Były emocje. Były zwroty akcji. Była kapitalna końcówka spotkania. Był jakiś straszliwy pisk. Wreszcie – był wielki bohater w osobie Iviego Lopeza. Co to dużo mówić, naprawdę mógł się podobać dzisiejszy finał Pucharu Polski. Ostatecznie w Lublinie zatriumfował Raków Częstochowa, który pokonał pierwszoligową Arkę Gdynia 2:1. Ale żółto-niebiescy zaprezentowali się z dobrej strony i przez moment mogło się wydawać, że to oni kolejny raz sięgną po trofeum.
Dla Rakowa to niewątpliwie największy sukces w historii klubu. Drugi finał Pucharu Polski, pierwsze zwycięstwo. Jeżeli do tego doliczymy ligowe podium, wyjdzie nam wprost kapitalny sezon częstochowian. Ale, jako się rzekło, i Arce za dzisiejszy występ należą się słowa uznania.
Raków – Arka. Relacja z finału Pucharu Polski
Trzecia minuta. Mateusz Żebrowski wpada w pole karne, ustawia sobie piłkę na prawą nogę i próbuje strzału po długim słupku, ale nie trafia do siatki. Nie mamy wprawdzie dostępu do przemyśleń trenera Dariusza Marca, lecz coś nam się wydaje, że szkoleniowiec żółto-niebieskich mógł na widok tej stuprocentowej okazji Żebrowskiego poczuć jednocześnie ekscytację i niepokój. Ekscytację, bo jego podopieczni weszli w mecz świetnie. Byli nabuzowani, atakowali składnie i szybko, podczas gdy gracze Rakowa ewidentnie zaczęli finał na miękkich kolanach. A niepokój, bo było przecież jasne, że prędzej czy później częstochowianie się rozkręcą. A każda zmarnowana przez Arkę szansa na gola tylko im w tym pomoże.
Faktycznie – już po dziesięciu-piętnastu minutach Raków zaczął na boisku rozdawać karty. Pierwszą naprawdę groźną sytuację w 20 minucie zmarnował Marcin Cebula. Arka miała spore problemy z czystym odbiorem piłki. Gdynianie trochę za często faulowali swoich rywali nawet na własnej połowie, dając tym samym ekipie z Częstochowy liczne okazje do dośrodkowań w pole karne. Wrzutki były generalnie w 1. połowie najgroźniejszą bronią Rakowa. Skuteczności brakowało jednak wspomnianemu Cebuli i pozostałym piłkarzom Rakowa również.
Z drugiej strony można powiedzieć, że w to gdynianom graj. Ich defensywa nie dała się rozerwać otwierającymi podaniami. Najbardziej kreatywni piłkarze Rakowa – w tym Ivi Lopez – zepchnięci zostali do bocznych sektorów boiska i tam musieli szukać sobie miejsca. Napastnik Vladislavs Gutkovskis praktycznie nie zaistniał. Ba, w ostatniej fazie pierwszej połowy to znów Arka była groźniejsza. Ponownie za sprawą Żebrowskiego.
Jeżeli ktoś mógł schodzić na przerwę zadowolony, to na pewno piłkarze Arki. Raków trochę rozczarował.
Raków – Arka. Centrostrzał dał nadzieję Arce
Druga połowa także zaczęła się pod dyktando częstochowian. Ale to Arka zdołała trafić do siatki. W okolicznościach – umówmy się – kuriozalnych. Fabian Hiszpański przeprowadził środkiem pola akcję, jakiej nie powstydziłby się Andres Iniesta i uruchomił doskonałym otwierającym podaniem wszędobylskiego dzisiaj Żebrowskiego. Ten próbował zaś dośrodkować futbolówkę na głowę Macieja Rosołka i… wyszedł mu z tego wyborny wręcz centrostrzał. Kompletnie zaskoczony golkiper Rakowa nawet nie zareagował. Patrzył tylko, jak piłka opada wprost do siatki. Jest w tym w sumie jakiś urok – wielkie święto polskiej piłki, finał krajowego pucharu i bramka zdobyta centrostrzałem. To zdecydowanie polska specjalność.
