Reklama

Przyczyny niepowodzenia Bayernu. Chwilowy kryzys czy głębszy problem?

Piotr Stolarczyk

Autor:Piotr Stolarczyk

14 kwietnia 2021, 14:04 • 7 min czytania 18 komentarzy

Do pewnego momentu Hansiemu Flickowi wszystko układało się znakomicie. Jego zespół z rozmachem zgarniał kolejne trofea. Bayern był znakomicie funkcjonującą maszyną, w której praktycznie nie było wadliwych elementów. Jednak w tym sezonie na horyzoncie pojawiło się wiele problemów. Ogromne natężenie meczów, a co za tym idzie słabsza dyspozycja wielu graczy, zwłaszcza formacji obronnej. Kontuzje kluczowych graczy. Wreszcie konflikt na linii trener-dyrektor sportowy, wynikający ze złej polityki transferowej.

Przyczyny niepowodzenia Bayernu. Chwilowy kryzys czy głębszy problem?

Nie ma co do tego wątpliwości, że porażka w dwumeczu z PSG to skutek kumulacji tych czynników. Tak naprawdę w kontekście rywalizacji w Lidze Mistrzów od dłuższego czasu zapowiadało się na to, że Bawarczycy mogą się wykoleić na pierwszej poważnej przeszkodzie.

Oczywiście można się zżymać na zasadę premiowania bramek zdobytych na wyjeździe. Przecież de facto monachijczycy zremisowali z paryżanami. Nawet trudno tak z ręką na sercu stwierdzić, czy PSG awansowało zasłużenie. Urazy liderów, w tym Lewandowskiego, to jedno, ale ekipa „Die Roten” dużo wcześniej wysłała sygnały, że nie wszystko w niej funkcjonuje tak, jak należy i w końcu może nastąpić weryfikacja celów. Działacze monachijskiego klubu muszą teraz przełknąć gorzką pigułkę. Owszem, na przestrzeni kilku ostatnich sezonów Bayernowi zdarzyło się odpaść na tym samym etapie rozgrywek lub szybciej (2018/19 z Liverpoolem w 1/8 finału). Niemniej po tak znakomitym poprzednim roku – mimo nadzwyczajnej zmiany okoliczności – aspiracje były zdecydowanie większe. A na tę chwilę Bawarczykom pozostało tylko nie roztrwonić przewagi i obronić mistrzostwo Niemiec.

W pewnym momencie wydawało się, że projekt pod przewodnictwem Hansiego Flicka będzie się systematycznie rozwijać. I już nie chodzi o to, że zespół miał seryjnie, jak Real Madryt, rok po roku triumfować w Champions League. Tymczasem z wielu stron dochodzą sygnały, że obecny szkoleniowiec może odejść z klubu i oddać stery komuś innemu, choć kilka miesięcy temu nikomu nawet przyszłoby to na myśl.

Zatem, jakie są przyczyny tego, że po okresie hossy Bayern znalazł się w niekorzystnym położeniu?

Reklama

Urazy zawodników

Obecnie trwający sezon jest wyjątkowy pod względem natężenia meczów i intensywności. Monachijczycy praktycznie z marszu, bez odpoczynku, wskoczyli w nowy sezon.  W wyniku przespanego letniego okienka transferowego, Hansi Flick nie dysponował na tyle szeroką i wyrównaną kadrą, by uniknąć potencjalnych problemów. Zresztą, decyzje kadrowe okazały się kością niezgody pomiędzy trenerem i Hasanem Salihamidzieciem, dyrektorem sportowym. W listopadzie na miesiąc wypadł Joshua Kimmich. Następnie w lutym z powodu perypetii covidowych przez jakiś czas pauzował Thomas Mueller. W międzyczasie poważną kontuzję odniósł Corentin Tolisso, tak więc narastał problem z obsadą niektórych pozycji.

Natomiast na kilka dna przed najważniejszym fragmentem sezonu w drużynie zrobił się jeden wielki szpital. Bez wątpienia najbardziej bolesna dla Flicka była przymusowa absencja Roberta Lewandowskiego. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Serge Gnabry otrzymał pozytywny wynik testu na obecność koronawirusa. Jakby tego było mało, już w pierwszej odsłonie domowej rywalizacji z paryżanami urazu doznał Leon Goretzka i Niklas Sule. A na tym nie kończy się lista absencji. Po prostu wręcz nie bywała plaga kontuzji.

