Jeśli przegrywasz pierwszy mecz 1:3 na poziomie ¼ Ligi Mistrzów, to nie wystarczy, że w rewanżu jesteś dobry. Musisz być bardzo dobry. Może nawet znakomity. Skuteczny, bezlitosny, pewny z przodu, pewny w tyłach. Zagrać nie na 100 procent, ale na trochę więcej. Rywal nie urwał się z choinki. I czy Liverpool był dziś dobry? Tak. Czy był bardzo dobry? Nie. Dlatego odpadł z rozgrywek.
LIVERPOOL BEZ KONKRETÓW
Optymiści mogli powiedzieć – no, zaczęło się zajebiście. Liverpool odważny, pełny werwy, Real jakby w spodenkach nie miał tylko majtek, przyrodzenia i powietrza. Przecież już od trzeciej minuty gospodarze mogli prowadzić. Mane zgrał piłkę do Salaha, ten miał futbolówkę w okolicach jedenastego metra i tylko Courtois przed sobą. Ale uderzył źle, a też Belg zachował się przytomnie, bo zostawił nogę i odbił tę próbę.
Potem Mane znów chciał dać konkret, zagrał wzdłuż bramki, ale zabrakło centymetrów – może trochę więcej – by któryś zawodnik dostawił nogę. Ale chwilę później? Z dystansu uderzył Milner, wydawało się, że znakomicie, zaraz wpadnie, ale znów interweniował Courtouis i przeniósł tego rogalika nad poprzeczkę.
I właśnie – to jest ta różnica o której mówiliśmy. Optymiści widzieli nadzieję, realiści – wyraźny sygnał. Liverpool musiał to strzelić, jeśli rzeczywiście myślał o odrabianiu strat. Taką patelnię jak ta Salaha to można marnować z West Bromem, przeciwko Realowi, gdy musisz odrabiać straty… Niewybaczalne.
Przecież gdyby Real wówczas dostał gonga, to przestraszyłby się jeszcze bardziej niż na początku. Cofnął mocniej i grałaby muzyka dla The Reds. Tylko ich wystrzelać. A Królewscy mijając oba sierpowe otrzeźwieli i wzięli się do roboty. Odgryźli się w ofensywie, kiedy Benzema po rykoszecie trafił w słupek, ale przede wszystkim stanęli sensowniej w tyłach. Liverpool na tych dwóch celnych strzałach z początku meczu w pierwszej połowie skończył.
Owszem, pod koniec z dziesiątego metra spudłował jeszcze Wijnaldum, ale cóż, to była tylko taka kropka nad „i”. Nie strzelacie, to my idziemy dalej.
REAL ZE SPOKOJEM
Może i Liverpool nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Bo tak, chwilę po wznowieniu znów zaatakował, kiedy z ostrego kąta uderzył Firmino, ale właśnie: tylko w bramkarza. Skuteczności u gospodarzy nie było za grosz. W takich meczach musisz czasem strzelić gola z dupy czy dupą, a tutaj The Reds mieli przecież trzy-cztery naprawdę klarowne sytuacje. Tymczasem kompletnie je partaczyli.
Tak jak Salah, który jakby nie spodziewał się, że piłka spadnie mu pod nogi w polu karnym. No musi się spodziewać, ot co. A Egipcjanin zanim się zebrał, zanim poszedł w drybling, nim uderzył… Real się zreflektował i po prostu go zablokował. Tak samo było później z Firmino. Niby groźnie, niby Brazylijczyk uderzał z pola karnego, ale piłka nawet nie doleciał do Courtois. Też zablokowana, bo Firmino rówież był za wolny. Real ostatkami sił, natomiast doskakiwał.
Klopp rzucił wszystko, co ma. Jotę, Alcantarę, Shaqiriego, Ox’a. Ale Real był spokojny – wiedział, że nie musi się tutaj siłować, równie mocno wchodzić w to rozdanie, wystarczy przeczekać i co jakiś czas pokazać rywalowi: „jestem”. Vinicius przegrał pojedynek z Allisonem, Benzema po koźle nie trafił głową, natomiast właśnie – to nie ważyło tyle, co nieudane próby Liverpoolu. Zaliczka jest zaliczką.
Bardziej działało to psychologicznie. Real się odgryzał, więc Liverpool miał z tyłu głowy – mogą nam trafić, a jak trafią, to jest po nas. Gdyby Królewscy bronili się rozpaczliwie, ten mecz wyglądałby inaczej. Natomiast do stołu nie dosiadł się leszcz.
I stanęło na 0:0. W końcówce po stracie Mendy’ego spróbował jeszcze Salah, ale to tylko didaskalia. Do statystyk. Liverpool odpadł z twarzą, bo nie grał tak słabo jak przed tygodniem, natomiast jeśli wcale nie tak mocno dawno temu wygrywałeś cały turniej, jeśli jeszcze dopiero co rządziłeś w Anglii – to trochę mało. Ale tak jak pisaliśmy w zapowiedzi – uleciała ostatnio z Liverpoolu magia, która pozwoliłaby wygrywać takie mecze. A może po prostu jakość, by nie iść w górnolotne słowa.
Real? Nie można mieć przekonania, że jest faworytem Ligi Mistrzów. Ale historia pokazywała, że Real takiej łatki wcale nie potrzebuje.
Liverpool – Real 0:0
Fot. Newspix