia. Jednym się to uda, drugim nie, ale na pewno szanse wielu chłopaków rosną.

W szatni starszyzna nie patrzyła spode łba?

Nie. Mamy bardzo pozytywną ekipę, poza tym gramy kilkoma młodzieżowcami, więc tutaj też trwa rywalizacja. Raczej wszyscy się cieszą, gdy młody zawodnik udanie wchodzi do drużyny i starają mu się pomagać.

Drużynowo ten sezon jest dla was nieudany. Gdzie widzisz główne przyczyny?

Ciągle potykaliśmy się z niżej notowanymi przeciwnikami. W tych meczach zbyt często wkradał się chaos do naszej gry. Dwa razy wygraliśmy z Lechem. Z Legią zdobyliśmy cztery punkty, a ze Stalą Mielec jeden. Z Podbeskidziem dwukrotnie remisowaliśmy. Myślę, że to był decydujący aspekt. Gdybyśmy tych punktów nie potracili i nie stracili w ostatniej minucie zwycięstwa w Płocku, to ten sezon wcale nie byłby taki zły. Kibice inaczej by patrzyli, gdybyśmy byli dziś chociażby na szóstym miejscu i nadal mieli szanse na puchary. To też nie zostałoby odebrane jako sukces, ale przynajmniej nie byłoby rozczarowaniem.

Czyli dopadł was typowy syndrom faworyta, który ma problem, gdy rywal się cofnie i trzeba prowadzić grę.

Można tak powiedzieć. Brakowało nam konsekwencji w meczach, w których powinniśmy zdobywać pewne trzy punkty. Moim zdaniem Jaga miała w tym sezonie potencjał na podium Ekstraklasy.

Wychodzi, że i ty, i zespół jesteście po czyśćcu, po którym w końcu trzeba iść do góry.

Coś w tym jest. Cały ten sezon był dla nas lekcją pokory. Każdy w szatni powoli ma go dość, bo wiadomo, że nic wielkiego już w nim nie ugramy. Chcielibyśmy jak najszybciej zacząć już nowy rozdział, żeby pokazać i sobie, i kibicom, że to był wypadek przy pracy.

Zdążysz odpocząć? Zostałeś teraz powołany do kadry U-21.

Spokojnie, zdążę. Przerwa jest bardzo długa, to będą jedne z dłuższych wakacji w mojej przygodzie z piłką. W młodzieżówce mamy tylko trzydniowe zgrupowanie selekcyjne. Nie będzie żadnych sparingów, nie licząc gierki wewnętrznej na koniec. Cieszę się, że wróciłem do kadry, bo wcześniejsze powołania po zmianie selekcjonera mnie omijały.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. FotoPyK

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

6 komentarzy

Loading...