W każdym „Die Roten” i tak podjęli walkę z przeznaczeniem. Wczoraj byli zmuszeni gonić wynik w niezwykle okrojonym składzie. Hansi Flick przeprowadził zaledwie dwie zmiany – wpuścił Javiego Martineza i Jamala Musialę – bo reszta zawodników na ławce rezerwowych została dokooptowna z rezerw na tzw. na sztukę. Ewidentnie zabrakło wartościowych zmienników.

Akurat za zaistnienie takiej sytuacji trzeba wrzucić kamyczek do ogródka dyrektorowi sportowemu. To on wyznaczał kierunek polityki transferowej, choć trudno też winić go za tak dużą liczbę urazów. Jednak nie zabezpieczył drużyny na wypadek problemów kadrowych.

Słaba dyspozycja defensywy

Wahania formy obrońców Bayernu nie są żadną nowością. Już pod koniec zeszłego roku prezentowali się fatalnie i co chwilę rozdawali prezenty rywalom. Dość powiedzieć, że aż w ośmiu spotkaniach to oni pierwsi tracili bramkę – z Werderem, Stuttgartem, Lipskiem, Unionem, Wolfsburgiem, Bayerem, BVB i Mainz to rywal najpierw dochodził do głosu. Oczywiście siłą monachijczyków było to, że potrafili losy tych meczów odwracać, czasem  spektakularnie, jak z Mainz, kiedy wyszli z 0:2 na 5:2.

W 28 meczach ligowych Bawarczycy stracili aż 36 bramek, podczas gdy wicelider z Lipska 23, a trzeci Wolfsburg 26. Jasne, za sprawą bardzo dobrej gry ofensywnej, zwłaszcza popisów strzeleckich Lewandowskiego, w kontekście walki o paterę mistrzowską są w bardzo komfortowej sytuacji. Należy także oddać co cesarskie Manuelowi Neuerowi, który przeżywa drugą młodość. Tylko że już wtedy wielu ekspertów wskazywało, że z taką formą w szeregach defensywnych, w Lidze Mistrzów mogą zostać sprowadzeni na ziemię.

Reklama

Hansi Flick cały czas  szukał optymalnego zestawienia. Nierzadko rotacje były wymuszone przez wspomniane wyżej urazy. Choćby trakcie rywalizacji z PSG – za kontuzjowanego Niklas Sule musiał wskoczyć Jerome Boateng. Wczoraj zaś David Alaba został przesunięty wyżej, a w jego miejsce wskoczył Lucas Hernandez. Wraz z Boatengiem spisał się przyzwoicie. Ich występy zostały wysoko ocenione, a Francuz zaliczył aż 8 wygranych pojedynków z ofensywnymi graczami gospodarzy.

Sęk w tym, że w pierwszym meczu defensywa do spółki z Neuerem pozwoliła władować sobie trzy bramki. Praktycznie każdy wypad paryżan kończył się golem.

Nieefektywni skrzydłowi

Ogromna fala krytyki za postawę w ćwiećrfinałowym dwumeczu występ spadła na Kingsleya Comana i Leroya Sane. Nie byli w stanie zagwarantować odpowiedniej jakości w bocznych sektorach boiska. O ile w liczby i statystyki nie wskazują na to, że Sane zaliczył słaby występ, o tyle skala podjętych przez niego złych decyzji w kluczowych momentach jest niedopuszczalna na tym poziomie.

Pod koniec pierwszej połowy, przy stanie 1:0, Bayern wychodził z kontrą. Idealna okazja, by wykorzystać to, że przeciwnik znalazł w głębokim szoku po tym, jak wylądował na deskach. Z kolei niemiecki skrzydłowy, zamiast prostopadle podać do wbiegającego w pole karne Muellera, zdecydował się na strzał. Rzecz jasna niecelny. Kolejny przykład jego nieefektywności to sytuacja z drugiej połowy – minął drylingiem obrońców, wjechał z bocznej strefy w szesnastkę i wystarczyło podnieść głowę, rozejrzeć się i wycofać do jednego z dwóch świetnie ustawionych kolegów. Co finalnie wymyślił? Podał do Navasa.

