Czesław Michniewicz mecze z Piastem i Lechią obejrzał z perspektywy trybun. Do końca tego pierwszego spotkania… nie dotrwał. Wybrał się na spacer. Opowiedział o nim w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”.
– Wspomniany mecz w Gliwicach oglądałem zza szyby. Po nim zadzwonił prezes i mówi: „To już teraz trener wie, co ja czuję w trakcie każdego spotkania, którego wynik jest niepewny”. Uśmiechnąłem się i odparłem, że ostatnich dziesięciu minut spotkania z Piastem nie widziałem – zaczął anegdotę Michniewicz.
Około 80. minuty szkoleniowiec Legii uznał, że już nie jest w stanie w żaden sposób zareagować. Ani jego uwagi nie dotarłyby do piłkarzy, ani nie mógłby zrobić zmiany, bo wszystkie Legia już wykorzystała. Szkoleniowiec z nadmiaru emocji opuścił więc mecz, w którym Legia długo nie mogła dobrać się Piastowi do skóry i do samego końca miała niepewny wynik.
– Pan, który stał przy bramie, zapytał: „Dokąd pan idzie, trenerze?”. „Na spacer”. Za chwilę spotkałem policjanta: „Gdzie pan idzie, zaraz pana pobiją, to niebezpieczna okolica”. Szedłem kilka minut w jedną stroną, a za mną… jechał radiowóz. Dopiero kiedy mecz się skończył, wróciłem z policjantami na obiekt. Zadzwonił dyrektor Zahorski i spytał, gdzie jestem. Odpowiedziałem, że „wracam na stadion z policją”. Był w szoku, ale na wesoło – opowiada Michniewicz w „PS”.
Ostatecznie Legia wygrała 1:0, dzięki czemu kupiła sobie spokój na końcówkę sezonu, a później przyklepała tytuł.
Fot. FotoPyK