Bardzo ważne spotkanie w pierwszej lidze przyniosła nam ta środa. ŁKS – Radomiak to walka na szczycie tabeli, próba wepchnięcia się czym bliżej Bruk-Betu, który ma jeszcze mecze zapasu. I rzeczywiście, widać było (bardziej pod względem walki niż jakości), że nie gramy dzisiaj o pietruszkę i parę gum turbo, ale o cholernie ważne trzy punkty. Tyle że nikt po komplet oczek ostatecznie nie sięgnął.
Załóż konto w Fuksiarz.pl i postaw na siebie!
RADOMIAK ZACZĄŁ LEPIEJ
A wydawało się, że bliżej tego będzie Radomiak, który lepiej wszedł w to spotkanie. ŁKS był schowany, jakby przestraszony stawki, a goście chcieli przejąć inicjatywę i szybko się to im opłaciło po stałym fragmencie gry. Co gorsza dla ŁKS-u: ekipa Mamrota w tej bramce pomogła wyraźnie, konkretnie Nawotka. Poszło dośrodkowanie z kornera, Nawotka przedłużył piłkę jak najlepsza wieża ustawiona w tym celu, a Kaput z bliska pokonał Malarza. No, gdyby Nawotka grał dla Radomiaka, to wyglądałoby to jak idealnie przygotowany rzut rożny. Jasne, wiemy, że Radomiak potrafi je bić, natomiast nawet w pierwszej lidze niezbyt często spotykają się przecież z taką gościnnością.
W każdym razie – Radomiak chciał pójść za ciosem. Gąska wypuścił Angielskiego na Malarza, ale ten uderzył w środek i słabo. Innym razem strzał był już odpowiednio silny, w wykonaniu Karwota, ale wciąż w golkipera łodzian.
Natomiast była w Radomiaku chęć strzelania kolejnych goli, trzymanie ŁKS-u może nie pod butem, ale na bezpieczną odległość. Bo w tym czasie ŁKS odpowiedział czym? Jedynie próbą Ricardinho po główce, kiedy wrzucał – znakomicie – Marciniak. Tyle że jego strzał minął bramkę o pół metra – metr.
Nie mieli więc gospodarze zbyt wielu argumentów, ale 1:0 to tylko 1:0 – mimo wszystko żadna przewaga. Jeden błąd i kłopot. A ten błąd się przytrafił Kochalskiemu. Rygard uderzał z rzutu wolnego, jednak źle – piłka odkręcał się od bramki, nawet w nią nie leciała. Kochalski nie musiał interweniować, ale chciał. Pół biedy, gdyby to odbił. On próbował łapać, a nie złapał. Wypuścił piłkę tuż pod nogi, dopadł do niej Ricardinho i tym razem nie miał problemów, by doprowadzić do remisu.
ALE ŁKS DOPADŁ GOŚCI
I jak to się czasem mówi – mecz rozpoczął się nam od nowa i tego początku ŁKS-u już nie chciał przegapić, przespać. Wajcha została przestawiona i to łodzianie mogli, a nawet powinni, wyjść na prowadzenie. Tak naprawdę trudno wytłumaczyć, jak piłka po strzale Dąbrowskiego nie wpadła do siatki. Zatrzymała się gdzieś na piątym-siódmym metrze, Kochalski był na jagodach, pusty posterunek, tylko strzelić. Dąbrowski uderzył, ale… Rossi wystawił nogę i wręcz cudem zablokował ten strzał. Inna sprawa, że stoper powinien to zrobić lepiej, pewniej, ale jakby się bał, że zaraz rzeczywiście może wpisać się na listę strzelców.
Natomiast ŁKS i tak zaczął się podobać, choćby Janczukowicz, który nie bał się dryblingów, wchodził w pole karne, ale raz był blokowany, raz jego uderzenie obronił Kochalski, a może trzeba powiedzieć: Janczukowicz kopnął w niego.
Byliśmy ciekawi, co w tym szalonym spotkaniu wydarzy się po przerwie. Problem polega na tym, że piłkarze już niezbyt. Zagrali 45 minut, więc fajrant. Dość powiedzieć, że w drugiej połowie obejrzeliśmy tylko jeden celny strzał. Szkoda. Doceniamy Karwota, który chciał nam więcej takich prób zapewnić, kiedy podawał we własnym polu karnym do Ricardinho, ale Ricardinho źle przyjmował piłkę. Tak jak Janczukowicz po znakomitym zagraniu Domingueza za linię obrony. To trzeba przyjąć jedną, uderzyć drugą, a Janczukowicz nie zdecydował się nawet na pierwszy etap.
W tabeli więc dalej tłok. Trzy ekipy mają 47 punktów (Radomiak mecz zaległy), Arka 46. Konia z rzędem temu, kto dokładnie przewidzi tutaj kolejność końcową.
ŁKS – Radomiak 1:1
Ricardinho 38′ – Kaput 8′
Fot. Newspix