I tak prezentował się lepiej od Comana, który „wyróżniał się” niedokładnymi dośrodkowaniami i dryblowaniem w miejscu. Kompletnie nie układała się jego współpraca z drugą linią i Choupo-Motingiem. Alphonso Davies również zagrał poniżej potencjału. To był cień zawodnika bezpardonowo śmigającego na lewej flance i wjeżdżającego w pole karne.

Z tym że wróćmy na chwilę do Leroya Sane. Już przejawiał symptomy powrotu do niezłej formy. Runda rewanżowa wygląda zdecydowanie lepiej w jego wykonaniu niż jesienne poczynania. A pamiętajmy, że zdarzyło mu się wyłapać „piątkę” od Kickera za występ z Lipskiem. Cóż, został sprowadzony do Monachium za duże – jak na Bayern – pieniądze po to, by pomóc zespołowi w kluczowych rywalizacjach. Z PSG jednak mocno zawiódł.

Absencja Roberta Lewandowskiego

Czy nieuzyskanie awansu do półfinału jest spowodowany absencją Polaka? Na pewno jego brak był odczuwalny dla Bayernu. Przede wszystkim w pierwszym spotkaniu. Bawarczycy mieli wówczas multum sytuacji i aż trudno uwierzyć w to, by Lewandowski którejś z nich nie wykorzystał. W meczu rewanżowym jego obecność na boisku byłaby nieoceniona w samej końcówce rywalizacji. „Die Roten” zepchnęło rywala do głębokiej defensywy i wówczas niezwykle potrzebny był ten instynkt snajperski, błysk geniuszu. A w tym sezonie „Lewy” niejednokrotnie ciągnął za uszy swój zespół.

Raczej nie można było tego wymagać od Erica Maxima Choupo-Motinga. No, ale zrobił to, co do niego należało. Strzelił dwie bramki. Znalazł się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie. Trudno mieć do niego większe pretensje o postawę w tym dwumeczu. Poniekąd jest też oceniany przez pryzmat tego, że i oczekiwania wobec niego nie były duże. Praktycznie każdy zadawał sobie sprawę z jego ograniczeń i wielu wad.

W dużej mierze ciężar gry brał na siebie Thomas Mueller. Nie można mieć do niego zastrzeżeń. Napędzał akcje, szukał nietypowych rozwiązań na sforsowanie obrony paryżan. Bardzo wymowny był obrazek z wczorajszego spotkania, kiedy to w geście bezradności rozłożył ręce. Adresaci nie byli stanie opanować jego podań w pole karne. Teraz można już tylko zastanawiać się, co by było, gdyby znajdował się tam Lewandowski.

Napięta atmosfera

Z całą pewnością zimna wojna pomiędzy Hansim Flickiem a Hasanem Salihamidzieciem również miała wpływ na postawę Bayernu. Ten konflikt zaszedł na tyle daleko, że nie sposób było kompletnie odciąć od niego piłkarzy. Tym bardziej że w poprzednim tygodniu Jerome Boateng dowiedział się w niecodziennych okolicznościach o nieprzedłużeniu z nim umowy.

W Monachium potrzebne było chwilowe zawieszeni broni. Tak się nie stało. Za to wokół klubu zrobił się wielki szum. Przygotowania do rywalizacji ćwierćfinałowej nie przebiegały w spokoju. Działacze Bayernu stoją teraz przed wielkim wyzwaniem. Pogodzić zwaśnione strony będzie niezwykle trudno. Niemieccy eksperci są zadania, że osiągnięcie kompromisu jest niemożliwe, a to oznacza, że najprawdopodobniej będą musieli dokonać wyboru pomiędzy trenerem a dyrektorem sportowym.

Obecny sezon – mimo ewentualnego zwycięstwa w Bundeslidze – finalnie okazał się rozczarowaniem. Z pozoru poukładany i stabilny projekt znalazł się za zakręcie jego realizacji. Z sielankowej atmosfery zostały tylko strzępki.

fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

18 komentarzy

Loading...