Raków rzucił się do odrabiania strat. Dosłownie. Pod bramką strzeżoną przez Kacpra Krzepisza doszło do olbrzymiej kotłowaniny, lecz podopieczni Papszuna nie potrafili przebić się przez zawodników Arki, niemalże w komplecie zgromadzonych we własnym polu karnym. Ogólnie brakowało częstochowianom elementu zaskoczenia, nieszablonowych zagrań. Raz ciekawym podaniem z głębi pola wyprowadzony na czystą pozycję został Niewulis, innym razem Lopez świetnie odnalazł Tudora, a ten wypracował setkę wprowadzonemu z ławki Arakowi, ale to trochę mało.
Arka całkiem nieźle Raków przeczytała. Trzeba to podkreślić.
Raków – Arka. Na kłopoty… Ivi Lopez!
W końcu jednak Lopez znalazł sposób na przełamanie gdynian. Jeżeli na kogoś Raków mógł dzisiaj liczyć to właśnie na Hiszpana. Ewidentnie rozjuszonego trafieniem dla Arki. Lopez – jak przystało na lidera – wziął sprawy w swoje ręce. Cały czas znajdował się pod grą. Prosił o podania, wychodził na czystą pozycję, urywał się defensorom pierwszoligowca z podziwu godną konsekwencją. No i w końcu uśmiechnęło się do niego szczęście. W 81. minucie gry piłka po niefortunnej interwencji Kasperkiewicza spadła Iviemu wprost na stopę. Nie zawahał się ani chwili, tylko potężnym strzałem pokonał Krzepisza. Z kolei osiem minut później kontratak wyprowadzony przez Lopeza przyniósł Rakowowi trafienie na 2:1. Hiszpan świetnym podaniem odnalazł Szelągowskiego, a ten ostatni dograł (choć zdaje się, że uderzał) w kierunku Davida Tijanicia.
Słoweniec pomylić się nie mógł. Władował futbolówkę do pustaka i dał Rakowowi wymarzony Puchar Polski.
Early Payout gwarantuje wygranie zakładu w momencie objęcia dwubramkowego prowadzenia przez Twoją drużynę! Zarejestruj się w Fuksiarz.pl i zgarnij wysokie wygrane!
Choć Arka w końcówce próbowała jeszcze coś szarpnąć, coś zdziałać. Ale brakowało jej siły ognia. O ile można chwalić trenera Marca za przedmeczowe plany, tak chyba nie do końca trafioną decyzją było wpuszczenie Pawła Sasina za kontuzjowanego Żebrowskiego. Jasne, Arka chciała się skoncentrować na obronie rezultatu, ale dzisiaj defensywa gdynian działała najlepiej wówczas, gdy gracze ofensywni od czasu do czasu jednak odciągali zagrożenie spod własnej bramki. Na ostatnim etapie meczu Raków uzyskał wręcz miażdżącą przewagę. No i jej nie zmarnował.
Summa summarum – to był taki mecz, po którym można gratulować obu stronom. Arce, bo nadzwyczaj dzielnie walczyła. Rakowowi, bo odniósł historyczny sukces. A i w domach Piotra Stokowca, Waldemara Fornalika, Piotra Tworka, Martina Seveli czy Jacka Magiery też pewnie wzniesione zostaną ciche toasty za sukces częstochowian. Walka o czwarte miejsce w Ekstraklasie zapowiada się pasjonująco!
RAKÓW CZĘSTOCHOWA – ARKA GDYNIA 2:1 (0:0)
strzelcy bramek:
- Mateusz Żebrowski 57′ (0:1)
- Ivi Lopez 81′ (1:1)
- David Tijanić 89′ (2:1)
fot. NewsPix.pl